[ Pobierz całość w formacie PDF ]
On prosi o pomoc, po czym jego choroba bierze nad nim górę i wtedy pragnie jedynie
dokończyć to, czego się podjął. Jeszcze dwie ofiary - powiedziała spokojnie. - Albo też, jak
on to określa, jeszcze dwie dusze do zbawienie. Ja, a pózniej on.
Ed starannie coś notował na marginesie swojego tekstu.
- Co go właściwie powstrzymuje od zamordowania kogoś innego?
- On mnie potrzebuje. Już skontaktował się ze mną trzykrotnie. Widział mnie w
kościele. Wszystko tłumaczy za pomocą znaków i symboli. Byłam w kościele, jego kościele.
Przypominam mu jego Laurę. Powiedziałam, że chcę mu pomóc. Im mocniej poczuje, że
jestem duchowo bliska, tym bardziej będzie dążył, abym ja była ukoronowaniem jego misji.
- Wciąż pani uważa, że dokona tego ósmego grudnia? - Lowenstein trzymała tekst w
rękach, ale wcale na niego nie patrzyła.
- Tak. Nie sądzę, aby znowu miał zrobić jakieś odstępstwo od planu. Annę Reasoner
zbyt wiele go kosztowała. Nie ta kobieta i nie ta noc. - Poczuła skurcz w żołądku.
- Czy nie jest możliwe - zaczął Ed - że skoro zdecydował się na panią, to może
zaatakuje wcześniej?
- To zawsze jest możliwe. W chorobie psychicznej tak niewiele da się przewidzieć.
- Utrzymamy dwudziestoczterogodzinną ochronę - wtrącił Harris. - Będzie pani miała
podsłuch na telefonie oraz obstawę do czasu, aż zostanie złapany. A tymczasem
chcielibyśmy, aby pani zachowywała się normalnie zarówno w życiu prywatnym, jak i
zawodowym. On się pani przygląda, tak więc będzie wszystko wiedział. Jeśli nawiąże z panią
ponownie kontakt, być może zdołamy go zlokalizować.
- Dlaczego nie dacie jej nadajnika? - odezwał się cicho Ben. Trzymał ręce w
kieszeniach i mówił zupełnie spokojnie. Ale Tess wystarczyło spojrzeć mu w oczy, aby
zauważyć, co przeżywa naprawdę. - Traktujecie ją jako przynętę.
Harris przyjrzał mu się uważnie. Jego głos, kiedy ponownie się odezwał, był taki sam
jak przedtem.
- Doktor Court została wybrana. To, czego chcę ja, nie liczy się tak bardzo jak to,
czego chce morderca. To właśnie dlatego przydzielę jej ludzi, którzy będą jej strzegli na
każdym kroku: w domu, w biurze, a nawet w sklepie.
- Powinna być w bezpiecznym miejscu przez najbliższe dwa tygodnie. Wzięliśmy to
pod uwagę, ale odrzuciliśmy ten pomysł.
- Odrzuciliście? - Ben odsunął się od drzwi. - Kto odrzucił?
- Ja. - Tess złożyła ręce na teczce z dokumentami i zamarła w bezruchu.
Ben zerknął na nią, po czym wyładował na Harrisie cały swój gniew.
- Od kiedy to używamy cywilów? Póki będzie na otwartej przestrzeni, grozi jej
niebezpieczeństwo.
- StrzegÄ… jej.
- Taa. Wszyscy dobrze wiemy, jak łatwo coś może się nie udać. Jeden niewłaściwy
krok i będziecie wieszać tu również i jej zdjęcie.
- Ben - Lowenstein wyciągnęła do niego rękę, ale on ją odtrącił.
- Nie możemy sobie pozwolić na takie ryzyko, jeśli wiemy, że on pójdzie za nią.
Powinna być w bezpiecznym miejscu.
- Nie. - Tess ścisnęła ręce tak mocno, że aż pobielały jej kostki. Nie będę mogła leczyć
moich pacjentów, jeśli przestanę chodzić do biura i kliniki.
- Martwa, również nie będziesz mogła. - Odwrócił się do niej, uderzając dłońmi w
stół. - Więc wez urlop. Kup bilet na Martynikę czy Cancun. Chcę, żebyś była z tego
wyłączona.
