[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś zupełnie pewna, że dasz radę? Namyśl się dobrze, nim
ruszymy.
Przełknęła.
- Mam inne wyjście?
- Możesz tu zostać i czekać, aż sprowadzę pomoc.
- To żadne rozwiązanie. Idę.
- To kawał drogi. Jeśli zasłabniesz, nie zdołam cię unieść.
- Nie będziesz musiał - odpowiedziała, wojowniczo unosząc
głowę. - Fakt, niedawno rodziłam, lecz dzięki temu w ciągu ostatniego
miesiąca więcej ćwiczyłam niż w całym zeszłym roku. Dam sobie
radę i doniosę Nicki. Ty tylko prowadz.
Quist słyszał determinację w jej głosie, więc nie pozostawało mu
nic innego, jak skinąć głową.
65
RS
- Załatwione - powiedział, wkładając do ust kolejną porcję
zimnego mięsa. Potem wyciągnął dłoń w stronę Lily. Właśnie
kończyła karmić niemowlę, umocowała je mocno tuż przy ciele,
naciągnęła kilka dodatkowych ubrań, włożyła palto i kurtkę z
kapturem, wzięła zapakowane pieluchy i wygramoliła się z
samochodu.
Quist zgodnie z obietnicą pełnił funkcję przewodnika. Niósł
dwie torby - swoją i wyciągniętą z bagażnika. W futrze wydawał się
jeszcze większy niż wówczas, gdy Lily zobaczyła go po raz pierwszy,
lecz nie budził strachu.
Prawdziwym wrogiem była przyroda. Duże mokre płatki śniegu
z zadziwiającą szybkością przylepiały się do warstwy zalegającej
ziemię. Lily przy każdym kroku zapadała się niemal po kolana i choć
starała się iść po śladach mężczyzny, już po kilku minutach miała
zupełnie przemoczone buty.
Na szczęście nie było wiatru, więc mróz nie ściskał z
obezwładniającą siłą, choć i tak dawał się mocno we znaki, szczypiąc
w twarz. Lily wprost bała się myśleć, co by się stało, gdyby nie była
tak mocno opatulona. Ubrania utrudniały jej wędrówkę, lecz dość
dobrze chroniły przed zimnem. Przede wszystkim musiała dbać o
bezpieczeństwo Nicki.
Minęła godzina. Quist, który co chwila spoglądał w stronę Lily,
zatrzymał się, by na nią zaczekać.
- Dobrze się czujesz? Zacisnęła zęby.
- Jasne.
66
RS
- Chcesz odpocząć?
- Nie - rzuciła. - Idziemy
Skinął głową i ruszył w dalszą drogę. Także uważał, że należy
kontynuować wędrówkę, choć bez wahania zarządziłby postój, gdyby
wymagała tego konieczność. Padający śnieg stawał się coraz
drobniejszy, co zwiastowało nową zamieć. Im prędzej dotrą do chaty,
tym lepiej.
Pod koniec drugiej godziny Lily była już bardzo zmęczona, lecz
z uporem pokręciła głową, gdy Quist zaproponował krótki
odpoczynek. Chciała posiedzieć w chacie, pod dachem i przy
płonącym kominku. Nie zaprotestowała, gdy mężczyzna wsunął jej do
ust jedno z ostatnich ciastek. Potrzebowała choćby niewielkiego
posiłku. Potrzebowała i już. Kropka.
Brnęli dalej. Lily usiłowała ochronić twarz przed grudkami
śniegu, które teraz wirowały na wietrze i boleśnie cięły skórę. Od
czasu do czasu zamykała oczy. Starała się skoncentrować całą uwagę
na marszu. Raz, gdy Quist stanął, wpadła na niego i byłaby się
przewróciła, gdyby w porę jej nie przytrzymał.
- Co się dzieje? - spytał z niepokojem. Chciała mu powiedzieć,
że pada z nóg, bolą ją plecy i szczypią przemarznięte stopy... Chciała
zapytać, gdzie, do cholery, jest ta przeklęta chata?
- Nic - mruknęła.
- Jak mała? - Chciał jakoś ją rozweselić, więc spytał: - Wciąż
żyje i fika nogami?
yle trafił. Lily spiorunowała go wzrokiem.
67
RS
- Oczywiście, że żyje. Czuję, jak się porusza. Jest bardzo
grzeczna. Chyba nie słyszysz jej płaczu?
Quist był przekonany, że spod ubrań nie byłoby słychać nawet
najgłośniejszego wrzasku, lecz nie chciał popełnić kolejnego błędu.
- Nie - odparł. - Obie jesteście bardzo dzielne. - Przerwał na
chwilę. - Dasz radę iść jeszcze kawałek?
