[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dziecku, odsunął od niego butelkę.
- Tonie - zgodził się z determinacją Andrzej. - Nie trzeba.
- Co się stało?
I znowu, jak wtedy, Andrzej wszystko im opowiedział. Oczywiście
niezupełnie dokładnie.
Nie wspomniał nic o swej miłości do Marysi ani o pocałunku, który ich
zbliżył. Mówił tylko o przyjaźni i wdzięczności, jaką dla niej odczuwał, o
kłamliwym posądzeniu, o bójce z kadetem i niemożnością dowiedzenia
prawdy.
- Nie wrócę tam więcej - twierdził uparcie.
- Nic się nie bój - uspokajał go mechanik. - I bez nich dasz sobie radę!
Jeszcze się przekonają, jaki jesteś naprawdę.
A pomocnik Feliks dodał dobrodusznie:
- A o dziewczynę niech ci się tak nie rozchodzi. Nie ta, to inna, każda za
tobą poleci. Andrzej uśmiechnął się blado.
Lecz Feliksa obraził ten uśmiech. ,
- Nie wierzysz, myślisz, że tak sobie głupstwa gadam. Zobacz tylko, jak
ta dziewczyna na ciebie patrzy, chociaż siedzi z innymi!
Andrzej spojrzał machinalnie w stronę wskazaną przez Feliksa. Przy
stoliku w towarzystwie dwóch Rosjan siedziała Janka.
Tym razem nie miała na głowie kapelusza, nie nosiła też eleganckiej
sukienki. Miała na sobie narzuconą niedbale dużą chustkę.
Co się z nią stało? Dlaczego się tak dziwnie ubrała? - pomyślał
zdziwiony Andrzej. - Może nie ma pieniędzy i wyprzedaje rzeczy?
- A widzisz! - mówił triumfująco Feliks. - Wiem, co gadam! Ładna
nawet dziewczyna, niczego!
- Ja ją znam - odpowiedział szeptem Andrzej. - Jechała przecież z nami
na okręcie, a potem parę razy ją spotkałem.
Przypomniał sobie, że widział ją w ogrodzie komandora. Poczuł bolesny
skurcz serca.
To było przecież w dniu, gdy po raz pierwszy i zapewne ostatni całował
Marysię.
Usiłował
ów
ból
pokonać
obojętnymi
słowami,
opowiadając
marynarzom o spotkaniu Janki.
- No widzisz - triumfował Feliks. - Wiem, co mówię. Dziewczyna
zadurzyła się, strąciła głowę lata za tobą.
- A gdzież tam! - zaprzeczył Andrzej.
- A ja ci mówię, zaznajom się z nią porządnie.
- Przecież jest w towarzystwie - uśmiechnął się chłopiec. Lecz właśnie
towarzysze Janki po jakiejś dłuższej dyskusji powstali z miejsc.
Janka podniosła się także. Lecz jeden z mężczyzn przytrzymał jej rękę.
- Zostań - powiedział stanowczo. - Zostań, zaznajomisz się z nim. On
tam przychodzi, to ci się może przydać.
Janka spojrzała na niego przestraszonymi oczyma. Chciała coś mówić,
protestować. Lecz mężczyzna powtórzył.
- Zostań, mówię.
Janka machinalnie usiadła znów na swoim miejscu. Mężczyźni wyszli.
- O widzisz, jest teraz sama - mówił Feliks zachęcająco. - Podejdźmy do
niej. Andrzej nie miał jednak ochoty.
Jeden ze stojących przy bufecie marynarzy podszedł do dziewczyny i
szerokim gestem zaprosił ją do tańca.
Janka odmówiła nieśmiało, lecz marynarz nalegał natarczywie,
chwytając dziewczynę za rękę.
Rozglądała się z przerażeniem. Wokół spotykała jedynie obojętne
twarze.
W
rogu
pokoju
chudy
pianista
nieznużenie
naciskał
pedały
rozklekotanego pianina. Jakiś muzyk- amator wśród gości usiłował
wtórować mu na harmonijce.
Pary wirowały z zapałem w groteskowych pozach na maleńkiej, ciasnej
przestrzeni.
Nikt nie zwracał uwagi na przestraszone spojrzenia Janki. I nagle trafiła
na roześmiane, poczciwe oczy mechanika, a w chwilę później Ambroży
Fijołek zasłaniał swą potężną postacią Jankę przed zalotami nieproszonego
wielbiciela.
Ten poruszył się w pierwszej chwili groźnie, lecz spojrzawszy na
zwalistą postać Fijołka skapitulował, uśmiechnął się pokornie i odszedł.
Mechanik zaś usiadł przy stoliku Janki i zawołał swoich towarzyszy.
Po chwili Fijołek i Feliks szeptali ze sobą dyskretnie, a Andrzej
nawiązywał rozmowę.
- Znowu pani smutna, jak wtedy na okręcie. Czy i dziś nie można pani
pomóc?
- Mnie pomóc nie można, ale i pan jakiś niewesoły.
- To minie - próbował uśmiechnąć się Andrzej. Rozmawiali.
Rozstrojone pianino dźwięczało głośno, wtórowała mu fałszywie
harmonijka. Pary tańczyły, mechanik i jego pomocnik patrzyli na siebie
porozumiewawczo. Potem sami ruszyli w tany. Andrzej i Janka rozmawiali
z ożywieniem.
- Mnie się zdaje, że ja chyba skądś panią znam. Może gdzieś z Rosji?
- Ach, nie mówmy o Rosji.
Miała znów twarz tak zmęczoną i smutną, że Andrzej bezwiednym
gestem pogładził ją po ręce. Spojrzała na niego. Usta jej drgały jak od
wstrzymywanego płaczu. Wstała nagle.
- Pan jest bardzo dobry, ale ja już muszę iść. Pożegnawszy się,
pośpiesznie odeszła.
Jakaś dziwna dziewczyna - pomyślał Andrzej - ale ja ją jednak znam.
Myśl o tym, gdzie mógł ją widzieć, nie dawała mu spokoju przez długą
chwilę.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Duża kolorowa piłka wirowała w powietrzu.
- Raz - wołała Marysia podskakując - teraz dwa, uwaga, trzy, rzucam,
niech pan łapie. Ach, jaki pan niezgrabny!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]