[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nagły wypadek? - spytała Georgie.
- Jeden z moich prywatnych pacjentów dostał zapalenia płuc. Lepiej do niego
zajrzę, zanim zacznę przyjmować w przychodni. Gdyby cokolwiek wydarzyło się pod
moją nieobecność, poproś Madeleine, żeby mnie zastąpiła. Na wszelki wypadek
uprzedzÄ™ jÄ… telefonicznie.
- Zanim wybrał numer, dodał jeszcze: - Wracając do tego, co mówiłem o pani
Tander, nie wspominaj nikomu o moich podejrzeniach, dopóki nie odezwie się do nas
policja.
Georgie przytaknęła i patrzyła, jak Ben szybko idzie w kierunku szpitalnego
parkingu.
Westchnęła cicho. Czekając na windę, pomyślała jeszcze, że ten jego cudowny,
piekielnie seksowny uśmiech jest jak narkotyk: łatwo się od niego uzależnić.
- 57 -
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Gdy Georgie skończyła asystować Richardowi, była wykończona, a do końca
dyżuru miała jeszcze trzy godziny. Doktor DeBurgh w niczym nie przypominał Bena.
Z byle powodu wściekał się na pielęgniarki, klął jak szewc, a jego zdenerwowanie
udzielało się całemu personelowi. Raz nawet wydarł się na Georgie.
W przebieralni podeszła do niej Linda Reynolds, pielęgniarka chirurgiczna.
- Już rozumiesz, czemu wolimy pracować z Benem?
- zagadnęła ją, ściągając fartuch. - Richard nie jest zły, dopóki wszystko idzie
jak z płatka. Nie bierz sobie do serca tych jego wrzasków. Nie pierwszy i nie ostatni
raz ktoÅ› siÄ™ na ciebie wydziera.
- Wiem - przyznała Georgie - ale nie znoszę takiego zachowania. Wściekanie
się na wszystko tylko pogarsza sprawę, bo jak człowiek jest zdenerwowany, to
najłatwiej o błąd. Jak słowo daję, każdy chirurg powinien zaliczyć obowiązkowe
warsztaty panowania nad złością.
Linda uśmiechnęła się.
- O tak. Twój ojciec też miał niezły charakterek. Georgie spojrzała na jej
odbicie w lustrze.
- Ludzie różnie o nim mówią - powiedziała w końcu.
- Już sama nie wiem, co myśleć. Na mnie nigdy nie podniósł głosu. Nie znam
spokojniejszego człowieka.
- Cóż, to bardzo częste: anioł w domu, diabeł w pracy - odparła pogodnie
Linda. - Zdarza się i odwrotnie. Ja na przykład mam bzika na punkcie czystości, sala
operacyjna musi dosłownie lśnić, za to jakbyś zobaczyła, jak wygląda kuchnia w
moim domu, tobyś chyba zemdlała. Mój mąż to tylko załamuje ręce. Wiecznie łazi za
mną ze sprejem antybakteryjnym i papierowymi ręcznikami. Georgie też się
uśmiechnęła.
- Pewnie masz rację. Linda spoważniała.
- Jak ci się układa współpraca z Benem? Bo początki mieliście nie najlepsze.
- 58 -
S
R
- Dobrze - powiedziała w końcu Georgie. - Wspaniałomyślnie puścił je w
niepamięć.
- On jest naprawdę cudowny i wcale nie chodzi mi tylko o jego wygląd - rzekła
Linda. - Ma tyle serca dla swoich pacjentów, broni ich przed kretyńskimi decyzjami
zarządu. Za dużo pracuje, jak my wszyscy, ale jest taki uczynny, każdemu pomoże.
Jak to się mówi, to człowiek z sercem na dłoni. Może to dlatego, że pochodzi z
prowincji.
Georgie milczała zawstydzona. Ben na pewno uważa ją za rozpuszczoną
smarkulÄ™ z bogatego domu.
- No, to ja zmykam - odezwała się Linda, podchodząc do drzwi. - Jakie masz
plany na wieczór?
- Po dyżurze wpadnę do siłowni, potem kolacja i do łóżka.
- Ciekawe, kogoś mi to przypomina - zaśmiała się Linda, a potem, poklepując
się po wydatnym brzuchu, dodała: - Zrób za mnie kilka setek brzuszków, okej?
Georgie weszła na bieżnię obok tej, na której ćwiczyła Belinda Bronson.
- Co słychać? - zagadnęła. - Ty dzisiaj nie na służbie?
- I chwała Bogu - odparła policjantka, ocierając pot z czoła. - Wzięłam cztery
dni wolnego. Mówię ci, gdybym znów musiała handryczyć się z jakimś zapijaczonym
albo naćpanym obibokiem, chyba zaczęłabym krzyczeć.
- Nie wiem, jak ty to wytrzymujesz - wyznała Georgie. - Ciągle oglądasz
przemoc, koszmarne wypadki i morderstwa.
