[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Następnego dnia w całym domu panowała żałoba. Rozpoczęto przygotowania do
pogrzebu Any. Tymczasem Magdalena z rodziną przyjechała w odwiedziny. Francesca
natychmiast polubiła miłą, pogodną siostrę Marcosa. Uwielbiała brata. Z wzajemnością.
Choć twierdził, że nie umie kochać, zabawiał dzieci, nosił najmłodsze, obdarował
wszystkich prezentami.
Gdy Magdalena spytała, czy Francesca chciałaby potrzymać niemowlę, posłał jej
ukradkiem pytające spojrzenie. Wzruszyła ją jego troska. Dbał o to, żeby oszczędzić jej
bólu, gotów wymyślić na poczekaniu jakąkolwiek wymówkę, gdyby dała mu do zrozu-
mienia, że to potrzebne. Znów rozbudził w jej sercu nierealną nadzieję, że jednak trochę
mu na niej zależy.
- Oczywiście - zapewniła bez wahania i wzięła małą Amelię na ręce.
Wielkooka dziewczynka o czerwonej buzi pachniała pudrem i niemowlęciem.
Kontakt z maleństwem sprawił Francesce ból, lecz nie tak wielki, jak przewidywała kilka
dni temu.
Unikanie kontaktu z dziećmi do tej pory stanowiło konieczność. Wyglądało jednak
na to, że dojrzała do odnajdowania radości w ich towarzystwie. Działalność Marcosa
uświadomiła jej, jak wiele z nich zostało sierotami. Choć nigdy nie urodzi własnych, nie
musi pozostać bezdzietna.
Gdy Magdalena wraz z bliskimi wyjechała, Marcos wrócił do biura. Francesca po-
pilnowała Armanda, a potem poszła na spacer do winnicy.
W jej głowie panował zamęt. Kochała Marcosa, lecz pozbawił ją nadziei na wza-
jemność. Jak przetrwa te trzy miesiące, wiedząc, co ją dalej czeka? Pragnęła wykorzystać
każdą chwilę, którą zechce jej ofiarować. Instynkt podpowiadał jej jednak, że najlepiej
uciec jak najprędzej, żeby oszczędzić sobie większych cierpień w przyszłości.
R
L
T
Pozostała część tygodnia upłynęła bez znaczących wydarzeń, nie licząc pogrzebu
szesnastoletniej Any. Wszyscy mieszkańcy i pracownicy winnicy uczestniczyli w mszy
świętej. Pochowano ją na pięknym niewielkim cmentarzu na obrzeżach miasteczka.
Marcos nie szczędził wydatków, by pożegnać ją godnie, nie jak nędzarkę z ulicy.
Uroczystość przygnębiła Francescę. Po jej zakończeniu zadzwoniła do Gilles'a.
Najwyrazniej go zaskoczyła. Przekazał jej jednak dobre wieści. Lekarze twierdzili, że
organizm Jacques'a pozytywnie zareagował na terapię. Miał jeszcze długą drogę przed
sobą, lecz poprawa stanu zdrowia dawała nadzieję na wyleczenie. Gilles zatrudnił innego
jubilera i menedżera. Przy ich pomocy interes świetnie prosperował.
Odwiesiła słuchawkę z mieszaniną ulgi i smutku. Gilles i nowa załoga doskonale
sobie bez niej radzili, jakby przez osiem lat pobytu nie zostawiła po sobie żadnego śladu.
- Jakieś kłopoty, Francesco? - wyrwał ją z zadumy głos Marcosa.
Pogrążona w rozmyślaniach, nie zauważyła, kiedy wszedł.
- Wręcz przeciwnie. Rozmawiałam z Gilles'em. Terapia skutkuje, interesy idą do-
brze.
- Więc co cię tak martwi?
- Odniosłam wrażenie, że mnie nie potrzebują. To smutne.
- Tu jesteÅ› potrzebna.
- Tylko przez najbliższe dwa miesiące - przypomniała bardziej cierpkim tonem, niż
zamierzała.
Marcos albo nie zauważył jej rozgoryczenia, albo świadomie je zignorował.
- Rano wracamy do Buenos Aires - oświadczył. - Podczas naszego pobytu tutaj
narosły mi zaległości w pracy.
- A co z Armandem? Zabierzemy go ze sobą? - spytała z drżeniem serca.
Marcos pokręcił głową, wsunął ręce w kieszenie.
- Szukam dla niego domu. Na razie najlepiej będzie, jak zostanie tutaj, w znanym
otoczeniu.
- Jest jeszcze mały. Nas też zna i lubi. Moglibyśmy się nim zaopiekować...
- Nawet o tym nie myśl - przerwał jej szorstko, niemal brutalnie. - Potrzebuje sta-
łego oparcia. Ludzi, którzy mu stworzą rodzinę, nie porzucą go, kiedy ich pokocha.
R
L
T
Francesca przyłożyła rękę do piersi.
- Nigdy bym go nie opuściła - przyrzekła.
- Po rozwodzie byś musiała.
ROZDZIAA JEDENASTY
Po pobycie wśród górskich pustyń Mendozy w cichej, zielonej dolinie, Francescę
zaszokował gwar miasta. Właściwie dopiero po powrocie do Buenos Aires w pełni
uświadomiła sobie, co ją dalej czeka.
Na wsi kochali siÄ™ co noc, spacerowali po winnicy, rozmawiali o Anie i innych
podopiecznych fundacji, kołysali Armanda do snu. Raz zabrali go na piknik pod starą
oliwkę jak prawdziwi szczęśliwi rodzice.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]