[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rekompensowała sobie fizyczną słabość nadprzyrodzonym uporem i maniakalną
zawziętością. Nie udawała, że jest nieustraszona jak Tommy, kiedy do niej
przemawiał. Choć odznaczała się lilipucimi rozmiarami, jej absolutna pewność siebie
była oczywista; chciała wygrać, ścigać go, dopaść.
Przeklinając, Tommy zbiegł po ostatniej kondygnacji schodów. Kiedy zeskakiwał z
ostatniego stopnia, posłyszał głośny trzask i po chwili w salonie i przedpokoju zgasły
światła.
Skręcił w prawo, do jadalni. Mosiężny żyrandol z mlecznymi kinkietami rzucał na
wypolerowany blat stołu łagodny strumień światła.
Dostrzegł własne odbicie w lustrze o rzezbionej oprawie, które wisiało nad szafką.
Włosy miał w nieładzie. Oczy szeroko otwarte, białka widoczne. Wyglądał na
szaleńca.
Kiedy przeciskał się przez wahadłowe drzwi prowadzące do kuchni, usłyszał za
plecami pisk stworka. Znów rozległ się znajomy odgłos zwarcia i w jadalni zgasły
światła.
Na szczęście prąd w kuchni płynął innym obwodem. Zwietlówki pod sufitem wciąż
się jarzyły.
Złapał kluczyki od samochodu. Zabrzęczały, i choć ten dzwięk był płaski,
pozbawiony melodii i zupełnie nie przypominał muzyki dzwonów, Tommy emu
przyszły na myśl właśnie kościelne dzwonki na mszy Moja wina, moja wina, moja
bardzo wielka wina . Przez chwilę czuł się nie jak potencjalna ofiara, którą w
rzeczywistości był, ale jak człowiek dręczony straszliwymi wyrzutami sumienia, jakby
sam był winien tego koszmaru, który go spotkał tej nocy i na który niemal zasłużył.
Drzwi do jadalni otworzyły się z taką łatwością, że nawet dziesięciocalowy stworek
był w stanie wcisnąć się do kuchni w ślad za Tommym. Pobrzękując kluczykami,
czując w nozdrzach zapamiętaną woń kadzidła, silną i słodką jak za czasów
ministrantury, nie śmiał przystanąć i spojrzeć za siebie, ale słyszał, jak uzbrojone w
szpony, małe stopy stworka stukają o terakotę: klik-klik-klik.
Wszedł do pralni i zamknął za sobą drzwi, nim ta istota zdążyła podążyć jego
śladem.
Nie było zamka. Nie miało to znaczenia. Stworek nie był w stanie wspiąć się po
drzwiach i przekręcić gałkę po tamtej stronie. Nie mógł ścigać go dalej.
Gdy Tommy odstępował od drzwi, światła w pralni zgasły. Musiał to być ten sam
obwód co w kuchni, w którym bestia właśnie spowodowała spięcie. Brnął po omacku
przez ciemność.
Na końcu tej małej prostokątnej przestrzeni, za pralką i suszarką, naprzeciwko
drzwi, które dopiero co zamknął, znajdowały się drugie, prowadzące bezpośrednio
do garażu. Były wyposażone w zamek typu yale.
Zwiatła w garażu wciąż działały.
Od jego strony drzwi można było zamknąć tylko na klucz. Nie widział powodu, by
zawracać sobie tym głowę.
Tommy uderzył dłonią w przycisk na ścianie i wielkie podnoszone drzwi garażu
zaczęły podjeżdżać w górę. Wiatr zawodził jak zgraja psów, wdzierając się przez
coraz większą szczelinę między dolną krawędzią drzwi a podłogą.
Okrążył biegiem corvettę, by jak najszybciej zasiąść za jej kierownicą.
Zwiatło w garażu zgasło, a podjeżdżające w górę drzwi zatrzymały się w połowie
drogi, blokujÄ…c wyjazd.
Nie!.
Przecież stworek nie mógł przedostać się przez zamknięte drzwi pralni, a potem do
garażu, by spowodować spięcie. Nie miał też czasu, by wybiec z domu, odszukać
puszkę elektryczną, wspiąć się po przewodzie, otworzyć ją i przekręcić wyłącznik.
A jednak wnętrze garażu było tak czarne jak najciemniejsza półkula jakiegoś
księżyca, którego nigdy nie dotknęły promienie słońca, a podnoszone drzwi
podjechały tylko do połowy.
Może w sąsiedztwie nastąpiła przerwa w dopływie prądu, spowodowana burzą?
