[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gotów.
- Za godzinę! - zawołała Chynna. - Niewiele więcej brakuje do wie-
czora.
- Zwietnie! - Joe się uśmiechnął, choć nawet cebulki włosów rozbo-
lały go od tego wysiłku. - Wobec tego wcale nie będę dziś wstawał.
Chynna wzniosła oczy ku niebu, a potem spojrzała na zegarek.
54
S
R
- No dobrze - zgodziła się. - Pozwolę ci spać jeszcze przez godzinę.
Ale ani chwili dłużej.
Joe znów wyciągnął rękę po swoją poduszkę. Chynna mu jej nie od-
dała, lecz weszła do pokoju, strzepała obie poduszki i ułożyła je na łóż-
ku. Dopiero wtedy zauważyła leżącą na podłodze pustą butelkę po
szkockiej. Spojrzała na Joego, potem na butelkę i zacisnęła usta.
- Dużo wypiłeś? - zapytała.
Joe przypomniał sobie, że jej oferta w katalogu stanowczo wyklucza-
ła mężczyzn pijących alkohol. Był prawie pewien, że jej poprzedni
mężczyzna, może nawet ojciec jej dzieci, też za dużo pił. Ucieszył się,
bo wreszcie znalazł sposób, żeby zmusić ją do wyjazdu. Powinienem
tylko powiedzieć, że piję, a sama zwieje stąd, gdzie pieprz rośnie, po-
myślał. Wystarczy jedno małe kłamstwo...
- Ja właściwie wcale nie piję - usłyszał własne słowa. - Wczoraj była
wyjątkowa noc. Musiałem sobie kilka spraw przemyśleć... Poniosło
mnie... Nie jestem przyzwyczajony do alkoholu, więc...
Chynna wpatrywała się w niego podejrzliwie. Po chwili, widocznie
zadowolona z tego, co zobaczyła, skinęła głową.
- Rozumiem - powiedziała.
Joe odetchnął z ulgą. Miał ochotę zrobić sobie awanturę za własną
głupotę. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Przecież nie chciał, żeby ta
kobieta go polubiła. Wprost przeciwnie.
- Dziś musicie stąd wyjechać - przypomniał.
Jego oświadczenie nie zrobiło na Chynnie najmniejszego wrażenia.
- Jeśli naprawdę nie chcesz mnie poślubić, to może na
dałabym się na twoją gosposię. - Znacząco rozejrzała się po pokoju.
55
S
R
- SÄ…dzÄ…c po stanie, w jakim znajduje siÄ™ ten dom, stanowczo nie po-
winieneś mieszkać sam.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, znów rozległa się piosenka o wielo-
rybie. Joe jęknął i zakrył uszy rękami. Jedynym wyjściem z tej kosz-
marnej sytuacji byłyby zatyczki do uszu. Jak oszalały rzucił się do noc-
nego stolika, na którym Greg zgromadził mnóstwo różnych śmieci.
Niestety, zatyczek do uszu tam nie było. Mało brakowało, a Joe byłby
się załamał, kiedy na podłodze pod łóżkiem dostrzegł futrzane nauszni-
ki. Tak, to było jakieś rozwiązanie. Natychmiast je nałożył i nic go nie
obchodziło, że będzie wyglądał jak idiota. Biały wieloryb był nie do
zniesienia.
- Co ty wyprawiasz? - zapytała Chynna, która ani na chwilę nie spu-
ściła z niego oka.
- Słucham? - Musiał odsunąć nauszniki, żeby zrozumieć, co do nie-
go mówiła.
- Co robisz?
- Bronię się przed białym wielorybem.
Nauszniki znakomicie tłumiły dzwięki, ale były stanowczo za ciepłe
jak na tę porę roku. Nieznośny upał sprawiał, że głowa coraz bardziej
go bolała. Zdjął więc nieszczęsne nauszniki i rzucił je z powrotem na
podłogą.