- Nie mogę, Ben. Nawet gdybym na kilka tygodni uciekła od moich pacjentów, nie
uciekłabym od pozostałych spraw.
- Paris... Ben - powiedział Harris spokojnie. - Doktor Court jest świadoma tego, co
robi. Tak długo, jak będzie tutaj, będzie chroniona. Przecież to pani doktor uważa, że on ją
odszuka. A ponieważ postanowiła współpracować z naszym departamentem, cały czas
będziemy ją mieć na oku i zdejmiemy go, gdy tylko zrobi pierwszy ruch.
- Eliminujemy jÄ… z tego i podstawiamy na jej miejsce policjantkÄ™.
- Nie - powiedziała Tess, wolno podnosząc się z miejsca. - Nie pozwolę, aby znowu
ktoÅ› zginÄ…Å‚ zamiast mnie. Tym razem nie.
A ja nie zamierzam znalezć cię w jakiejś alejce z szarfą zaciśniętą wokół szyi. -
Odwrócił się od niej. - Narażacie ją, ponieważ dochodzenie ugrzęzło w martwym punkcie,
ponieważ mamy jednego wątpliwego świadka, nikły ślad prowadzący do Bostonu oraz stertę
myślowych układanek.
- Przyjmuję współpracę doktor Court, ponieważ mamy już cztery martwe kobiety. -
Dokuczliwe pieczenie w żołądku powstrzymało Harrisa od podniesienia głosu. - I potrzebuję,
aby każdy z moich ludzi był u szczytu formy. Wez się do kupy, Ben, albo to ty będziesz z
tego wykluczony.
Tess zebrała papiery i cicho się wymknęła. Ed wyszedł za nią jakieś dziesięć sekund
pózniej.
- Trochę świeżego powietrza? zapytał, gdy odnalazł ją stojącą na korytarzu z wyrazem
przygnębienia na twarzy.
- Tak. Dzięki.
Wziął ją za łokieć w sposób, który w normalnych okolicznościach wywołałby na jej
twarzy uśmiech. Kiedy otworzył drzwi, zmroził ich powiew listopadowego powietrza. Niebo
było zimnoniebieskie i zupełnie bez chmur. Oboje pamiętali, że kiedy to się zaczęło, był
sierpień, gorący, duszny sierpień.
Ed poczekał, aż Tess zapnie płaszcz.
- Myślę że przed Zwiętem Dziękczynienia możemy się spodziewać śniegu - odezwał
się, chcąc przerwać ciszę.
- Chyba tak.
Wsunęła ręce do kieszeni i znalazła rękawiczki. Nie włożyła ich jednak, a jedynie
przesuwała między palcami.
- Zawsze mi żal indyków.
- Czego?
- Indyków - powtórzył Ed. - Wiesz, Zwięto Dziękczynienia. Nie sądzę, aby były zbyt
szczęśliwe, że należą do tradycji.
- Nie. - Zauważyła, że mimo wszystko potrafi się roześmiać. - Nie, chyba nie są
szczęśliwe.
- Ben nigdy do tej pory nie był związany z kobietą. Nie w ten sposób. Nie tak jak z
tobÄ….
Tess wzięła głęboki oddech, mając nadzieję, że znajdzie właściwą odpowiedz. Zawsze
potrafiła.
- To po prostu coraz bardziej siÄ™ komplikuje.
- Znam Bena od dawna. - Ed wyciągnął z kieszeni ziemnego orzeszka. Zgniótł go i
podał Tess. Gdy potrząsnęła przecząco głową, włożył go sobie do ust. - Dosyć łatwo go
rozszyfrować, jeśli się jest wnikliwym obserwatorem. On się boi. Boi się ciebie i o ciebie.
Tess spojrzała na stojące na parkingu samochody. Któryś z gliniarzy nie będzie zbyt
szczęśliwy, kiedy wyjdzie i zobaczy, że siadła mu prawa przednia opona.
- Nie wiem, co robić. Nie mogę od tego uciec, chociaż jakaś część mnie, gdzieś bardzo
głęboko, jest przerażona.
- Telefonami czy Benem?
- Jeszcze trochę, a dojdę do wniosku, że powinieneś pracować w moim zawodzie -
mruknęła.
- Jeśli się jest dostatecznie długo gliniarzem, jest czas, aby się po trochu wszystkiego
nauczyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]