[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyzwyczai dc światła. Po pewnym czasie mógł się już "ozejrzeć i zamarł ze zgrozy.
- Potwo-ne - wymamrotał Imot.
Jeszcze więcej ciał. Obłąkani chodzący w kółko, podśpiewujący. Spalone samochody na
poboczu drogi. Krzewy i drzewa potrzaskane na kawałki niczym po przejściu jakichś ślepych
monstrualnych mocy. W oddali upiorny słup brunatnego dymu unoszący się nad dachami
Saro.
Chaos, chac s i jeszcze raz chaos.
- A więc tak wygląda koniec świata - powiedział cicho Szirin. - I oto my, ty i ja, dwoje
ocalałych. - Zaśmiał s'ę gorzko. - Dziwna z nas para: ja dzwigam na brzuchu z pięćdziesiąt
kilogramów za dużo, a ty o pięćdziesiąt za mało. Ale najważniejsze, że żyjemy. Zastanawiam
się, czy Teremon zdołał ujść z życiem. Jeśli komukolwiek miałoby się udać, to na pewno
jemu. Na ciebie lub siebie nie postawiłbym złamanego grosza... Sanktuarium jest w połowie
drogi między nrastem a obserwatorium. Powinniśmy tam dojść w pół godziny, jeżeli tylko nie
wpadniemy w kłopoty. MFSZ, wez to.
251
Wygrzebał grubą gumową pałkę leżącą obok jednego z ludzi, którzy napadli na
obserwatorium, i rzucił ją Imotowi. Młodzieniec chwycił ją niezgrabnie. Utkwił w niej
zdumiony wzrok, jakby nie miał pojęcia, co to może być.
- Co mam z tym zrobić? - spytał w końcu.
- Udawaj, że użyjesz jej, aby zmiażdżyć czaszkę każdemu, kto będzie nas niepokoił.
Dokładnie tak, jak ja udaję, że zmuszony do obrony, użyję tego toporka. I zrobię to, jeżeli
zajdzie taka konieczność. Imocie, świat się zmienił. Chodzmy. Miej oczy i uszy szeroko
otwarte.
30
Ciemność wciąż panowała nad światem, a gwiazdy zalewały Kalgasz strumieniami
diabolicznego światła, kiedy Siferra 89 potykając się wyszła ze zdewastowanego
obserwatorium.
Na wschodzie horyzont rozjaśniała bladoróżowa poświata jutrzenki - pierwszy zwiastun słońc
wracających na niebiosa.
Siferra stała na trawniku. Szeroko rozstawiła nogi, głowę odrzuciła do tym i głęboko wciągała
powietrze w płuca.
Jej umysł był pogrążony w odrętwieniu. Nie miała pojęcia, ile godzin upłynęło od czasu, gdy
niebo poczerniało, a gwiazdy eksplodowały na nim z grzmotem miliona trąb. Przez całą noc
błąkała się po korytarzach obserwatorium, oszołomiona, niezdolna odszukać drogi do wyjścia.
Walczyła z szaleńcami tłoczącymi się ze wszystkich stron. Nie dawała jej spokoju myśl, że
sama również uległa szaleństwu. Jedynym jej celem stało się przeżycie. Tłukła po
czepiających się jej rękach, parowała opadające pałki uderzeniami swojej, którą wyrwała
jakiemuś leżącemu mężczyznie, kryła się przed tabunami maniaków przebiegających z rykiem
korytarze w grupach po sześciu, ośmiu, tratujących każdego na swojej drodze.
Wydawało się jej, że do obserwatorium wtargnęły miliony ludzi z miasta. Gdziekolwiek się
obróciła, widziała na-
252
brzmiało twarze, szeroko otwarte oczy, rozdziawione usta, wywieszone języki, palce
zakrzywione jak szpony.
Niszczyli wszystko. Nie miała pojęcia, gdzie jest Biney czy Teremon. Mgliście pamiętała
Athora - jego grzywa siwych włosów górowała ponad dziesięcioma czy dwudziestoma
wyjącymi bandytami; potem profesor znikł jej z oczu, zmieciony przez tłum.