Tommy gorączkowo macał nad głową, aż natrafił na łańcuszek pozwalający
odłączyć drzwi od silnika, który nimi poruszał. Wciąż ściskając pistolet popędził do
drzwi i podniósł je ręcznie, do samego końca.
Głośny powiew listopadowego wiatru cisnął mu w twarz krople deszczu. Powietrze
nie było już tak balsamiczne, jak po południu. Temperatura spadła o co najmniej kilka
stopni od chwili, gdy odjechał spod salonu samochodowego swoim nowym wozem i
ruszył wzdłuż wybrzeża na południe.
Spodziewał się, że zobaczy stworka na podjezdzie, miotającego zielonymi oczami
gniewne spojrzenia, ale w chorobliwie żółtym blasku najbliższej latarni nie majaczył
żaden kształt.
Po drugiej stronie ulicy, a także w sąsiednich domach, paliło się ciepłe, gościnne
światło.
Brak prądu w garażu nie miał nic wspólnego z burzą. Tak naprawdę Tommy nigdy w
to nie wierzył.
Choć był przekonany, że zostanie zaatakowany, zanim dotrze do wozu, usiadł za
kierownicÄ… i zatrzasnÄ…Å‚ drzwi, nie napotykajÄ…c po drodze stworka.
Położył pistolet na siedzeniu obok, w zasięgu ręki. Zciskał broń tak kurczowo i tak
długo, że teraz nie mógł rozprostować dłoni. Musiał najpierw rozluznić zdrętwiałe
palce, by odzyskać nad nimi władzę.
Silnik zaskoczył bez trudu.
Strumień światła z reflektorów zalał tylną ścianę garażu, wydobywając z mroku
warsztat, starannie ułożone narzędzia, liczący czterdzieści lat znak stacji Shella i
oprawiony portret Jamesa Deana opierajÄ…cego siÄ™ o mercury ego rocznik 1949,
którego prowadził w Buntowniku bez przyczyny.
Wyjeżdżając tyłem z garażu, Tommy spodziewał się, że stworek zjedzie na utkanej
przez siebie pajęczynie z belek sufitu wprost na przednią szybę wozu. Choć bestia
wciąż była w znacznym stopniu zakryta coraz brudniejszym i podartym materiałem,
który stanowił jej skórę, gdy miała jeszcze postać lalki, to jednak zdradzała cechy
gadzie łuski i oczy jak u węża. Tommy dostrzegł u niej też pewne cechy owadzie, a
także nie w pełni jeszcze ujawnione możliwości.
Wyjechał na podjazd, w strugi deszczu, włączył wycieraczki i ruszył w stronę ulicy,
nie zamykając garażu i drzwi wejściowych.
Co mogło w najgorszym przypadku wejść do domu podczas jego nieobecności?
Dziki kot albo pies? Może włamywacz? Jakaś para otępiałych dzieciaków na
prochach z puszką farby w sprayu, pełna niszczycielskich myśli?
Po spotkaniu z diabelską lalką Tommy był gotów poradzić sobie z każdą liczbą
zwyczajnych nieproszonych gości.
Lecz gdy wrzucał w corvetcie przedni bieg i zaczął oddalać się od domu,
prześladowało go niepokojące przeczucie że nigdy więcej nie ujrzy tego miejsca.
Jechał zbyt szybko jak na dzielnicę domków jednorodzinnych, niemal szybował,
wyrzucając w górę na skrzyżowaniu wysokie fontanny białej wody, ale nie chciał
zwalniać. Czuł, że wrota piekieł otworzyły się na oścież i że każdy z tych potworów,
które wylewają się tłumnie z czeluści, poluje na jedną tylko ofiarę: Tommy ego
Phana.
Może było rzeczą niemądrą wierzyć, że demony istniały, a już na pewno zakładać
jeśli naprawdę istniały że zdoła je prześcignąć dzięki sportowemu wozowi o mocy
trzystu koni mechanicznych. A jednak pędził tak, jakby gonił go sam diabeł.
Kilka minut pózniej, na University Drive, mijając miejscowy campus Uniwersytetu
Kalifornijskiego, Tommy uświadomił sobie, że co chwila zezuje w stronę lusterka
wstecznego jakby któryś z samochodów jadących za nim po zalanej deszczem,
trzypasmowej alei mógł być prowadzony przez stworka. Absurdalność owej myśli
była jak młot rozbijający łańcuch jego lęku, i w końcu Tommy zdjął nogę z gazu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]