[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy Elyas wyciągnął do Gay rękę z małym zawiniątkiem.
- Proszę - powiedział - to dla ciebie.
Gay rozwinęła pakunek i delikatnie wzięła do ręki nóż.
- Przecież to sztylet - wyszeptała.
- Tak. Ilsa pokaże ci, jak go nosić i używać.
- Dlaczego dajesz mi ten sztylet?
- %7łebyś wiedziała, jak się bronić. Będziesz się czuła
bezpieczniej - powiedział, uśmiechając się niepewnie. - Bę
dziesz mogła strzec naszej Ilsy.
Gay zarumieniła się.
- Bardzo ci dziękuję, panie.
- To takie wzruszające -powiedziała Ilsa, kiedy Elyas się
już oddalił, i skrzywiła się, bo Sigimor ściskał mocno jej
ramiÄ™.
- Tak - zgodził się Sigimor, nie patrząc na nią. - Elyas
martwi się tym jej ciągłym strachem.
- Jest coraz lepiej.
- To prawda. - Sigimor skierował wzrok na MacEnroyów
żegnających jego braci. - Mimo wybuchowego charakteru
twojego męża i jego podejrzeń myślę, że udało nam się coś
tutaj osiągnąć.
- Jestem taka szczęśliwa, że mogłam pomóc wam i klano
wi - powiedziała sarkastycznie Ilsa i, znów skrzywiła się, bo
Sigimor tym razem pociągnął ją za warkocz. Pomachała
braciom na pożegnanie.
- Trudno będzie mi się przyzwyczaić, że nie ma ich
w pobliżu - westchnęła.
- Jeszcze przez jakiś czas będziesz miała mnie i Taita.
- Jak to miło - burknął Diarmot, który wyrósł nagle jak
spod ziemi. - Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszał.
- Wiem, ale Tait i ja wybaczamy ci ten brak manier
- odparł Sigimor.
- Dziękuję za wielkoduszność.
- Ależ proszę bardzo.
Obaj byli tak spięci, że Ilsa zdziwiła się, że nie rzucili się
sobie do gardła. Diarmota najwyrazniej rozdrażniła sugestia,
że Ilsę trzeba przed nim chronić. Mógł też być zły, gdyż
podejrzewał, że bracia jej zostają, aby przypilnować, czy
intryga, którą być może snują, zakończy się sukcesem. Sigi
mor z kolei poczuł się urażony podejrzeniami Diarmota,
podobnie Tait. Ilsa odetchnęła z ulgą, kiedy reszta MacEn
royów do nich dołączyła. Diarmot zmarszczył czoło, rzuca-
jąc oskarżycielskie spojrzenie swojej rodzinie i wycofał się
w stronÄ™ domu.
- Podejrzewam, że nie bylibyście zadowoleni, gdybym
przyłożył w tę piękną buzkę - wymamrotał Sigimor w stronę
MacEnroyów.
- Nie bylibyśmy - zgodził się Connor - bądz co bądz, ten
zadufany prostak jest moim bratem.
- Dużo jeszcze czasu upłynie, zanim się przekona, że
mieliśmy rację.
- To prawda. Kiedy człowiek wychodzi z takiej opresji
z lukami w pamięci, musi zachować czujność.
- W porządku. Poza tym on nie ma pojęcia, kim byli jego
wrogowie. Wie tylko, że ktoś tam czyha na jego życie, ale nie
wie dlaczego ani kto. To z pewnością mu nie pomaga.
Connor przyznał mu rację skinieniem głowy.
- Jakby tego było za mało, w ostatnich latach był nieraz
zdradzany.
- Cóż, ja umiem czekać - powiedział Sigimor. I dodał,
widzÄ…c niezadowolonÄ… minÄ™ Taita: - Jestem cierpliwy. Zro
biłem kiedyś krzywdę któremuś z naszych?
- Nie? A kto wyrzucił kuzyna Maddoxa za okno? - przy
pomniał Tait.
- Zasłużył na to, zresztą nic mu się nie stało - odparł
Sigimor. - Nabrał złych nawyków, szwendając się po dwo
rze ze swoimi bogatymi, wysoko postawionymi przyjaciół
mi. Trzeba było mu poukładać klepki w tym głupim łbie.
- Tak, oczywiście. Gilbertowi też układałeś klepki, kiedy
zaciągnąłeś go do rzeki i trzymałeś mu głowę pod wodą?
- Musiałem mu przeczyścić uszy, bo drań nie słuchał, co
miałem mu do powiedzenia. To nie był gniew, chodziło
o dyscyplinÄ™.
Wiedząc, że ta wyliczanka będzie trwała jeszcze jakiś
czas, Ilsa postanowiła wrócić do domu, żeby nakarmić bliz
niaki. Gay natychmiast pojawiła się u jej prawego boku. Po
lewej stronie stanęła lady Gillyanne. MacEnroyowie zbyt
dobrze bawili się całą tą sytuacją, żeby teraz odchodzić.
- Twoja rodzina bardzo przypomina moją - powiedziała
Gillyanne, kiedy weszły do domu. - Murrayowie nie ustępu
ją posturą twoim braciom, a i chłopaków rodzi się u nas
więcej niż dziewczynek.
Rozbawiona Ilsa skinęła głową.
- Mój ojciec miał cztery żony, a ja jestem jego jedyną
córką. Kiedy jego ostatnia żona zmarła, rodząc Fergusa,
który ma teraz jedenaście lat, ojciec powiedział, że pochował
już dość żon i więcej się nie ożeni. Niecały rok pózniej sam
zmarł z powodu gorączki, która zebrała żniwo wśród wię
kszości starszyzny Dubheidland. Kiedy miałam jedenaście
lat, przeszłam pod opiekę braci i kuzynów, głównie chłopa
ków - przerwała, gdyż weszły do pokoju dziecinnego, a dzie
ci Diarmota rzuciły się na nią, żeby ją przywitać. - To, że
teraz mam sześciu synów i jedną córkę, wydaje mi się
całkiem naturalne.
- Może więc konieczność radzenia sobie z upartym głup
cem nie będzie taka straszna?
- Och, nie boję się, choć nie będzie łatwo.
- Uda ci się - zapewniła ją Gillyanne.
- Czy za tą opinią stoją jakieś przepowiednie, a może
proroczy sen?
- Nie, to po prostu wiara w siłę miłości. A ty go kochasz,
prawda?
Ilsa westchnęła.
- Tak. I modlę się, żeby moja miłość przetrwała próbę, na
jaką z pewnością wystawi mnie jeszcze Diarmot.
VI
lsę rozśmieszył pośpiech, z jakim jej bracia i dwóch
Imłodszych MacEnroyów zniknęło w gospodzie. Mówili
[ Pobierz całość w formacie PDF ]