[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tysiąc lat! Spójrz, jak mądrze wygląda. Jakich strzeżesz tajemnic, Chytra Wiedzmo?
Ptak rozłożył nagle kolorowe skrzydła i uniósłszy się na gałęzi, wrzasnął ochryple:
- Yagkoolan yok tha xuthalla!
I zakończywszy to wybuchem przerazliwie ludzkiego śmiechu pomknął między drzewa i
zniknął w głębokich ciemnościach.
Oliwia spojrzała w ślad za papugą, czując przebiegający po plecach zimny dreszcz
niepokojÄ…cego przeczucia.
- Co powiedziała?
- Przysiągłbym, że to jakieś słowa - odparł Conan ale nie mam pojęcia w jakim języku.
- Ja też nie - rzekła dziewczyna. - A jednak ptak musiał je usłyszeć z ludzkich ust.
Ludzkich lub... - zerknęła na leśną gęstwinę i wzdrygnęła się, nie wiedząc dlaczego.
- Na Croma, jestem głodny! - mruknął Conan. Mógłbym zjeść bawołu. Poszukamy
jakichś owoców; jednak najpierw mam zamiar obmyć się z błota i zaschniętej krwi. Ucieczka
przez bagna to niezbyt czyste zajęcie.
To rzekłszy odłożył miecz i zanurzywszy się po szyję w wodzie rozpoczął ablucje. Kiedy
się wynurzył, jego zbrązowiałe od słońca ciało lśniło jak polerowany brąz; grzywa czarnych,
długich włosów opadała mu na ramiona. Błękitne oczy, chociaż wciąż jarzyły się ogniem, nie
były już tak posępne i nabiegłe krwią. Tylko kocia zwinność jego ruchów i posępny wyraz
twarzy pozostały bez zmian.
Przypasawszy z powrotem miecz, gestem nakazał dziewczynie, aby za nim szła. Razem
weszli między drzewa. Szli pod łukami konarów, po wyściełającej ziemię, miękkiej murawie.
Zwisające z drzew pnącza nadawały otoczeniu baśniowy wygląd.
Conan mruknął coś z zadowoleniem na widok złotych i rdzawych kul gęsto wiszących
wśród listowia. Pokazawszy dziewczynie, by siadła na zwalonym pniu, szybko napełnił jej
podołek egzotycznymi owocami i sam też z apetytem zabrał się do jedzenia.
- Na Isztar! - rzekł między jednym a drugim kęsem. Od Ilbars żywiłem się szczurami i
korzeniami wykopanymi z cuchnącego błota. Te owoce są chociaż smaczne, mimo że niezbyt
sycące. Jednak wystarczą nam, jeżeli zjemy wystar czająco dużo.
Oliwia była zbyt zajęta, by odpowiedzieć. Kiedy Cymmerianin nasycił pierwszy głód,
zaczął z większym niż do tej pory zainteresowaniem spoglądać na swoją towarzyszkę,
podziwiając gęste pukle kruczoczarnych włosów, brzoskwiniową cerę i pełne kształty
podkreślone przez kusą tunikę.
Skończywszy posiłek, obiekt jego badań podniósł wzrok i napotkawszy palące, baczne
spojrzenie barbarzyńcy, za czerwienił się raptownie i wypuścił z ręki na pół ogryziony owoc.
Conan bez komentarza pokazał dziewczynie gestem, że muszą iść dalej. Oliwia podniosła
się i wyszła za nim na polankę, której odległy koniec porastały gęste zarośla. Kiedy znalezli się
na otwartej przestrzeni, w krzakach rozległ się głośny trzask i Conan ledwie zdążył odskoczyć
pociągając za sobą dziewczynę, gdy coś śmignęło w powietrzu i z potworną siłą uderzyło w pień
pobliskiego drzewa.
Błyskawicznie wyrwawszy miecz z pochwy Cymmerianin skoczył na polankę i wpadł w
zarośla. Zapadła cisza. Przerażona i oszołomiona Oliwia kuliła się w trawie. Po chwili Conan
wyłonił się z krzaków z groznie zmarszczonymi brwiami i zdziwieniem na twarzy.
