[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ja tymczasem zajmę się kurczakiem.
Reszta wieczoru upłynęła w przemiłym nastroju. Przy
kolacji opowiedzieli sobie o wszystkim, co robili od cza
su ostatniego spotkania.
Heather miała wreszcie okazję dowiedzieć się czegoś
więcej o życiu Roba. Jak się okazało, dwa razy w tygo
dniu miał wykłady na uczelni medycznej, szefował ze
społowi badawczemu, właśnie kończył artykuł dla zna
nego pisma lekarskiego. Robert zwierzył się, że jego
najlepszym przyjacielem jest lekarz z tej samej kliniki,
czyt
scandalous
Howard Cerillo, zaś Jason Parrish, szef oddziału psy
chiatrii, pełni funkcję jego zastępcy na oddziale.
Z kolei Rob dowiedział się, że Heather co tydzień
składa wizyty Ruth Babcock, mieszkającej w śródmie
ściu Chester. Ruth przypomina jej własną babcię i ma
zawsze pod ręką niewyczerpane zapasy jabłecznika,
a jeśli Heather się spóznia, bombarduje ją telefonami.
Okazało się, że Heather od czasu do czasu jada obiady
z Beth Windsor, właścicielką księgarni, w której często
bywa, oraz że przyjazni się z Elaine Miller, nowojorską
akwizytorką, która po raz pierwszy zauważyła jej torebki
w butiku w Chester.
Czas upływał im tak miło, że Heather z pewnym za
skoczeniem nagle spostrzegła, że Robert wstaje od stołu
i zbiera się do wyjścia.
- Jutro czeka nas praca - zauważył przepraszającym
tonem. - Jest już pózno, a ty wyglądasz na zmęczoną.
- Skąd, czuję się wspaniale - zapewniła, choć minęła
jedenasta. O tej porze zwykle już spała.
- Heather, wymyślę coś na przyszły weekend - obie
cał Robert, obejmując ją na pożegnanie. - Zadzwonię do
ciebie w piątek, dobrze?
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Tego właśnie po
trzebowała - pewności, że w umówionym czasie ode
zwie się telefon. Aatwiej przyjdzie jej znieść oczeki
wanie.
- Doskonale - uśmiechnęła się.
Pocałował ją czule i ruszył ku drzwiom. Została na
ganku, dopóki tylne światła jego BMW nie rozpłynęły
się w mroku. Pózniej, radośnie podśpiewując, udała się
do sypialni.
- W porządku, zastąpię cię w niedzielę - bez namysłu
zdecydował się Howard Cerillo. - A co się stało?
czyt
scandalous
Rob wzruszył ramionami.
- Nic takiego. Po prostu chciałbym mieć wolny
dzień.
- Nie bujaj.
- Serio, nic się nie stało.
Howard nie dał się przekonać.
- Na pewno?
- Ależ tak!
W odpowiedzi przyjaciel uśmiechnął się sceptycznie.
- Stary, jak długo my się znamy?
- Sześć lat.
- Właśnie. I po raz pierwszy od sześciu lat prosisz
mnie o zastępstwo.
- %7łartujesz, przecież wiele razy mnie zastępowałeś.
- Owszem, ale tylko wtedy, gdy nie było cię w mie
ście. Po raz pierwszy słyszę natomiast, że chcesz mieć
wolny dzień. Dlatego zdradz mi od razu, czy jest ładna?
-Kto?
- Jak to kto? Kobieta, z którą masz zamiar się spo
tkać.
- Kto ci powiedział, że mam zamiar się z kimś spo
tkać?
- No powiedz wreszcie, czy jest ładna?
Po chwili wahania Rob uznał, że nie ma czego ukry
wać. W końcu miał prawo do prywatnego życia jak każ
dy normalny mężczyzna.
- Jest cholernie atrakcyjna, stary.
- Myślę. Od wieków żadna nie była w stanie rywali
zować z twoją pracą.
- To nie tak, Howard. Nie chodzi o zwykłą randkę.
- Nie? Czyli to coś poważniejszego? Człowieku,
szpital zaraz będzie huczał od plotek!
- No, no, nie przesadzaj. Ona jest po prostu inteligen-
czyt
scandalous
tną osobą, w której towarzystwie dobrze się czuję. To
wszystko.
- Wiele jest takich kobiet, ale nigdy się nimi nie
interesowałeś. Przynajmniej nie na tyle, by prosić mnie
o zastępstwo.
- Czy nie sprawię ci kłopotu?
- Skąd, nie martw się. Nie planowaliśmy z Nancy
żadnego wyjścia. Jonathan ma infekcję gardła i od tygo
dnia leży w łóżku.
