[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w takim stanie, że pogłębiając wykopy szybko znaleziono by worek z częścią zwłok. Pojechał więc na Grunwaldzką. Budowano tam basen kąpielowy.
Krytycznie ocenił możliwości ukrycia worka i wrócił do garażu przy ulicy Kieleckiej. Tam wpadł na pomysł spalenia kośćca. Przygotował piec ogrzewający
kocioł centralnego ogrzewania i przystąpił do ostatniego etapu swojego makabrycznego czynu. Palił zawartość worka partiami, co jakiś czas wygarniał popiół i
wrzucał go do pojemników na śmieci.
% Przez kilka dni sprawdzałem, czy już Zakład Oczyszczania M^sta wywiózł śmieci. Nie dawało mi to spokoju. Dopiero pózniej odetchnąłem. Byłem pewny,
że zatarłem ślady i nigdy nie wyjdzie to na jaw ..
Musiało wyjść. Mieliśmy bardzo dużo dowodów. Przede wszystkim biżuterię Marii Adamczyk,
152
jej drobiazgi, nawet notes, z którego wydarł pan kilka kartek i używał jako własny. Podobnie z zapalniczką, papierośnicą i kluczem. Do czego on mial służyć?
Nie wiem. Może by się przydał. Bardzo żałuję, że byłem taki chciwy...
Czy tylko tego pan żałuje?
Wie pan zaczął po dłuższym milczeniu wtedy, kiedy obiecałem panu, że powiem prawdę, ale po świętach, to myślałem sobie, żeby powiedzieć, że
zwłoki zakopałem w lesie. Bym wskazał jakiś las, a w razie czego to bym twierdził, że nie mogę sobie dokładnie przypomnieć i trafić w to miejsce. W końcu
zrezygnowałem i powiedziałem prawdę. Wtedy, kiedy pan mówił, że należałoby człowiekowi pogrzeb zrobić, coś się we mnie stało takiego, że już nie
kłamałem...
W protokole odnotowano: stwierdza się, że podejrzany w tym momencie płacze".
Szóstego kwietnia 1972 roku Zbigniew Kostecki zeznał:
Poza tym. co powiedziałem o zabójstwie Marii Adamczyk, którą zabiłem w nerwach, chcę wyjaśnić, że gazę ukradłem z Zakładów Mięsnych. Pieprz i
sztuczne jelita też. Nici, przędzę i sznurek również skradłem z magazynów. Podczas rewizji w moim mieszkaniu przekazałem synowi trzy tysiące siedemset
dolarów i około stu pięćdziesięciu tysięcy złotych. Z tego dwa tysiące to właśnie Emilii S., z której m eszkania je zabrałem.
Koło zamknęło się.
Prokurator Stańczewski przeprowadził jeszcze
153
kilka czynności śledczych, jeden eksperyment i zwrócił się do władz miejskich o ustalenie, w jakim stanie znajdowały się budowy, o których wspomniał
Zbigniew Kostecki. Okazało się, że tym razem nie kłamał. Był to kolejny ważny element w łańcuchu poszlak.
Skierowany do Sądu Wojewódzkiego w Krakowie akt oskarżenia zarzucał Zbigniewowi Kosteckiemu urodzonemu 11 maja 1923 roku w Krośnie, czeladnikowi
rzeżniczemu, właścicielowi dwóch samochodów i parceli budowlanej, zamordowanie Marii Adamczyk, kradzież materiałów o wartości 128 tysięcy złotych z
Zakładów Mięsnych, kradzież 190 tysięcy złotych i dwóch tysięcy dolarów z mieszkania Emilii S., kradzież cbruśów, łyżeczek i innych drobiazgów z
mieszkania współlokatorki K., kradzież kostiumu skórzanego stanowiącego własność jego siostry i... usiłowanie przekupienia funkcjonariusza MO, któremu
Kostecki oferował w pierwszych dniach śledztwa 40 tysięcy złotych za umorzenie sprawy.
Taka hojność patologicznie chytrego człowieka zaostrzyła uwagę władz śledczych.