- Chyba zaciągnę się na szkuner wielorybniczy - powiedział zrozpa-
czony. - Wiesz może, gdzie przyjmują zapisy?
Chynna patrzyła na niego zdziwiona. Nie miała pojęcia, co on za
bzdury wygaduje. Dopiero po chwili do jej świadomości zaczęły docie-
rać słowa piosenki. Wreszcie zrozumiała, co go tak bardzo irytowało.
- Zaraz się tym zajmę - uśmiechnęła się do niego. - A piosenkę o
małpach skaczących po łóżku lubisz?
56
S
R
- Nie mogłabyś znalezć kasety z jakąś cichą, uspokajającą muzyką? -
zapytał Joe, siadając na łóżku. Obiema rękami trzymał się za głowę.
- Masz kaca - domyśliła się Chynna. - Postaram się, żeby dzieci ci
nie przeszkadzały - powiedziała. Wyszła z pokoju i cichutko zamknęła
za sobÄ… drzwi.
Położył się na łóżku. Piosenka o wielorybie ucichła, a zaraz potem
dziecięcy głosik zaśpiewał o skaczących po łóżku małpach. Proroctwo
Chynny zaczynało się spełniać. Na szczęście dotarła już widocznie na
dół i jakimś, sobie tylko znanym sposobem,, zmusiła dzieci, żeby przy-
ciszyły muzykę. Ale Joe nie mógł zasnąć. Twarz Chynny wirowała mu
przed oczami.
Chyba zwariowałem, myślał. Po pierwsze, przyjechała tu po to, żeby
poślubić mojego brata. Po drugie - ma dwoje dzieci, a po trzecie -jest
taka zdecydowana. Nie cierpiÄ… takich kobiet.
Po chwili jednak musiał przyznać, że im był starszy, tym mniej ko-
biet mu się podobało. Stawał się coraz bardziej wymagający. Dzięki
temu trudno mu się było związać z jakąkolwiek kobietą. Nie zamierzał
się żenić, więc uznał, że każdy sposób jest dobry, jeśli może uchronić
człowieka od takiego nieszczęścia.
Czasami jednak spotykał kobiety zdolne zachwiać jego postanowie-
niem wytrwania w kawalerskim stanie. Po raz ostatni zdarzyło się to z
pewną malarką, którą poznał na plaży w Malibu. Była trochę starsza od
niego, bardzo piękna i zupełnie inna niż kobiety, które znał dotychczas.
Zatrzymał się, żeby popatrzeć, jak maluje, a skończyło się na długiej
filozoficznej dyspucie. Tamta kobieta była mądrzejsza i miała poglądy
bardziej oryginalne niż którykolwiek z profesorów w college'u, do
57
S
R
którego chodził Joe. Zaprosił ją, na kawę; zjedli razem kolację, a
wreszcie pojechali na weekend do Newport. Angażowała go w filozo-
ficzne dyskusje, w jakich nigdy przedtem nie brał udziału, i pokazała
mu seks, którego istnienia nawet się nie domyślał. Miał wtedy dwa-
dzieścia pięć lat i bez pamięci zakochał się w tej kobiecie. Przynaj-
mniej tak mu się wydawało. Wyobrażał sobie wspólne życie upływają-
ce im na dyskusjach i, szalonej miłości. Naprawdę chciał się z nią oże-
nić. Niestety, przyjechał mąż i zabrał jego wybrankę do domu. Wszyst-
kie plany i marzenia Joego legły w gruzach. Tamta przygoda nauczyła
go, że nie należy ludziom wierzyć na słowo. Nigdy już się nie zako-
chał.
- I nigdy się nie zakocham - powiedział głośno. Przykro mu się zrobi-
ło, że nie usłyszał w swoim głosie zwykłej dla niego stanowczości. -
To wszystko przez tego kaca - natychmiast znalazł wytłumaczenie.
Postanowił mimo wszystko wstać. Skoro i tak nie mógł zasnąć...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]