[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Julianą. Albo z matką i dziadkami. Albo z siostrą i jej dziećmi. W każdym
razie nie tutaj. Lecz Jacqueline to jego córka, a on przez osiem lat był
pozbawiony ojcowskich radości.
Jack spojrzał z daleka na Isabellę, ciągle się uśmiechając.
- Wesołych świąt - powiedział.
- Wesołych świąt. - Nie była w stanie odwzajemnić uśmiechu.
- Która paczka jest dla mnie? - Marcel znowu zaczął podskakiwać, tym razem
po podłodze. - Proszę mi dać!
- Marcel - upomniała go zmieszana Isabella. Ale Jack się tylko śmiał.
- Ta duża jest dla ciebie - odparł - a ta mała dla Jacqueline. Chodzmy do
mamy i tam otworzymy prezenty.
Sam zachowuje się jak mały chłopczyk - pomyślała z bólem Isabella, widząc,
że jego oczy błyszczą z radości.
Kij i piłeczka do krykieta nie były na tę porę roku -wyjaśnił Jack, gdy malec
otworzył paczkę i wykrzyknął z zachwytem. Nie były też nowe.
- Należały do mnie, kiedy byłem mały - powiedział. - Zostały schowane na
strychu. Poszedłem tam zeszłej nocy, znalazłem je i trochę nad nimi
popracowałem, by wyglądały na nowsze. - Zmierzwił Marcelowi włosy. -
Wiosną ktoś musi cię nauczyć tej angielskiej gry.
- Pan? - zapytał chłopczyk.
- Może ja - odparł Jack.
Musiał się bardzo napracować - pomyślała Isabella. Zarówno piłeczka, jak i kij
były czyste i wyglądały jak nowe. Przez całe lato Marcel zamęczał ją o zestaw
do gry w krykieta. Mówiła wtedy, że może kupi mu w przyszłym roku -
typowa wymówka rodziców.
Tymczasem przyszła kolej na Jacqueline. Dziewczynka stała cierpliwie z
paczuszką w rękach, ciesząc się na tę niespodziankę. Potem odpakowała
prezent i patrzyła na niego wielkimi oczami.
- Przypnę ci ją do twej nowej sukienki - powiedział Jack z taką czułością w
oczach, że Isabella poczuła łzy pod powiekami.
Delikatnie przypiÄ…Å‚ broszkÄ™ do sukienki Jacqueline.
Gdzie, na Boga, znalazł w tak krótkim czasie brylantową broszkę w kształcie
skrzypiec ze srebrnym smyczkiem leżącym na strunach? - pomyślała Isabella.
- Dziękuję panu - rzekła Jacqueline. - Zawsze będę ją nosiła.
Uniosła rączki, by zarzucić mu je na szyję. Jack nie spieszył się z odejściem.
Marcel chciał pobawić się w wojnę i nie minęło kilka minut, gdy obaj znalezli
się na podłodze. Jack leżał wyciągnięty na boku, z głową opartą na dłoni.
Ustawiał szeregi piechoty, by powstrzymać atak kawalerii Marcela.
- Myślę, że należy ich ustawić w czworobok - powiedział. - W ten sposób
piechota odpiera ataki żołnierzy na koniach. Prawie zawsze jej się to udaje.
Wiedziałeś o tym?
- Ja ich rozniosę! - oświadczył Marcel z podnieceniem.
Jack wybuchnął śmiechem.
Jacqueline także znalazła się na podłodze. Siedziała obok Jacka, a on
obejmował ją ramieniem, przygotowując swój oddział do walki. Dziewczynka
pokazywała mu swoje książeczki, a Jack czynił cuda, by obojgu poświęcać tyle
samo uwagi, tak by żadne nie czuło się zaniedbywane - jak prawdziwy ojciec
wobec swoich dzieci.
Isabella siedziała i przyglądała się temu ze ściśniętym gardłem, połykając łzy.
Gdy zobaczyła Jacka z paczkami w rękach, przestraszyła się, że przyniósł
prezenty tylko dla Jacqueline i że Marcel będzie gorzko rozczarowany. Spo-
dziewała się również, że całą uwagę Jack poświęci córeczce.
On tymczasem śmiał się, spoglądając na. poroztrącane szeregi żołnierzyków, i
wyjaśniał Marcelowi, że w rzeczywistości kawaleria tak łatwo by nie
zwyciężyła, gdyż konie nie chcą nacierać na sterczące bagnety.
