[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozczarowanie.
- Nie chcesz tego zrobić - stwierdził Luke.
- Nie działają na mnie twoje umysłowe sztuczki Jedi!
- Nie, nie... Miałem na myśli coś innego. - Luke zmarszczył brwi. - Naprawdę nie chcesz
tego zrobić. Wyczuwam to. - Podszedł jeszcze bliżej i zniżył głos. - Blackhole... bo przecież tak
naprawdę się nazywasz, prawda? - zapytał. - O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego zachowujesz
siÄ™ jak aktor na scenie?
Rozejrzał się po pieczarze i zagłębił w Mocy. Wyczuwał na sobie spojrzenia wielu osób, nie
tylko szturmowców na początku mostu. Czyżby ktoś to wszystko rejestrował?
- Głupcze! - ryknął Shadowspawn i wyciągnął miecz z pochwy. - Padnij na kolana albo giń!
Klinga miała szerokość ręki i była półtora raza dłuższa niż klinga świetlnego miecza Luke a.
Ostrze miecza Shadowspawna sporządzono z fasetkowego kryształu, który wyglądał jak ogromny
brylant. Kiedy Lord wyciągnął miecz z pochwy, klinga zapłonęła szkarłatnym blaskiem, jakby
odbijała blask lawy z jeziora w dole. Młody Jedi zauważył, że ma taki sam kolor jak klinga miecza
Vadera. Czyżby właśnie dlatego uznał, że jego spotkanie z Lordem Shadowspawnem zostało...
zainscenizowane?
Zainscenizowane czy nie, istniały pewne granice. A Luke nie zgadzał się dłużej brać udziału
w tym przedstawieniu.
- Posłuchaj mnie, Blackhole, Shadowspawn czy jak tam się naprawdę nazywasz -
powiedział cicho. - Jestem Jedi, ale nigdy nie odbyłem szkolenia, jakie podobno przechodzili dawni
rycerze. Słyszałem, że starali się rozwiązywać konflikty bez używania przemocy... ale ja się jeszcze
uczę. Rozumiesz? Jeżeli mnie zaatakujesz, wyrządzę ci krzywdę, a jeżeli to nie wystarczy,
pozbawię cię życia.
- Wydaje ci się, że dasz radę mnie pokonać? - prychnął Shadowspawn. - Ty głupcze! Ta
klinga to produkt wielu tysiącleci alchemii Sithów! W zetknięciu z taką potęgą twoja zabawka Jedi
niczym się nie różni od złamanej trzciny!
- Alchemii Sithów? - podchwycił Luke, zerkając na przeciwnika. - Chyba żartujesz!
- Daj spokój, Skywalker! - warknął Shadowspawn. - Włącz swoją klingę i stań do walki!
Jeżeli mnie zabijesz, moi podwładni będą posłuszni tobie!
Luke zamrugał.
- Słucham? - zapytał, nie mogąc uwierzyć własnym uszom.
- Legiony Cienia! - ryknął na całe gardło Shadowspawn. - Słuchajcie słów swojego Lorda! -
Uniósł klingę swojego miecza wysoko nad głowę, a cała pieczara zadrżała od siły jego krzyku. -
Jeżeli to szczenię Jedi zdoła pokonać Lorda Mrocznego Tronu, zostaniecie jego sługami! Macie
wykonywać wszystkie jego rozkazy równie posłusznie jak wykonywaliście moje! Tak rozkazuje
wam Lord Shadowspawn!
- Naprawdę? - Luke zmarszczył brwi. - Twierdzisz, że jeżeli cię pokonam...
- Moje legiony są nauczone absolutnego posłuszeństwa - dokończył Shadowspawn. - Będą
słuchali moich rozkazów aż do swojej albo mojej śmierci... a pózniej zaczną słuchać Luke a
Skywalkera.
Młody Jedi wysłał myśli do Mocy i odebrał wyrazne wrażenie, że tym razem Shadowspawn
- nie wiadomo dlaczego - mówi prawdę.