Po rozpoczęciu rozprawy Kostecki odwołał swoje zeznania. Nie przyznawał się do winy. Przeszedł następnie badania psychiatryczne w Grodzisku
Mazowieckim.
Jako całkowicie zdrowy na umyśle stanął przed sądem i nadal twierdził, że jest niewinny, a zarzuty są niesłuszne.
Prokurator przemawiając podczas rozprawy powiedział:
154
Wysoki Sądzie! Wyjątkowy jest to proces i wyjątkowa jest osobowość oskarżonego. Ten człowiek o dwudziestu obliczach znał tylko jedno uczucie: kochał
mieć wszystko i chciał uchodzić za kryształowo czystego. Z tego zrodziło się nieszczęście Marii Adamczyk i nieszczęście jego. Maria Adamczyk poniosła
śmierć, bo chciała odebrać mu nadzieję na upragniony wyjazd i zapowiedziała całkowite zerwanie. Nie było to zaplanowane morderstwo i dlatego miało ono
taki przebieg. Dlatego też wysłuchaliśmy podczas śledztwa i podczas przewodu sądowego tak rzadko spotykanej orgii kłamstw, w których zbrodniarz kurczowo
szukał alibi i musiał wreszcie złożyć broń".
Sąd skazał Zbigniewa Kosteckiego na łączną karę 25 lat więzienia. Sędziowie przyjęli, iż mimo braku corpus delicti", oskarżony jest winien zabójstwa Marii
Adamczyk.
Po takim śledztwie nie mieli żadnych wątpliwości.
Zmierć pisarza
Dwudziestego sierpnia 1971 roku kończąc wieczorny dziennik telewizyjny spiker przekazał słuchaczom informację, iż poprzedniego dnia zamordowano
znanego pisarza i dziennikarza, redaktora naczelnego tygodnika Forum", Jana Gerharda.
Organa ścigania prowadzą pod nadzorem prokuratury energiczne śledztwo. O jego wynikach poinformujemy naszych widzów wyrecytował spiker.
Wiadomość o śmierci autora Aun w Bieszczadach" poruszyła środowisko literackie. Nadało jej ono znaczenie polityczne i sugerowało, w jakich kręgach należy
szukać zabójcy.
Prokurator Wiesław Krassowski, desygnowany przez Prokuraturę Generalną do kierowania i nadzorowania czynnościami śledczymi prowadzonymi przez Biuro
Zledcze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, pojechał na miejsce zbrodni przy ulicy Matejki nr 4 w Warszawie i zapoznał się z wynikami oględzin. Sierżant
Komendy Stołecznej MO, który jako pierwszy zjawił się w mieszkaniu redaktora, stwierdził w swym raporcie, iż drzwi do mieszkania były otwarte, a w pokoju,
gdzie leżały
156
zwłoki, panował nieopisany wprost bałagan. Szuflady z biurka i z szafy segmentowej były powyciągane, na podłodze leżały kartki z kartoteki i notatki służące
pisarzowi w jego pracy. Zlady te wskazywały, iż zabójca poszukiwał dokumentów, które chciał prawdopodobnie zniszczyć.
W ciele ofiary tkwił metalowy sztylet, a na szyi był zaciśnięty pasek od spodni.
Specjaliści z Biura Kryminalnego Komendy Głównej i z Instytutu Ekspertyz Sądowych podczas pierwszych oględzin miejsca zbrodni nie znalezli śladów, które
umożliwiłyby podjęcie pościgu za zabójcą. Na sztylecie tkwiącym w plecach ofiary nie udało się utrwalić odcisków linii papilarnych, a w łazience, do której na
pewno wchodził zabójca, zauważono jedynie nikłe ślady obuwia.
Technik kryminalistyki ustalił dwa różnej wielkości ślady butów na płytkach terakotowych, co mogło wskazywać, że sprawców było co najmniej dwóch i że
zmywali nad wanną ślady krwi z rąk, a może nawet z odzieży. Zachowywali się więc swobodnie, wiedzieli, że nikt nie wejdzie do mieszkania.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]