[ Pobierz całość w formacie PDF ]
delikatnie się dotykać. Zgrubiałe palce Andie przesuwały się
po policzkach Jima, wzdłu\ szyi, po umięśnionym torsie i
ramionach a\ do płaskiego brzucha.
I nagle zwarły się ich usta. A zaraz potem ciała. Gorące i
roznamiętnione. Gotowe do najbardziej oszałamiających
pieszczot.
Złączyli się i niemal równocześnie z ich ust wydarł się
okrzyk:
- Och, jak dobrze!
Niezwykłe chwile zwieńczyła niewypowiedziana rozkosz.
Było to cudowne odczucie.
Jimowi wydawało się, \e oddał wszystko, co miał do
zaofiarowania. Ciało i duszę Umysł i serce. Dał tej kobiecie
całego siebie i było mu z tym wspaniale.
Dlaczego tak się działo?
Przyczyna mogła być tylko jedna.
- Och, Andreo! - wyszeptał chrapliwym głosem. -
Zakochałem się w tobie.
ROZDZIAA 9
- JesteÅ› we mnie zakochany? - Andie w pierwszej chwili
ogarnęła radość. - Och, Jim, ja... - I wtedy wziął górę strach
przed komplikowaniem sobie \ycia. To niemo\liwe, \eby siÄ™
w niej zakochał! Wcale tego nie chciała. Podobał się jej,
polubiła go, i to wszystko. Ale miłość?! - Nie bądz śmieszny!
- ofuknęła go.
- Zmieszny? - powtórzył Jim, nie bardzo rozumiejąc, co
Andie do niego mówi. Pławił się w rozkosznym rozleniwieniu
i bodzce z zewnątrz ledwie do niego docierały. Wsłuchiwał się
raczej w siebie. Uprzytomnił sobie, \e jeszcze nigdy nie był
tak naprawdę zakochany. Swego czasu, tu\ po skończeniu
studiów, a miał wówczas dwadzieścia lat, pomylił po\ądanie z
uczuciem i mało brakowało, aby się zaręczył. Okazało się
jednak, \e \adne nie było na tyle zaanga\owane, \eby się
poświęcić dla drugiej osoby. Cała sprawa skończyła się
bezboleśnie. Umarła śmiercią naturalną.
Od tamtej pory Jim przypominał motyla, fruwającego z
kwiatka na kwiatek. Zdawał sobie przy tym sprawę, \e gdy
natrafi na właściwą kobietę, jego \ycie się odmieni.
I oto spotkał odpowiednią kobietę.
Tylko \e...
Tylko \e ona zlekcewa\yła jego uczucia. Jim wziął się w
garść. Resztkami sił uniósł się na łokciu i popatrzył na Andie.
- Co, do diabła, widzisz śmiesznego w tym, \e się
zakochałem?
- Zmieszny jest sam fakt. Jestem od ciebie starsza, a
ponadto...
- Sześć lat to jest nic - krótko skwitował ró\nicę wieku.
- A ponadto jestem matkÄ… trojga dzieci.
- No to co? LubiÄ™ dzieci.
- I dlatego, \e... \e... - Andie urwała. Zakochani
mÄ™\czyzni wiele siÄ™ spodziewajÄ… po kobiecie. MajÄ… swoje
wymagania i potrzeby. A kobiety mają spełniać wszelkie
zachcianki i maksymalnie dostosować się do męskich
wymagań. - Nie sądzę, aby zale\ało ci na trwałym związku -
dokończyła po chwili.
- Te\ nie sądziłem, lecz wszystko wskazuje na to, \e
zmieniłem zdanie.
- Nie mo\esz tego robić. To nieuczciwe. Nie w porządku.
- Nie w porządku? Co to, do licha, ma znaczyć? Co to ma
wspólnego z uczciwością?
- Uwa\asz, \e nic? - Andie oparła ręce na ramionach Jima
i lekko go odepchnęła. - A teraz się odsuń. Jestem głodna, a
pizza zdą\yła ju\ wystygnąć.
- Głodna! - Jim podparł się rękoma. - Ja ci wyznaję
miłość, a ty oświadczasz, \e jesteś głodna? O, nie. Poczekaj. -
Uniósł się na kolana i ze złością popatrzył na Andie. -
Powiedziałaś, \e jestem śmieszny. Zmieszny! - Poczuł się
ogromnie ura\ony. - Jeśli ktoś jest śmieszny, to tylko ty.
Le\ymy nago, w saloniku na podłodze, dlatego \e nie
potrafiliśmy ani przez sekundę trzymać się z dala od siebie.
Przed chwilą kochaliśmy się jak...
- To był seks. - Andie odsunęła się od Jima. Usiadła na
podłodze. O mały włos, a rozbiłaby sobie głowę o róg stołu.
- Tylko seks.
Zabolało to Jima. Bardziej, ni\ mógłby przypuszczać -
- Do licha, przecie\ się kochaliśmy. My... - Nagle w
oczach Andie wyczytał coś, co powstrzymało go przed
wygłoszeniem tyrady. - Ty się boisz.
- Nie bądz śmiesz... - Urwała. - Wcale nie.
- Boisz się, boisz. - Jim ujął w dłoń podbródek Andie.
- Popatrz na mnie - polecił, gdy\ spuściła oczy. - Chyba
\e tego te\ siÄ™ boisz.
Uniosła powieki i spojrzała wyzywająco. Nie potrafiła
jednak ukryć swych odczuć.
- JesteÅ› piekielnie przera\ona.
- Tak ci siÄ™ tylko wydaje.
- Obawiasz się mnie? Jasne, \e nie - odpowiedział sam
sobie. - Gdyby tak było, nigdy byś mnie nie zaprosiła. -
Klęcząc nadal na podłodze, kątem oka obserwował, jak Andie
wstaje, sięga po sukienkę i usiłuje wło\yć ją na siebie. - Mam
rację? Chodzi ci nie o mnie, lecz o słowo na literę M. Dopiero
kiedy wspomniałem o miłości, zaczęłaś zachowywać się
nienormalnie.
- To ty zachowujesz siÄ™ nienormalnie, a nie ja -
zaprotestowała ostro. - Pomyśl tylko, znamy się dwa dni.
Zaledwie dwa dni! - Wsunęła sukienkę przez głowę i
próbowała obciągnąć ją na sobie. Trzęsły się jej ręce. - Po dwu
dniach nikt siÄ™ nie zakochuje.
- Ja się zakochałem - oświadczył Jim. Wyciągnął rękę i
złapał za sukienkę Andie. - Zakochałem się w tobie od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]