[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjacielu. To po prostu niemożliwe. Jestem przeklęty, przeklęty na wieki, bez względu
na to, czy jeszcze kiedyś będę sprawny jak przed wypadkiem, czy też nie.
- Myślę, że Eliana... twoja żona... - zaczął ostrożnie, starając się wyczuć, czy może
mówić dalej - nie chciałaby, żebyś tak cierpiał ani żebyś się obwiniał.
- Zostawmy ten temat, dobrze? Pójdę teraz do swojego gabinetu. Mam trochę
spraw do załatwienia. Może praca pomoże mi się oderwać od tych nieprzyjemnych my-
śli.
- W takim razie przyniosę ci najnowsze gazety i może jeszcze jedną filiżankę ka-
wy, dobrze?
- Dzięki. - Eduardo zaczął iść w stronę drzwi, przystanął jednak i jakby od nie-
chcenia spytał: - Jak tam się sprawuje nasza nowa gosposia?
Twarz Ricarda pojaśniała.
- Nie można jej niczego zarzucić, a już na pewno braku pracowitości czy zapału -
odparł. - Jest szczuplutka, ale silna.
- Dobrze... Daj mi znać, gdyby były jakieś problemy.
Wychodząc z kuchni, Eduardo mruknął pod nosem „szczuplutka, ale silna" i
uśmiechnął się lekko, jak gdyby na kilka chwil przestały go trapić wszelkie kłopoty.
Eduardo kończył czytać mejl na swoim laptopie, podziękowanie za wsparcie finan-
sowe, które przysłano z międzynarodowej organizacji na rzecz biednych dzieci, gdy
usłyszał ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - zawołał.
- Przepraszam, że przeszkadzam...
To była Marianne. Miała na sobie granatowo-biały sweter sięgający do kolan, w
którym wyglądała na jeszcze bardziej kruchą, i biały fartuszek, który tylko dodawał jej
wdzięku. Wydała mu się jednocześnie delikatna i pociągająca. Czy rano, kiedy się spo-
tkali w korytarzu, też była tak ubrana? Nie pamiętał. Wtedy przede wszystkim patrzył w
jej migdałowe oczy wyrażające współczucie i troskę.
- O co chodzi? - spytał spokojnie.
- Przygotowałam lunch. Przepraszam, że tak długo to trwało. Upiekłam chleb i
ugotowałam zupę i zajęło mi to trochę więcej czasu, niż zakładałam.
- Upiekłaś chleb? I ugotowałaś zupę? A jaką?
- Gulaszową, z wołowiną, ziemniakami i warzywami... Myślę, że powinna ci sma-
kować, zwłaszcza przy takiej pogodzie. Jest sycąca, rozgrzewa i... - zamilkła spłoszona,
jakby nagle zawstydziła się entuzjazmu, z jakim opowiadała o zwykłej zupie. - Gdzie
chciałbyś zjeść? Tutaj, w gabinecie? Czy może w jadalni?
- A ty gdzie będziesz jadła? W kuchni?
- Tak. Ricardo pojechał do miasta po jakieś sprawunki i powiedział, że zje później,
jak wróci.
- W takim razie ja również zjem w kuchni - odparł stanowczo.
- Dobrze - przyjęła do wiadomości.
Eduardo miał wrażenie, że jej radosny uśmiech rozświetlił cały pokój...
ROZDZIAŁ PIĄTY
Marianne myślała o cudach. Wiedziała, że się zdarzają. Pamiętała, jak modliła się o
to, by w jej życiu pojawił się ktoś dobry i czuły, i spotkała Donala. A teraz, spoglądając
na siedzącego po drugiej stronie stołu mężczyznę o pociągającej twarzy i magnetycznym
spojrzeniu, zastanawiała się, co takiego przydarzyło mu się w życiu, że tylko cud mógłby
mu pomóc.
- To jest bardzo smaczne. - Eduardo nie miał podobnych dylematów.
Spojrzał na nią ciepło, ale Marianne spuściła wzrok, bojąc się, że ekspresja jej twa-
rzy zdradzi, jak działają na nią jego błękitne oczy.
- Dziękuję.
- Naprawdę potrafisz dobrze gotować - podsumował, sięgając po kawałek ciepłego
jeszcze chleba. - Wszystko było pyszne, a takiego pieczywa nie dostałbym w najlepszej
piekarni.
- Jak to mówią: „potrzeba najlepszą nauczycielką". W moim domu się nie przele-
wało, kiedy dorastałam, ale rodzice przez jakiś czas mieli niewielki ogródek, gdzie rosły
marchewki, cebule i pomidory. Coś trzeba było z tym robić. Zaczęłam eksperymentować
w kuchni, łączyć różne składniki i powoli, metodą prób i błędów, uczyłam się.
- Sądziłem, że nie masz rodziców.
- Bo teraz już nie mam. - Czuła, jak drży jej podbródek, więc szybko zjadła kolejną
łyżkę zupy, jakby chciała tą prozaiczną czynnością odwrócić uwagę od przykrych
wspomnień.
- Co się z nimi stało? - Eduardo najwyraźniej nie zamierzał porzucić tematu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]