Pokiwała głową.
Zauważył, że zrobiła to z mniejszą stanowczością niż
dotychczas.
- Musisz wytrzymać, Lily. Już niedaleko. Przewidywał, że
trzecia godzina marszu będzie najgorsza. Z wolna zapadał zmierzch i
choć nadal było jeszcze dość jasno, nieuchronnie zbliżała się noc.
Teren stawał się coraz trudniejszy, a zmęczenie rosło. Lily dyszała
ciężko przy każdym podejściu; na zejściach radziła sobie jeszcze
gorzej. Quist czuł ostry ból mięśni i potrafił sobie wyobrazić, że
kobieta cierpiała o wiele mocniej. Raz osunęła się w śnieg. Pomógł jej
wstać, poprawił torby wiszące na ramieniu i wyciągnął rękę. Chciał,
by szli razem. Odmówiła.
- Wszystko w porządku.
- Nie.
- Dam sobie radę.
- Przy kolejnym upadku możesz sobie zrobić krzywdę.
Już to się stało. Czuła ostry ból w nadgarstku.
- W ten sposób będziemy szli wolniej.
- Już idziemy wolniej. Nie protestuj. Zaraz będziemy na miejscu.
68
RS
Powtarzał to już od dawna. Lily nie miała siły z nim się
sprzeczać. Podobnie, jak nie miała siły odrzucić pomocy. Nogi jej
ciążyły, były całkiem zimne i zdrętwiałe. Dłonie, choć ukryte w
rękawiczkach, zdawały się należeć do kogoś innego.
Wszechogarniający chłód coraz głębiej wciskał się pod ubranie.
Nicki wierciła się co jakiś czas, lecz na ogół spała. Lily była jej
bardzo wdzięczna. Nie miała pojęcia, czy w obecnym stanie zdołałaby
uspokoić płaczące maleństwo. Nie mogła jej przewinąć ani nakarmić.
Boże, a jeśli straciła pokarm?
Wiatr dął coraz silniej. Quist zachowywał kamienny wyraz
twarzy, choć i w jego sercu zagniezdził się niepokój. Chata była
gdzieś przed nimi; na pewno nie pomylił drogi, lecz nie potrafił
określić, ile czasu jeszcze zajmie im wędrówka. Robiło się ciemno,
widoczność spadała z minuty na minutę.
- Już nie mogę - wychrypiała Lily. Kolana jej drżały. Z trudem
mogła ustać na nogach.
Quist przytrzymał ją wpół.
-Hej, hej... - zamruczał uspokajającym tonem. - Już całkiem
blisko. Zaraz dojdziemy.
- yle się czuję - wyszlochała.
- Jeszcze odrobinę. Musisz wytrzymać.
- Ile czasu?
- Dziesięć... może piętnaście minut.
- Nie dam rady.
69
RS
- Na pewno dasz. Przeszłaś taki kawał drogi. Reszta to bułka z
masłem.
- Nie. To droga krzyżowa.
- Jak wolisz - odparł twardym głosem. - I tak musisz ją przejść.
Nie ze względu na siebie, lecz na Nicki. Albo na mnie. Aaziłem po
tym lesie cały dzień, by znalezć ci jakieś schronienie. Jesteś mi coś
winna, kotku.
Milczała długo. Quist zaczął się obawiać, iż tym razem nie
zdołał jej przekonać. W końcu odezwała się słabym głosem:
- Lily. Nie kotku" tylko Lily".
- Zacznij się wygłupiać, a do końca drogi będę ci mówił kotku".
Nie czas na próżne pogawędki. Idziemy?
Wyprostowała się i sztywnym krokiem ruszyła przed siebie. Szła
w złym kierunku. Quist skierował ją we właściwą stronę. Przedzierali
się przez gęstniejącą zadymkę.
Dziesięć, piętnaście minut, powiedział Quist, lecz Lily była już
tak zmęczona, że zdawało jej się, iż minęła kolejna godzina, nim
mężczyzna ścisnął ją mocniej za ramię.
- Tam. Chata. Widzisz?
Wytężyła wzrok, lecz nie mogła nic dostrzec.
- Nie - odpowiedziała z płaczem. Przy każdym oddechu czuła
ból w płucach. - Jest zbyt ciemno.
- Chodz. Zobaczysz, jak podejdziemy bliżej.
W pierwszej chwili myślała, że śni. Quist oparł ją o grubą,
belkową ścianę i otworzył drzwi. Wciągnął ją do środka. Po ciemku
70
RS
podszedł do stołu, na którym przed powrotem do samochodu zostawił
lampę i pudełko zapałek. Z trudem udało mu się skrzesać ogień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]