[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przepraszam, ale w tej sytuacji muszÄ™ ciÄ™
zostawić rzekł Mitch do Rosie.
Jadę z wami oświadczyła.
Mitch zaoponował, twierdząc, że to zajęcie nie
dla niej, lecz Rosie postawiła na swoim, wskoczyła
na siodełko i popędzili razem do obory.
Daisy powitała ich przeciągłym muczeniem. Za-
czynała dopiero odzyskiwać siły po ciężkim zatruciu
i była wciąż bardzo słaba. Mogła nie przetrzymać
porodu.
Wszystko będzie dobrze, staruszko! powie-
dział czule Mitch, udając się do umywalni na końcu
obory. Zakasawszy rękawy, dokładnie wyszorował
i wydezynfekował ręce, a następnie włożył gumowe
rękawiczki. Rosie milcząco naśladowała jego czyn-
ności. Po powrocie do boksu Mitch zapytał Sama,
czy nie było wiadomości od weterynarza.
Tak. Dał znać przez komórkę, że niedługo tu
będzie.
Rosie weszła tymczasem do boksu i głaszcząc
Daisy po grzbiecie, starała się ją uspokoić. Sam
pobiegł do umywalni.
O cholera! zaklął Mitch, który zaszedł krowę
od tyłu.
Co się dzieje? spytała.
Widać czubki kopyt i nos cielaka. Sam, kiedy to
się zaczęło? zwrócił się do zarządcy, który zdążył
wrócić z umywalni.
Księżycowa orchidea 105
Trudno powiedzieć. Nowemu parobkowi, któ-
ry zaglądał do niej o ósmej rano, nie przyszło do
głowy, żeby sprawdzić, czy otwór się poszerza.
Do diabła! Powinienem był sam do niej zajrzeć.
Daisy wydała cichy jęk i wolno osunęła się na
ziemię, ciężko dysząc.
Jest wyraznie wyczerpana zauważyła Rosie.
Co wskazuje, że od dawna próbuje go urodzić.
Jeżeli taki stan się przedłuży, cielak zginie, a Daisy
też może nie przeżyć. Trzeba jej pomóc.
Co mam robić? spytała Rosie, która uklęk-
nąwszy obok krowy, delikatnie głaskała ją po brzu-
chu.
Kiedy ona będzie przeć, my będziemy ciągnąć.
Sam, chodz tu do mnie. A ty, Rosie, trzymaj ręce
w dole brzucha i dawaj znać, jak tylko poczujesz, że
zaczyna przeć.
Rosie skupiła się na powierzonym jej zadaniu.
Teraz! zawołała.
Mitch obiema rękami chwycił cielaka za kopytka
i delikatnie pociągnął. Mordka wysunęła się o centy-
metr, potem o dwa.
Dosyć. Czekajcie! zarządziła Rosie i pogłas-
kała bok krowy. Dzielna Daisy. Dasz sobie radę
powiedziała. Uwaga! Już!
Mitch ponowił próbę. I znów, i znów. Za trzecim
razem przednie nogi cielaka wysunęły się na tyle, że
Sam mógł mu pomóc. Po jakichś dwóch godzinach
żmudnych i cierpliwych wysiłków nogi i mordka
zwierzęcia były już na zewnątrz, lecz najszersza
część jego ciała utknęła w miejscu, a Daisy coraz
bardziej słabła.
106 Maggie Shayne
Już prawie przestała przeć, chociaż skurcze
powtarzają się raz po raz zauważyła Rosie.
Mitch i Sam nie rezygnowali. Wiedzieli, że poród
trwa o wiele za długo, a życie zarówno krowy, jak
cielęcia zawisło na włosku. Wreszcie zawadzająca
nasada przednich nóg wyszła na zewnątrz i nagle
śliskie cielątko gwałtownie wyskoczyło z ciała ma-
tki. Obaj mężczyzni o mało nie przewrócili się na
plecy. Maleństwo leżało na sianie.
Mitch, ono się nie rusza! wyszeptała Rosie.
Mitch otworzył cielakowi pyszczek, oczyścił go
ze śluzu, a następnie zaczął delikatnie masować
niewielkie ciałko. Cielak otworzył oczy, cicho za-
muczał i zaczął się niezdarnie podnosić.
Sam poderwał się i zrzuciwszy z rąk gumowe
rękawice, wybiegł z obory.
Co z Daisy? zapytał Mitch.
Chce zobaczyć swoje maleństwo.
I rzeczywiście. Leżąca na boku Daisy wyciągała
głowę, by zobaczyć, co się dzieje. Podniósłszy cielę
z ziemi, Mitch zaniósł je matce, która niezwłocznie
zabrała się do wylizywania go od pyszczka po ogon.
Myślisz, że wyjdzie z tego? spytała Rosie.
Chyba tak odparł. Ledwo to powiedział,
cielątko spróbowało wstać, upadło, spróbowało je-
szcze raz, a wtedy jego dzielna matka z wielkim
wysiłkiem podniosła się z ziemi. Cielątko też stanę-
ło na nogi i zaczęło ją ssać. Chyba oboje dadzą
sobie radę rzekł Mitch z uśmiechem. Rosie, ty
płaczesz? spytał zaskoczony.
Pewnie, że płaczę. Ja... tak się bałam, jak chyba
jeszcze nigdy w życiu, i okropnie się wzruszyłam.
Księżycowa orchidea 107
Niewiele myśląc, Rosie rzuciła się Mitchowi
w ramiona.
Przez długą chwilę stali objęci, aż wreszcie Rosie
podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Mitch nie
był w stanie się powstrzymać. Pochylił się i pocało-
wał ją w usta. Rosie przymknęła oczy, odwzajem-
niając pocałunek. Oboje zapomnieli o bożym świe-
cie, rozkoszując się cudowną bliskością. Mitch nigdy
nie przypuszczał, że zwykły pocałunek może do-
starczyć tak rozkosznych doznań. Z największym
wzruszeniem całował jej łzy. Wiedział, że znalazł
kobietę swojego życia.
O, przepraszam.
Odskoczyli od siebie jak para przestępców.
W drzwiach obory stał Sam. Niósł naczynie z lekko
podgrzaną wodą, które po chwili podstawił Daisy
pod pysk.
Weterynarz przyjechał! zawołał ktoś z po-
dwórza.
Mitch i Rosie wymienili porozumiewawcze spoj-
rzenia.
ROZDZIAA DWUNASTY
Od tygodnia widywał Rosie codziennie od rana
do wieczora i coraz bardziej tracił dla niej głowę.
Rosie była zabawna i inteligentna, a do tego szczera
i uczciwa.
Doszło do tego, że bez oporu towarzyszył
babce na kolejnych kolacjach i przyjęciach, wie-
dząc, iż niezawodnie zobaczy tam Rosie. Była to
jednak zupełnie inna Rosie niż ta, którą widywał
w ciÄ…gu dnia nieskazitelnie ubrana i umalowa-
na, majÄ…ca niezmiennie u swego boku co naj-
mniej jedną z sióstr, matkę, babkę albo wszystkie
naraz. Siostry prawie jej nie opuszczały, rzucając
Mitchowi niechętne spojrzenia, ilekroć próbował
się zbliżyć.
Doprowadzony tym do rozpaczy, zwrócił się
o pomoc do jedynej życzliwej mu osoby.
Marnie wyglądasz, mój drogi. Za dużo pracu-
jesz oświadczyła babcia Conrad, mierząc wnuka
krytycznym spojrzeniem. Jedli kolacjÄ™ w jej ulubio-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]