- Nikogo tam nie ma - burknął. - A jednak ktoś musiał rzucić ten kamień.
Obejrzał pocisk, który przeleciał mu nad głową, i mruknął coś z niedowierzaniem. Wielki,
regularnie ociosany blok zielonego kamienia strzaskał pień drzewa i upadł na murawę.
- Dziwny kamień jak na taką nie zamieszkaną wyspę - rzekł.
Oliwia szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia. Głaz był symetrycznie ociosany,
niewątpliwie wycięty i obrobiony ludzką ręką, i zdumiewająco ciężki. Cymmerianin chwycił go
oburącz, po czym stanąwszy na szeroko rozstawionych nogach i, naprężywszy mięśnie barków i
ramion, podniósł nad głowę i cisnął z całej siły. Głaz upadł zaledwie kilka kroków dalej i Conan
zaklÄ…Å‚.
- %7ładen człowiek nie zdołałby przerzucić tego głazu przez polankę. Potrzebowałby chyba
machiny oblężniczej. A przecież nie ma tu balist ani katapult.
- Może wypuszczono go z takiej machiny stojącej gdzieś dalej? - poddała myśl Oliwia.
Potrząsnął głową.
- Głaz nie spadł z góry. Rzucono go z tamtych zarośli. Widzisz te połamane gałązki? Ktoś
rzucił tym głazem jak dziecko kamykiem. Tylko kto? Chodzmy stąd!
Dziewczyna niechętnie poszła za nim. Za pierwszym rzędem krzaków poszycie było mniej
gęste. Wszędzie panowała głucha cisza. Na sprężystej murawie nie pozostał żaden ślad. A
jednak to stąd jakaś tajemnicza istota cisnęła głazem, bez słowa i ze straszliwą siłą. Conan
pochylił się nad murawą, szukając śladów. Po chwili ze złością potrząsnął głową. Nawet jego
wyostrzony wzrok nie zdołał odnalezć żadnych śladów, które zdradziłyby, kto tu stał i zniknął
po nieudanym ataku. Cymmerianin podniósł głowę i spojrzał na zielone sklepienie liści i
splecionych ze sobą gałęzi. Nagle barbarzyńca drgnął, wyprostował się i nie odrywając oczu od
zielonej gęstwiny zaczął się cofać, popychając przed sobą Oliwię.
- Chodzmy stąd, szybko! - ponaglał ją szeptem. - Co takiego? Co zobaczyłeś?
- Nic - odparł cicho, nie przestając rozglądać się czujnie.
- Powiedz mi, co to było? Kto krył się w tych krzakach?
- Zmierć! - odparł wpatrując się w półmrok zasłaniają cych niebo nefrytowych arkad.
Kiedy wydostali się z zarośli, barbarzyńca złapał dziewczynę za rękę i szybko
poprowadził między rzedniejącymi drzewami, aż wspięli się na trawiaste, słabo porośnięte
zbocze i znalezli się na niskim płaskowyżu, gdzie trawa była wysoka, a drzewa nieliczne i
karłowate. Na środku płaskowyżu wznosiła się długa, szeroka budowla z rozsypujących się,
zielonych bloków kamienia.
Spojrzeli po sobie ze zdumieniem. %7ładne legendy nie wspominały o istnieniu takiej
budowli na którejś z wysp Morza Vilayet. Podeszli ostrożnie, spoglądając na mech i porosty
pełzające po kamieniach, na zapadnięty, ziejący czernią dach. Wszędzie leżały kawałki i
okruchy kamiennych bloków, na pół ukryte w falującej trawie, sprawiające wrażenie, że
niegdyś wznosiło się tu wiele budynków, może nawet całe miasto. Jednak teraz na płaskowyżu
ostała się tylko bryła długiego budynku o pijacko chwiejących się ścianach oplecionych
pnączami winorośli.
Jeżeli kiedyś w portalu były drzwi, to musiały dawno już spróchnieć. Conan i jego
towarzyszka stanęli w szerokim hallu i zajrzeli do środka. Słoneczny blask sączył się przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ]