[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A poradzisz sobie z nimi? Pokorny wskazał brodą na tłumek gapiów.
Ja nie wystaję na co dzień po bramach, jak wywiadowcy, tylko pracuję z ludzmi.
Roześmiał się Garlicki, złapał Feliksa pod ramię i zaprowadził do samochodu.
Masz rację przyznał Pokorny ze znużeniem. Bardziej się przydam w Warszawie niż
tutaj.
W rzeczy samej. Skinął głową Jerzy. Mam nadzieję, że wpadniesz na kolejny trop.
Pokorny wsiadł do auta i, machając Jerzemu na pożegnanie, skręcił w prawo i włączył się do
ruchu.
Udało mu się dojechać wyjątkowo szybko. Zrodek tygodnia i spore upały sprawiły, że drogi
były niemal puste. Na fragmentach o dobrej nawierzchni Pokorny gnał niezgodnie z przepisami.
Spory korek zaczÄ…Å‚ siÄ™ dopiero na wjezdzie do stolicy.
No i kolejne roboty na drogach powiedział do siebie Feliks, uruchamiając nawigację.
Na mapie wyszukał wąską uliczkę, która kilkadziesiąt metrów dalej łączyła się z równoległą
trasą wiodącą wzdłuż pól. Sęk w tym, że minął ten zjazd kilka metrów temu.
Jasna cholera zaklÄ…Å‚, rozglÄ…dajÄ…c siÄ™ na boki.
W jego kierunku zbliżała się straż pożarna na sygnale. Pokorny zerknął we wsteczne
lusterko; auta za jego wozem rozjeżdżały się na boki. Nie czekając dłużej, otworzył okno i
przykleił do dachu policyjnego koguta. Kiedy straż przejechała obok, Feliks wepchnął się za nią
bezceremonialnie.
Mam szczęście sapnął, pokonując kolejne skrzyżowanie.
Niestety, radość trwała krótko. Wzdłuż drogi, przy której znajdował się jedyny wjazd do
więzienia, trwała właśnie wymiana rur. Wahadłowy ruch regulowało dwóch ubranych w
pomarańczowe skafandry pracowników, kompletnie nieczułych na złość i wyzwiska śpieszących
się kierowców.
Pokorny schował syrenę i opadł na siedzenie. Rozejrzał się jeszcze, czy nie dałoby się
zostawić samochodu na poboczu i po prostu przejść ostatnich kilkaset metrów, jednak prace
obejmowały również niewielkie pobocza. W każdym wolnym miejscu leżały potrzebne do
montażu rury, metalowe pręty i piętrzyły się niewielkie kopczyki ziemi.
Nie było innego wyjścia, jak tylko wlec się w żółwim tempie w karawanie zakurzonych aut.
%7łeby nie kląć ze złości, zaczął podśpiewywać do wtóru stacjom radiowym.
Po prawie dziesięciu minutach stania w miejscu sznur samochodów wreszcie ruszył z
imponującą prędkością dziesięciu kilometrów na godzinę. Zanim droga ponownie została
zablokowana, Pokornemu udało się ujechać jakieś dwadzieścia metrów i skręcić w boczną
uliczkÄ™.
Zobaczył obsadzoną starannie przyciętymi, wiekowymi olchami drogę, której jeden pas, na
odcinku prawie stu metrów, był właśnie ryty przez dwie koparki i niewielki spychacz.
Po prawej stronie wyrastał wysoki i najeżony u szczytu drutem kolczastym ponury mur z
cegły.
Sporą część gołej ściany zajmowało wielobarwne graffiti składające się z pozornie
przypadkowych liter. Kiedy jednak Pokorny wytężył wzrok i skupił go na trudnych do odczytania
słowach, zorientował się, że większość z nich stanowią przekleństwa i epitety związane z
polskim więziennictwem oraz odsiadującymi karę kryminalistami. Niektóre określenia były
nowością nawet dla takiego wygi, jak on.
Oburzony prześlizgnął się wzrokiem najpierw po wszystkich napisach, a pózniej po
pracujących przy wykopie robotnikach. Pogwizdując cicho, obserwował nienaturalnie
powykręcane pnie drzew. Olchy stały rzędem wzdłuż zasypywanego przez koparkę chodnika; ich
powykrzywiane gałęzie przypominały ciężko chorych i przygarbionych ludzi.
Kolejka samochodów przesunęła się o kolejnych kilkanaście metrów, a Pokorny dostrzegł
pomiędzy drzewami duży billboard. Dwóch mężczyzn zrywało z niego właśnie starą reklamę
specjalistycznej kociej karmy, a każdą oderwaną płachtę papieru zrzucali na ziemię, gdzie trzeci
wysoki i chudy pakował je do specjalnego kontenera.
Spod spodu wyłoniły się fragmenty poprzedniego plakatu: ubranej w koronkową bieliznę
kobiety w wyuzdanej pozie.
Pokorny skupił się na drodze i kolejnych dziesięciu metrach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]