- Po jakimś czasie człowiek się przyzwyczaja. Moja matka uważa, że przez tę
pracę stałam się zbyt szorstka. Jej zdaniem to odstrasza facetów. Ale co miałam robić?
Musiałam się uodpornić. Z medycyną chyba jest podobnie. W końcu nie wszyscy
pacjenci zdrowiejÄ…?
- Prawda - przyznała Georgie, myśląc o Marianne Tander, bez większych
widoków na wyjście ze śpiączki.
Przez jakiś czas rozmawiały o innych sprawach, w końcu jednak Georgie
postanowiła pomówić z Belindą o pani Tander. Opowiedziała jej o wypadku, po czym
wspomniała, że obrażenia pani Tander wydają się dość nietypowe, o ile samochód,
którym jechała, nie był starym modelem bez poduszek powietrznych.
- 59 -
S
R
- Zajrzę do raportu i dam ci znać - powiedziała po namyśle Belinda.
- Dzięki. - Georgie spojrzała na wyświetlacz. - O kurczę, już zleciało całe pół
godziny. Znacznie fajniej się ćwiczy, kiedy ma się z kim pogadać. Odtwarzacz mp3 to
nie to samo.
- Wczoraj, akurat, jak ćwiczyłam na piętrze pilates, widziałam, jak rozmawiasz
z jakimś facetem - przypomniała sobie Belinda. - Chyba wcześniej tutaj nie bywał?
Przystojniak nie z tej ziemi. Jak słowo daję, nie miałabym nic przeciwko praniu mu
skarpetek, nawet takich przepoconych po siłowni.
Georgie zaczerwieniła się.
- To mój szef.
- Kurczę, ty to masz szczęście. Powinnaś zobaczyć mojego. Gruby, łysy jak
kolano, wiecznie z papierosem w gębie.
Georgie zaśmiała się cicho.
- Zawsze możesz poprosić o przeniesienie do innej jednostki. Może miałabyś
więcej szczęścia.
Belinda parsknęła ironicznie.
- No, przedzwonię do ciebie, jak tylko będę miała jakieś informacje -
powiedziała. - Miłego wieczoru, Georgie.
- I nawzajem.
- Co to ma znaczyć?! - grzmiał w piątek rano Graham Manning, kierownik
szpitala, wpadając do gabinetu Bena i machając mu przed nosem jakąś kartką. - Jeśli
prasa to zwącha, nigdy nie da nam spokoju! Masz natychmiast wyrzucić tę rezydentkę
ze swojej grupy. Mam gdzieś jej ojca. Ta gówniara praktycznie oskarża Jonathona
Tandera o próbę morderstwa. A on jest sędzią, na miłość boską!
Ben przebiegł wzrokiem pismo od jednego z najbardziej wziętych prawników w
mieście. Najwyrazniej Georgie podzieliła się swoimi wątpliwościami z policją, która
wszczęła śledztwo. Mąż Marianne Tander groził szpitalowi procesem.
- Z moich zajęć wylatują tylko ci, którzy nie są dostatecznie zdolni, a o
Georgianie Willoughby nie mogę powiedzieć złego słowa. Nie zamierzam jej skreślać
z powodów kompletnie niezwiązanych z jej umiejętnościami. Przedyskutuję z nią tę
sprawę i poproszę o wyjaśnienia.
- 60 -
S
R
Graham przegarnął palcami włosy, które wyraznie zaczynały się przerzedzać.
- To katastrofa, Ben. Katastrofa dla tego szpitala i mojej w nim pozycji. Nasza
reputacja jest zagrożona. Przy takim budżecie i tak wiecznie muszę ciąć koszty, a ta
sprawa może zakończyć się przegranym procesem i wielomilionowym
odszkodowaniem. A wszystko, Å‚Ä…cznie z kosztami procesowymi, z naszej kieszeni!
- Wiem, Grahamie - odparł spokojnie Ben. - Ale sytuacje tego rodzaju będą się
coraz częściej zdarzały. Pan Tander jest wzburzony i ma do tego święte prawo. Jego
żona jest w śpiączce i o ile się z niej wybudzi, to z poważnym uszkodzeniem mózgu.
Nic dziwnego, że reaguje emocjonalnie. Porozmawiam z nim przy najbliższej okazji.
- Jaka ona jest? - spytał nagle Graham. - Ta twoja podopieczna? Bo słyszałem,
że wygląda raczej jak modelka niż jak lekarka.
- Jak to rezydentka - odparł Ben. - Trochę nerwowa, bez doświadczenia, ale
jestem przekonany, że będzie z niej świetny neurochirurg.
- Nie zamierzam jej faworyzować ze względu na jej ojca - upierał się
kierownik. - Musi się sama wykazać, zamiast podpierać się autorytetem swojego
papcia. I zapowiadam ci: jeśli ta bomba wybuchnie, to nawet ojciec nie zdoła jej
uratować.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]