- Nie masz pojęcia, jaki jestem ci wdzięczny, Ho-
ward.
- Nie ma sprawy.
Robert zadzwonił do Heather w piątek.
- Słuchaj, udało mi się załatwić zastępstwo na nie
dzielę. Co powiesz na małą wycieczkę? Oczywiście,
jeśli masz czas.
- Tak, mam czas i strasznie się cieszę. Dokąd poje
dziemy?
- Jeszcze nie wiem. Poszukamy jakiejś ładnej okolicy.
- Cudownie! Czy mam przygotować prowiant?
- Niekoniecznie. Możemy gdzieś wstąpić.
- Wiem, ale chciałabym, żebyśmy urządzili sobie
piknik.
Zamilkł na moment, wyobrażając sobie Heather sie
dzącą wdzięcznie nad strumykiem, w cieniu drzew.
- Wspaniały pomysł - stwierdził. - Podjadę po ciebie
o dziesiątej, dobrze?
- Będę czekać - zapewniła z radosnym uśmiechem.
Pojechali do South Lyme, zostawili samochód na par
kingu i pieszo ruszyli do rezerwatu Rocky Neck. Rados
ny nastrój wzmógł siły Heather. Była w ruchu dłużej niż
zwykle, ale kiedy Rob wspomniał o posiłku, poczuła, że
bardzo potrzebuje odpoczynku.
czyt
scandalous
Znalezli urocze miejsce na piknik - zaciszną polanę
z szemrzącym w pobliżu strumykiem, dokładnie taką,
jaką wyobrażał sobie Rob. Zajął się rozpakowaniem ple
caka, podczas gdy Heather odpoczywała oparta o drze
wo. Po chwili podał jej na wykałaczce krewetkę umacza
ną w sosie.
Przyjęła poczęstunek z uśmiechem.
- Sprawiasz wrażenie zrelaksowanego, Rob - powie
działa, ogarniając spojrzeniem postać mężczyzny. Był
ubrany w spodnie khaki, sportowe buty i ciemnobrązo
wą koszulę, którą rozpiął pod szyją. Spacer na powietrzu
nadał rumieńców jego policzkom, a wiatr rozwiał bujną
czuprynę. Tym razem Robert McCrae nie wyglądał
sztywno i oficjalnie.
- Bo tak się czuję - stwierdził, kładąc kromki chleba
na białej serwecie obok krewetek i sosu. Następnie zdjął
pokrywkę z pojemnika z owocami, otworzył wino i na
lał do szklaneczek. Kiedy już wszystko było gotowe,
ułożył się wygodnie na trawie, podparty na łokciu.
- Wiesz, nie podejrzewałem nawet, że jestem takim
turystyczno-piknikowym typem. A ty się trochę zmęczy
łaś, prawda? - stwierdził, odchylając głowę do tyłu, by
lepiej się jej przyjrzeć.
Drgnęła spłoszona.
- Nie, niespecjalnie. Po prostu zwykle nie chodzę na
tak długie spacery. Ty natomiast w ogóle się nie spociłeś.
Jak to robisz? - szybko zmieniła temat.
- Och, po prostu mam zimną krew - zażartował.
Chichocząc sięgnęła po następną krewetkę.
- Założę się, że biegasz po parę kilometrów dziennie.
- Zgadza się. Z jednego końca szpitalnego korytarza
na drugi.
- Och, Rob, pytam poważnie. Jak zachowujesz for
mę?
czyt
scandalous
- wiczę codziennie rano w domu.
- Ale kiedy, skoro już o szóstej jesteś w szpitalu?
- O piątej. - Wymownie wzruszył ramionami. - Już
ci mówiłem, że jestem rannym ptaszkiem.
- O której w takim razie się kładziesz?
- O jedenastej... dwunastej. Wystarczy mi pięć albo
sześć godzin snu.
- Zazdroszczę ci. Ja jestem nieprzytomna, kiedy nie
odeśpię swoich ośmiu godzin.
- Wszystko zależy od organizmu. W każdym razie
widzisz, że nie zaniedbuję treningu. Nie tylko biegam na
krótki dystans po korytarzach, ale i na długi dystans od
budynku do budynku, nie mówiąc już o bieganiu w górę
i w dół po schodach. - Znacząco poklepał się po twar
dym brzuchu. - Nie ma szans, żebym obrósł tłuszczy
kiem.
Przez jakiś czas posilali się z apetytem w zgodnym
milczeniu. Wreszcie Robert przemówił cicho, prawie
szeptem:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]