Poza tym Siferra nie pamiętała już nic zbyt wyraznie. Przez cały czas trwania zaćmienia
biegała tam i z powrotem, jednym korytarzem w górę, innym w dół, jak szczur miotający się
w labiryncie. Nigdy dobrze nie znała rozkładu obserwatorium, ale wydostanie się z budynku
nie powinno być dla niej aż tak trudne - gdyby była przy zdrowych zmysłach. Teraz jednak,
gdy gwiazdy raziły ją bezlitośnie z każdego okna, czuła, jakby jej mózg przeszywała ostra
szpila. Nie mogła zebrać myśli. Nawet na chwilę. Zupełnie nie mogła. Zdolna była jedynie do
ucieczki na oślep wśród mamroczących, gapiących się i popychających ją szaleńców.
Aokciami torowała sobie drogę poprzez zwarte gromady obcych ludzi w łachmanach,
desperacko i zupełnie bezskutecznie poszukując jakiegoś wyjścia. I tak mijała godzina po
godzinie, a Siferra miała wrażenie, jakby była uwięziona w nie kończącym się śnie.
W końcu wydostała się na zewnątrz. Nie miała pojęcia, jak się tam znalazła. Nagle, tuż przed
sobą, zauważyła drzwi w końcu korytarza, który - była tego pewna - przemierzała już tysiące
razy. Pchnęła je, a kiedy ustąpiły, uderzył ją chłodny powiew świeżego powietrza. Zataczając
się wyszła z budynku.
Miasto płonęło. W oddali widziała ogień - jaskrawą, wściekle czerwoną plamę na tle czarnego
nieba.
Ze wszystkich stron dochodziły ją przerazliwe wrzaski, dziki śmiech, szlochy.
Nieco poniżej, na stoku wzgórza, jacyś ludzie bezmyślnie próbowali powalić drzewo -
szarpali za gałęzie, ciągnęli z całych sił, starali się wyrwać korzenie z ziemi. Nie miała
pojęcia, po co to robili. Oni pewnie też nie.
Na parkingu obserwatorium inni ludzie wywracali samochody. Siferra zastanowiła się przez
moment, czy któryś
253
z pojazdów nie należał do niej. Nie mogła sobie przypomnieć. W ogóle nie pamiętała zbyt
wiele. Odszukanie w pamięci nawet własnego imienia stanowiło prawdziwy wysiłek.
- Siferra - powiedziała na głos. - Siferra 89. Siferra 89. Spodobało jej się brzmienie tego
słowa. To było ładne imię. Nosiła je jej matka, a może babka. Naprawdę, nie była pewna.
- Siferra 89 - powtórzyła jeszcze raz. - Jestem Siferra 89.
Spróbowała przypomnieć sobie swój adres. Niestety, przez jej umysł przesuwał się jedynie
szereg nic dla niej nie znaczących liczb.
- Spójrz na gwiazdy! - krzyknęła jakaś kobieta przebiegając obok. - Zobacz gwiazdy i umrzyj!
- Nie - odpowiedziała Siferra spokojnie. - Dlaczego miałabym umierać?
Mimo wszystko spojrzała na gwiazdy. Już niemalże przyzwyczaiła się do ich widoku.
Przypominały jasne światełka - bardzo jasne - położone na niebie tak blisko siebie, że
zdawały się zlewać w jedną wielką plamę światła, rodzaj błyszczącej draperii rozpostartej na
niebiosach. Jeśli patrzyła dłużej niż sekundę czy dwie, ulegała złudzeniu, że potrafiłaby
rozróżnić osobne punkciki światła, jaśniejsze od tła, pulsujące przedziwną energią. Mimo
wysiłku nie mogła patrzeć na nie więcej niż pięć, sześć sekund; pózniej siła tego pulsującego
światła zaczynała ją przytłaczać - dzwoniło jej w uszach, twarz płonęła; musiała opuszczać
głowę i rozcierać palcami zaognione miejsce pomiędzy oczami, tętniące siedlisko
dokuczliwego bólu.
Minęła parking, nie zważając na szaleństwo wokół. Po przeciwnej stronie brukowana droga
schodziła w dół płaskim stokiem Wzgórza Obserwatoryjnego. Z jakiegoś ciągle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]