Luke wyciągnął prawą rękę i po przeciwległej stronie pieczary, na półce u wylotu tunelu,
wydarzyło się coś niezwykłego. Z rękojeści świetlnego miecza trzymanego przez kobietę w
Księżycowym Kapeluszu strzeliły płomyki zielonego ognia. Miecz wyrwał się z jej palców, uniósł
się w powietrze, zawirował, przeleciał łagodnym łukiem nad jeziorem lawy i wpadł do wyciągniętej
ręki Skywalkera. Młody Jedi przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, ciężko westchnął i przyjął
postawÄ™ jak do walki.
- Dobrze, niech ci będzie - powiedział. - Postaraj się najlepiej, jak potrafisz.
ROZDZIAA 8
Han skrzywił się i zaczerpnął powietrza, gorzkiego i kłującego mimo maski do oddychania.
- Czy Mindar nie miał być przypadkiem czymś w rodzaju ośrodka wypoczynkowego? -
zapytał. Odkopał na bok kupkę piasku, który zaczynał się zbierać u stóp rampy towarowej
Sokoła . Omiótł spojrzeniem spustoszony krajobraz - nic, tylko skały i piasek. Podobno to tutaj
lądowała Sprawiedliwość . - To miejsce przyprawiłoby o depresję nawet Tuskena.
- Earough - zaryczał stojący na grzbiecie statku Chewie.
- Niech będzie Mindor, wszystko jedno - odparł Solo. - A zresztą kogo to obchodzi? Jeżeli
zechcę nazywać tę planetę Mindarem, kto się ośmieli mi sprzeciwić? Ty? A może ty, księżniczko?
Leia nie odpowiedziała. Szła powoli, jakby wyczuwając drogę. Wspinała się zygzakami w
górę zbocza pokrytego stopioną lawą wokół krateru, z którego wydobywało się wciąż jeszcze
twarde promieniowanie.
Han westchnął, podszedł do dziobowej drabinki i wspiął się do dolnego włazu w kadłubie
Sokoła , żeby dołączyć do Chewiego. Przeszedł w stronę dziobu, żeby uniknąć strumienia gazów
wylotowych z jednostek napędu podprzestrzennego frachtowca. Postanowił zostawić je na biegu
jałowym, na wypadek gdyby musieli niespodziewanie odlecieć. Chewbacca siedział na bakburtowej
przedniej żuchwie i żałośnie pomrukując, spryskiwał pianką do łatania niezliczone wgłębienia w
pancerzu, skutek kolizji z większymi meteorami.
- Ile czasu upłynie, zanim będziemy mogli odlecieć? - zapytał Solo.
- Garhowerarr haroo! - odparł Wookie.
- Może to moja wina, że tamci postanowili toczyć bitwę pośrodku pola asteroid? - żachnął
siÄ™ Han.
- Meroowargh harrwharrrgf.
- Nie tylko ty się zajmujesz wszystkim na pokładzie tego statku! - zaperzył się Solo. - Czy
nie sprzątałem ładowni od chwili, kiedy osiedliśmy na powierzchni tej planety? Może nie wiesz, ale
niemal cały ten pył jest radioaktywny. - Zanim Chewie zdążył coś powiedzieć, Han odwrócił się i
machnął ręką do Leii. - Masz coś? - zapytał głośno.
- On tu był - stwierdziła księżniczka. Han zrozumiał jej odpowiedz, chociaż głos tłumiła
maska do oddychania. - To znaczy, chyba był. Właściwie jestem tego pewna... No cóż, prawie
pewna.
- Czy masz jakieś, no wiesz, przeczucia, dokąd poszedł? - Hana nie interesowało właściwie,
jaką odpowiedz usłyszy, pod warunkiem że w tamtym kierunku znajdzie coś do jedzenia. Do
jedzenia i do picia.
Zamierzał uzupełnić zapasy żywności w kambuzie Sokoła , zanim jeszcze wydostał się z
asteroidy, na której uczestniczył w negocjacjach, ale odlatywał tak pospiesznie, że całkiem o tym
zapomniał. A podczas negocjacji Leia surowo go napominała, że szukanie czegoś do jedzenia przed
rozstrzygnięciem tak ważnych spraw stanowiłoby poważne naruszenie mandaloriańskiej etykiety
[ Pobierz całość w formacie PDF ]