[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak się przed nim nie obnażyła. Zawsze skrzętnie ukry
wała swoje prawdziwe oblicze.
Dobroć, czułość, troskliwość. Pragnienie bliskości.
I straszliwą samotność. To wszystko wyczytał z jej spoj
rzenia.
Przewrócił się na bok i instynktownie wyciągnął do
niej rękę. Jane zesztywniała, cofnęła się jak ślimak do
swej skorupy. Natychmiast przywdziała z powrotem ma
skę. Szkoda, pomyślał; przez chwilę bowiem spoglądała
na niego tak, jakby...
Nie. To niemożliwe. Może miał jakieś zwidy.
- Jane - szepnÄ…Å‚.
Dyskretnie, tak by tego nie zauważył, usiłowała wy
trzeć łzy. Uśmiechnął się. Czyli jednak nic mu się nie
przywidziało.
- Za pózno, Jane. - Głos miał ochrypły. - Widzia
łem, jak płaczesz.
- Wcale nie płakałam.
- Nie płakałaś. I nie głaskałaś mnie po głowie?
- Oczywiście, że nie. Masz majaki. - Wstała z fotela
i sięgnąwszy po dzbanek, nalała z niego wody do szklan
ki. - Napij siÄ™.
- Dzięki.
Przytknął szklankę do ust. Pijąc widział, że Jane go
obserwuje. Oczy miała utkwione w jego rytmicznie po
ruszającej się grdyce. Kiedy skończył, odstawił szklankę
MAGGIE SHAYNE
190
na stolik nocny i oblizał wargi. Jane, speszona, szybko
odwróciła wzrok i oblała się rumieńcem.
. Nie miał pojęcia, o co jej chodzi. Zerknął na okno
i zdziwił się, że szyba jest sucha.
- Która godzina? - spytał.
- Nie wiem. Ale na pewno sporo po północy. Przez
kilka godzin byłeś nieprzytomny.
- Aż tak długo spałem?
Skinęła z uśmiechem głową.
- A jak się czują chłopcy?
- Cody dobrze. Jest zmęczony, ale nic poza tym.
Wstawiłam mu łóżko do pokoju Benjamina. Nie chciał
się rozstać ze swoim podopiecznym.
- Masz naprawdę niezwykłego syna - powiedział
Zach, po czym marszcząc czoło, spytał: - A Benjamin?
Co z nim?
- Na razie bez zmian - odparła. - Dałam mu kolejną
dawkę tryptoniny, ale jeszcze za wcześnie na poprawę.
Przypuszczam, że jutro poczuje się już lepiej.
Zach uśmiechnął się szeroko.
- Wszystko się dobrze ułoży. Zobaczysz.
Miała trochę powątpiewającą minę, jego natomiast
rozpierała radość. Widział przyszłość w różowych bar
wach. Panna Jane Fortune chyba... może... przypusz
czalnie darzy go uczuciem, Benjamin zaś wkrótce wy
zdrowieje. Czego więcej można chcieć od życia? Ze
szczęścia zakręciło mu się w głowie.
- A gdzie sÄ… wszyscy?
- W domach. ZpiÄ….
- No jasne, śpią - powtórzył. - Wszyscy poza tobą.
NIEZNAJOMY 191
Ty jedna czuwasz przy moim łóżku, jak młoda, troskliwa
żona, która niepokoi się o zdrowie swojego męża.
- Nie bądz śmieszny, Bolton.
- Nie bądz uparta, Jane. I przynajmniej nie kłam. Czy
to takie trudne? Przyznać, że ci się podobam? Przecież
to widzę. I wiem, że mnie pragniesz. Równie mocno jak
ja ciebie. Ciągle wracasz myślami do tego, co było...
i zastanawiasz się, czy gdybyśmy znów...
- W przeciwieństwie do niektórych niższych form ży
cia - rzekła, przerywając mu w pół zdania - kieruję się
rozumem, a nie instynktem czy żądzą.
Usiadł na łóżku, uśmiechając się szeroko.
- Nazywasz to żądzą, tak? Innymi słowy, pożądasz
mnie?
- Idz do diabła, Zach.
Odwróciła się na pięcie. Zanim jednak zdążyła odejść,
chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Nie miała wy
boru, musiała przysiąść na brzegu łóżka.
Przez moment bez słowa wpatrywał się w jej niebie
skie oczy; nie potrafił zrozumieć, dlaczego tak uporczy
wie próbuje ukryć swoje emocje.
- Nienawidzisz mnie, Jane? - spytał cicho.
- Ależ skąd.
Wprawdzie zaprzeczyła, ale gdyby sądzić po jej spoj
rzeniu i tonie głosu, można by odnieść przeciwne wra
żenie. Nagle Zach podniósł rękę do ust i zaczął kasłać.
Kasłał tak długo, że aż posiniał. Wreszcie, zmęczony,
opadł na poduszkę. Był zlany potem, a płuca bolały go
tak, jakby lada chwila miały pęknąć.
Jane natychmiast rzuciła się z pomocą. Mokrą szmat-
192 MAGGIE SHAYNE
ką pocierała mu czoło i kark, odgarniała włosy z oczu,
powtarzała cicho:
- Spokojnie, Zach. Spokojnie.
Dwie minuty temu patrzyła na niego, jakby chciała
udusić go własnymi rękami, a teraz - jakby znów jej na
nim zależało. Spojrzenie miała zatroskane, dotyk łagodny
jak u najczulszej kochanki.
- Nie rozumiem ciÄ™ - szepnÄ…Å‚.
- I dobrze. Nie musisz. - Wilgotną szmatką przetarła
mu czoło. - Jak się czujesz?
Zamknąwszy oczy, skinął głową na znak, że dobrze.
- Nie wierzę! Najpierw zrobiłeś dwa skoki przez stu
lecia, a potem prawie umarłeś w płomieniach. Jak my
ślisz, ile jeszcze twoje ciało zdoła znieść?
Przyciągnąwszy ją do siebie, pocałował ją lekko
w usta. Nie pozostała mu dłużna.
- Wsuń się do mnie do łóżka, Jane. - Objął ją czule.
- I zaraz siÄ™ przekonamy.
Odskoczyła gwałtownie, a on - ponieważ ją obejmo
wał - niemal zwalił się na podłogę. Oczy błyszczały jej
furiÄ….
- Niech ciÄ™ szlag trafi, panie Bolton!
- Co? Dlaczego? - spytał zmieszany. O co jej chodzi?
- Nie interesują mnie przelotne znajomości! To, co
między nami zaszło... - zwinęła wilgotną szmatkę i cis
nęła mu ją w twarz - to było coś więcej niż seks. Przy
najmniej dla mnie. I bardzo wiele znaczyło. Niestety!
Złamałam dane sobie przyrzeczenie. I zle na tym wy
szłam.
Potrząsnął głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]