[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pasa. Coś pani powiem, położę pani lewą rękę pani jest praworęczna, prawda?
no więc położę pani lewą rękę na krawędzi stołu, a pani będzie go mogła dotykać
prawą. Nie musi się pani spieszyć. Będę tuż obok.
Ja także stwierdził doktor Hassler. Bawili się znakomicie. W gorącym świetle lamp
jej włosy pachniały niczym świeże trociny na słońcu.
Reba poczuła ciepło na czubku głowy, od którego swędziała ją cała skóra. Czuła
zapach swych rozgrzanych włosów, mydła, którego używał Warfield, alkoholu, środka
dezynfekującego i kociej sierści. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje, ale przemogła
siÄ™ szybko.
Chwyciła krawędz stołu i niepewnie wyciągnęła drugą rękę. Jej palce dotknęły futra
na wierzchu rozgrzanego, poniżej chłodniejszego aż wreszcie dotarły do ciepła
poniżej. Rozpostarła dłoń na gęstej sierści i przesuwała ją łagodnie, czując, jak futro
poddaje się jej pieszczotom, z włosem i pod włos, a skóra naciąga się na szerokich,
pracujących w rytm oddechu żebrach.
Chwyciła kępę sierści i poczuła, że futro przecieka jej między palcami. Bliskość
zwierzęcia sprawiła, że jej twarz zaróżowiła się, a ona sama poczuła mimowolne
skurcze twarzy, typowe dla ociemniałych, których tak starała się wystrzegać.
Warfield i Hassler cieszyli się widząc, jak się zapomniała. Przeprowadzili ją przez
falujące okno, za szybę nowego wrażenia, do którego przyciskała teraz twarz.
Dolarhyde obserwował całą scenę z cienia. Potężne mięśnie jego pleców dygotały, po
zebrach ściekła mu kropla potu.
Doktor Werfield szepnÄ…Å‚ Rebie do ucha:
I jeszcze z drugiej strony.
Poprowadził ją wokół stołu, tak że jej dłoń sunęła wzdłuż ogona.
Nagły skurcz serca Dolarhydea, kiedy jej palce przesunęły się po owłosionych tygrysich
jądrach. Potrzymała je przez chwilę i ruszyła dalej.
Warfield podniósł wielką łapę zwierzęcia i wsunął ją Rebie do ręki. Czuła szorstość
poduszek i zapach unoszący się z podłogi klatki. Warfield nacisnął palec tygrysa, żeby
wysunął się pazur. Dłonie dziewczyny wypełniły ciężkie, prężne mięśnie łopatek.
Dotknęła uszu tygrysa, pomacała jego szeroki łeb i prowadzona przez weterynarza
musnęła jego szorstki język. Gorący oddech zwierzęcia poruszył włoski na jej
przedramieniu.
Na koniec doktor Warfield założył jej stetoskop. Oparła dłonie na rytmicznie falującej
klatce piersiowej zwierzaka, uniosła twarz do góry, a uszy wypełnił jej donośny łomot
tygrysiego serca.
Gdy odjeżdżali, Reba McClane była spokojna, choć zarumieniona i podekscytowana. W
pewnym momencie odwróciła się do Dolarhyde'a i szepnęła powoli:
Dziękuję... bardzo ci dziękuję. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, napiłabym się
teraz martini.
Zaczekaj chwilę powiedział Dolarhyde, parkując na swoim podwórku.
Reba ucieszyła się, że nie wrócili do niej. Jej mieszkanie było jakieś takie zatęchłe,
spokojne.
Przypadkiem nie sprzątaj. Wprowadz mnie i powiedz, że jest porządek.
Zaczekaj.
Zaniósł do domu torbę że sklepu z alkoholami i rozejrzał się szybko. W kuchni
przystanął na chwilę i ukrył twarz w dłoniach. Nie był pewny tego, co robi. Przeczuwał
jakieś niebezpieczeństwo, choć nie ze strony kobiety. Bał się
spojrzeć na schody. Musiał coś zrobić, ale nie wiedział jak. Powinien jednak odwiezć ją
do domu.
Zanim dostąpił Przeistoczenia, na nic takiego by się nie poważył.
Teraz zdał sobie sprawę, że może zrobić wszystko, cokolwiek. Co tylko zechce. Co
bÄ…dz.
Wyszedł na dwór, na słońce, w długi, niebieski cień furgonetki. Reba McClane
przytrzymała się jego ramion, dopóki nie postawiła stopy na ziemi.
Wyczuła ogrom domu, oceniła jego wysokość po brzmieniu echa zamykanych drzwi
furgonetki.
Cztery kroki po trawie. Pózniej będzie rampa powiedział Dolarhyde.
Wzięła go pod rękę. Przebiegł go dreszcz. Wilgoć potu pod bawełnianą tkaniną.
Rzeczywiście, masz tutaj podjazd. Po co?
Kiedyś był tu dom starców.
Ale teraz już nie?
Nie.
Wydaje się chłodny i wysoki oświadczyła w salonie. Powietrze jak w muzeum. O,
czyżby to było kadzidło? W oddali tykanie zegara. To duży dom, prawda? Ile ma
pokoi?
Czternaście.
Jest stary. I wszystkie sprzęty też są stare. Otarła się o ozdobiony frędzlami
abażur lampy i musnęła go palcami.
Nieśmiały pan Dolarhyde. Doskonale wiedziała, że podniecił go jej widok z tygrysem;
[ Pobierz całość w formacie PDF ]