[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie z prawdÄ….
- Oczywiście, że tak. Zostawił wiadomość u pielęgniarki.
BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO 59
Perspektywa spędzenia kolejnego wieczoru w towarzystwie
Randalla wydała jej się tak przygnębiająca, że pod pierwszym
lepszym pretekstem przeprosiła ojca i wróciła do swojego
pokoju.
Jednak tam również nie zaznała spokoju. Gdyby tylko dało
się cofnąć czas! Gdyby tylko nie pojechała wówczas bez zapo
wiedzi do mieszkania Barry'ego! Choć z drugiej strony może
lepiej się stało, że odkryła prawdę o jego niewierności, zanim
jeszcze nie było za pózno.
Te rozmyślania nie pomagały jej. Postanowiła więc wziąć
chłodny prysznic, który jak zwykle był panaceum na wszelkie
zło. Po kąpieli zrobiła makijaż, włożyła skromną, błękitną su
kienkę i splotła włosy w koronę. Sznur pereł dopełniał wizerunku
przyszłej żony młodego biznesmena.
Randall przyjechał o ósmej. Wyglądał na tak zmęczonego, że
Sandra od razu nalała mu kieliszek whisky.
- Wyglądasz, jakbyś miał za sobą ciężki dzień - stwierdziła.
- Dwa kilkugodzinne spotkania, a w przerwie zakupy - od
parł, siadając w fotelu.
- Trzeba było odłożyć je na inny dzień.
- Chciałem ci to dać. - Wstał i sięgnął do kieszeni po małe
czarne pudełeczko.
Przypomniała sobie scenę sprzed czterech lat. Z niechę
cią otworzyła wieczko i jej oczom ukazał się pierścinek z
szafirowym oczkiem, otoczonym wianuszkiem małych dia
mentów.
Najwyrazniej był bardzo stary i musiał kosztować fortunę.
Wołałaby umrzeć, niż przyznać Randallowi, jak bardzo jej się
spodobał.
- Zastanawiałem się, czy nie wolałabyś czegoś bardziej no
woczesnego - mruknÄ…Å‚.
- Mogłeś mnie spytać!
- Pomyślałem, że zaryzykuję.
BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO
60
I oczywiście trafił w dziesiątkę. Czy ten człowiek w ogóle
popełnia błędy?
- Może być - wzruszyła ramionami. - Gdzie go kupiłeś?
- U Sotheby'ego.
Nic dziwnego, że był tak wykończony. Musiał w tym celu
pojechać aż do Londynu.
Randall wyjął pierścionek z pudełeczka i wsunął go Sandrze
na palec.
- Pasuje jak ulał - stwierdził z zadowoleniem.
- Pokażmy go tacie - powiedziała pospiesznie.
- JednÄ… chwileczkÄ™. - Szybkim ruchem przyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… do
siebie i pocałował w usta.
Nie chciała odpowiedzieć na ten pocałunek, choć nie było to
łatwe. Czułość i delikatność pieszczoty Randalla zaskoczyły ją.
Przysunęła się bliżej, ale w tej chwili Randall puścił ją i podszedł
do drzwi.
Zdezorientowana postąpiła za nim. Czy on w ogóle nie ma
uczuć? Najwyrazniej ten pocałunek był także tylko częścią gry.
- Cóż za piękna robota - zachwycał się pierścionkiem Ed
ward Harris. - Tak sobie tu leżę i myślę o waszym ślubie. Przy
szło mi do głowy, że przyjęcie moglibyśmy urządzić w ogrodzie,
w ogromym namiocie.
- Chyba jednak nie - zaoponował Randall. " - Chcemy zaprosić
tylko kilku najbliższych przyjaciół i członków rodziny. Mamy za
miar z samego rana polecieć do Nowego Jorku. Prawda, kochanie?
W odpowiedzi tylko skinęła głową.
- Nie chcecie urządzać nic wielkiego ze względu na mnie.
Czuję się, jakbym był niedołężnym starcem!
- Tato, dla mnie możesz być jedynym gościem - zapewniła
go pospiesznie Sandra.
Dni mijały w zastraszającym tempie. Pomimo przekonania,
że najodpowiedniejszym strojem na tę okazję byłby pokutny
BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO 61
worek, Sandra wybrała się po zakupy do Londynu i sprawiła
sobie jedwabnÄ… sukniÄ™ od Zandry Rhodes.
Celowo nie zaprosiła żadnego ze swoich przyjaciół. Nie
chciała, by świętowano ślub, który dla niej nie miał żadnego
znaczenia. Idąc ulicą, rozmyślała ze smutkiem, że wydarzenie,
które powinno być najradośniejsze w życiu, dla niej miało wy
miar katastrofy.
Jak długo będzie musiała czekać, zanim ojciec... Ze złością
odepchnęła od siebie tę myśl. Jak może myśleć o śmierci ojca,
jak o drodze do wolności? Choć z drugiej strony dzień, w którym
odejdzie, będzie ostatnim, jaki spędzi z Randallem. Czyżby on
naprawdę nie zdawał sobie z tego sprawy? A może myśli, że
wcześniej uda mu się złamać jej opór?
- Nigdy! - powiedziała na głos, aż jakiś przechodzień obe
jrzał się za nią.
Zaczerwieniła się i pospiesznie weszła do sklepu, w którym
zamierzała kupić pasujące do sukni buty. Wychodząc, natknęła
się na Lindę Maynard, koleżankę z agencji Causten.
- Cześć, Sandro. - Linda uścisnęła ją na powitanie. - Przy
kro mi z powodu choroby twojego ojca. Barry mi o tym opo
wiadał.
- Wiesz zatem, że już ze sobą...
- Nie chodzicie? Wiem. Podobnie jak o tym, że jesteś nie
przyzwoicie bogata. Mówiąc szczerze, ta wiadomość niczego nie
zmieniła w moim stosunku do ciebie.
'Sandra roześmiała się, wiedząc, że Linda mówi prawdę.
- Pewnie czytałaś też w gazetach o moich zaręczynach?
- Jasne. Masz chwilę czasu? Może wpadłybyśmy na lunch i
chwilę poplotkowały?
- Nie więcej niż godzinę. Nie chcę wracać do domu w naj
większym korku.
- Cieszę się, że zerwałaś z Barrym - oznajmiła Linda, kiedy
kilka minut pózniej usiadły w barze i zamówiły paszteciki z frutti
62 BURZLIWE MAA%7Å‚ECSTWO
di mare. - Zastanawiam się, jak mogłaś się w nim zakochać. Do
diabła! Nie powinnam była tego powiedzieć. Przepraszam.
- Daj spokój. Zresztą, masz rację.
- Całe szczęście, że sobie z tego zdajesz sprawę. Barry może
znaczyć wiele w swoim zawodzie, ale jako człowiek nie repre
zentuje sobÄ… zbyt wiele.
Szkoda, że Linda nie powiedziała jej tego pół roku wcześniej.
Chociaż wtedy i tak by jej nie uwierzyła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]