[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mogę zdradzić pani nic więcej.
- To za mało. Mam ufać pani bez powodu? Francuzka westchnęła.
- Logika i pragmatyzm was, bezdusznych, bywa niezwykle męcząca.
- Mój mąż twierdzi to samo. Rozumiem, że poznała już pani nadludzkiego? - Może chociaż dowie się
czegoś o jej przeszłości.
- Kiedyś, dawno temu. Chyba mogę pani o tym opowiedzieć.
- Zamieniam się w słuch.
- Poznałam go przez ciotkę, miałam może osiem lat. Był przyjacielem mego ojca, bliskim
przyjacielem, jak dano mi do zrozumienia. Eks-Beatrice jest duchem siostry mojego ojca, który
wiódł dość awanturniczy żywot. Krótko mówiąc, nie pochodzę z prawego łoża. Gdy zostałam porzucona
przed jego drzwiami, oddał mnie ciotce Beatrice i krótko potem zmarł. Pamiętam, że pózniej zjawił się
tamten człowiek, ale byłam już tylko ja. Dał mi landrynkę i zasmucił się na wieść o śmierci ojca.
- On był tym nadludzkim? - Lady Maccon odczula mimowolną ciekawość.
- Tak. Ponoć byli sobie bardzo bliscy. -No i& ?
- Rozumie pani, co mam na myśli, mówiąc bardzo bliscy ?
Lady Maccon skinęła głowę.
- Owszem. BÄ…dz co bÄ…dz, przyjazniÄ™ siÄ™ z lordem AkeldamÄ….
- Tym mężczyzną był pani ojciec.
Alexia otworzyła usta. Nie z powodu jego upodobań; wiedziała, że miał egzotyczny i eklektyczny gust.
Z jego dziennika wynikało, iż w kwestiach ciała był w najlepszym razie oportunistą. Nie, zdumiał ją ów
dziwny zbieg okoliczności, w wyniku którego los postawił jej na drodze niewiele starszą kobietę znającą
jej ojca. I wiedziała, jaki był - za życia.
- Nie znałam go. Odszedł, zanim się urodziłam - odparła bez zastanowienia.
- Był przystojny, ale sztywny. Myślałam, że wszyscy Włosi są tacy jak on: zimni. Oczywiście nie
miałam racji, ale zapadł mi głęboko w pamięć.
Lady Maccon kiwnęła głową.
- Nie pani jednej. Dziękuję za tę opowieść. Madame Lefoux nieoczekiwanie zmieniła temat.
- Lepiej zachować wczorajszy incydent w tajemnicy.
- Nie ma sensu martwić pozostałych, ale mężowi będę musiała powiedzieć.
- Naturalnie.
I się rozeszły. Ostatnie słowa dały Alexii do myślenia. Wiedziała, dlaczego ona chce zataić incydent,
ale co kierowało madame?
ROZDZIAA ÓSMY
Zamek Kingair
Wylądowali tuż przed zachodem słońca na połaci zieleni opodal dworca w Glasgow. Sterowiec
osiadł miękko, można by powiedzieć - niczym motyl na jaju, gdyby motyle kulały i zwalały się ciężko na
bok, a jajo przybrało cechy Szkocji zimową porą, stając się tak rozmokłe i szare, jak tylko można sobie
wyobrazić.
Alexia wysiadła z pompą, jaka towarzyszyła jej wejściu na pokład, drepcząc na czele stadka pań o
rozkołysanych turniurach, które w ślad za nią, na podobieństwo tekstylnych ślimaków, zeszły na twardy (a
w zasadzie dość rozmiękły) grunt. Turniury dowodziły powszechnej ulgi z zakończenia podróży i
pochowania sukien podróżnych. Za ślimakami podążał Tunstell z naręczem pudeł do kapeluszy oraz
innych pakunków, czterech tragarzy z kuframi i francuska pokojówka lady Maccon.
Alexia pomyślała z zadowoleniem, że nikt nie zarzuciłby jej, iż podróżuje bez rozmachu na miarę żony
hrabiego Woolsey. Może po mieście włóczyła się w pojedynkę lub w towarzystwie jednej tylko
niezamężnej damy, ale podróżowała z gwardią. Niestety, jej zadowolenie zmącił nieco fakt, iż rzekomo
stały grunt zakołysał jej się pod stopami i z rozmachem usiadła na jednym ze swych kufrów.
Ucięła niespokojne pytania Tunstella, wysyłając go na poszukiwanie powozu, który zawiezie ich na
prowincjÄ™.
Ivy przeszła się po łące, aby rozprostować nogi i nazbierać polnych kwiatów. Felicity stanęła obok
Alexii i z miejsca poczęła utyskiwać na kiepską pogodę.
- Dlaczego jest tak szaro? Taki zielony odcień szarości fatalnie robi na cerę. Do tego mamy jechać
dyliżansem. Naprawdę musimy?
- Cóż, jesteśmy na północy - odrzekła z irytacją lady Maccon. - Nie marudz.
Siostra narzekała dalej, Alexia zaś dostrzegła kątem oka, że Tunstell zboczył w stronę Ivy i syknął jej
coś do ucha. Ivy nie pozostała mu dłużna, a sposób, w jaki rzuciła głową, świadczył o jej wielkim
wzburzeniu. Tunstell wyprostował się i odszedł.
Ivy usiadła obok Alexii, drżąc z lekka.
- Doprawdy nie wiem, co ja w nim w ogóle widziałam - oznajmiła rozżalona.
- Ojej, gołąbeczki się czubią? Kłopoty miłosne? - zapytała Felicity.
A gdy nikt nie zaszczycił jej odpowiedzią, podreptała za pospiesznie oddalającym się clavigerem.
- Panie Tunstell! Dotrzymać panu towarzystwa? Lady Maccon spojrzała na Ivy.
- Czy mam rozumieć, że Tunstell zle zniósł twoją odmowę? - spytała dziarskim tonem, na przekór
temu, jak się czuła. Wciąż kręciło jej się w głowie, a cały świat uparcie wirował jak bąk.
- To nie tak. Kiedy& - Ivy urwała ze wzrokiem utkwionym w zdążającego ku nim wielkiego psa. - Na
miłość boską, a cóż to znowu?
Wielki pies w istocie okazał się bardzo dużym wilkiem z kawałkiem materiału owiniętym wokół szyi.
Miał ozłoconą gdzieniegdzie ciemnobrązową sierść i bladożółte oczy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]