- Te zwierzęta są znacznie mądrzejsze od ludzi -powiedział. - Przywrócimy
armię do życia? Na dworze jest pochmurno - rzekł ustawiając żołnierzyki, tym
razem w jednym szeregu. - Myślałem, że dziś już nie zobaczymy słońca. A
jednak zobaczyliśmy - jest nim Jacqueline z kokardą i w nowej sukience. Czy
to najładniejsza dziewczynka, jaką kiedykolwiek widziałem, czy
najśliczniejsza ze wszystkich, jakie widziałem?
- Przecież to to samo - rzekł Marcel śmiejąc się wesoło.
- To znaczy, że jest rzeczywiście najładniejszą dziewczynką ze wszystkich -
stwierdził Jack, a Jacqueline spojrzała na niego rozjaśnionymi oczami.
Cóż za urocza, rodzinna scena - pomyślała Isabella, starając się wrócić do
rzeczywistości. Dziś wieczorem miały być ogłoszone zaręczyny Jacka z
Juliana. Jutro razem z dziećmi będzie musiała wrócić do Londynu. Ale
wiedziała, że to nie koniec. Wszystko w jego oczach, głosie i zachowaniu
mówiło jej, że Jack nadal zechce spotykać się z córką. I że będzie dobry także
dla Marcela.
A jego zachowanie poprzedniego wieczora... Nigdy nie zapomni, jak podniósł
Jacqueline z ławki i wziął ją na kolana, by mogła spać. 1 jak otulił ją swym
płaszczem, niósł przez całą długą drogę do domu i pocałował kładąc małą do
łóżeczka, zanim zostawił ją pod opieką matki i niańki.
Nigdy nie podejrzewała, że Jack potrafiłby kochać dziecko - nawet swoje
własne.
- Powinniśmy zejść na dół - rzekła. - Wszyscy już na pewno zebrali się w
salonie i będą na nas czekać.
- Tak - niechętnie przyznał Jack. - Chyba musimy tam iść. Schowamy
żołnierzyki do pudełka, kolego?
- Opowiem moim przyjaciołom, jakie dostałem prezenty - rzekł Marcel
zrywając się na równe nogi.
- Ale najpierw żołnierze pójdą spać - stanowczo powiedział Jack.
Isabella wiedziała, że ten świąteczny poranek na zawsze pozostanie w jej
pamięci niczym najcenniejszy skarb.
To był zwariowany dzień. Dzieci szalały po całym domu i na dworze. Po
południu w sali balowej odbyły się krótkie próby, a potem mężczyzni zaczęli
ustawiać krzesła i przygotowywać scenę, gdyż tego dnia nie chciano zbyt
długo zatrzymywać służby. Z Londynu przyjechała orkiestra, która miała grać
na balu, i muzycy stroili instrumenty
próbując ćwiczyć, podczas gdy po podłodze z hałasem przesuwano krzesła, a
dzieci tylko śmigały między nogami- zarówno ludzi, jak i krzeseł. Pod wieczór
zaczęli zjeżdżać goście z Londynu. Księżna witała ich na tarasie - mimo
panującego na dworze zimna - a potem członkowie rodziny, w asyście jednego
albo dwojga z dzieci, odprowadzali ich do pokojów. Howard z rodzicami i
Juliana udał się na plebanię i sprowadził Fitzgeraldów do Portland House.
Cały czas całowano się pod jemiołą.
- Wstydzcie się! - wykrzyknęła siostra księżnej uśmiechając się dobrotliwie,
gdy przyłapała tam Connie i Sama.
- Po to jest jemioła - dodała szybko księżna, gdy miejsce Connie i Sama zajęli
Howard z RosÄ™.
Freddie martwił się o swój strój sceniczny. Właściwie postanowiono, że
aktorzy nie będą mieli specjalnych kostiumów, z wyjątkiem Isabelli, która
przywiozła ze sobą wszystko, czego potrzebowała. Lecz Freddie nie mógł się
zdecydować, czy ma włożyć na siebie zwykłą białą kamizelkę, do czego
zmuszono go przed ostatnim przedstawieniem, kiedy to grał rolę służącego,
czy - jak mówił -pokazać się w czymś bardziej eleganckim.
- Fred - rzekł Alex, pocieszająco klepiąc go w ramię.
- Która z twoich kamizelek jest najbardziej efektowna? Najbardziej ze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]