[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwyczajnie nie miał na to ochoty. Potem znów przez całe lata prosiła R.J., by zbudował
domek dla ich dzieci, on jednak z kolei nigdy nie miał na to czasu. Westchnęła, patrząc na
grube konary rosnące równolegle do ziemi. Byłyby doskonałą podporą nadrzewnego domku.
Naraz coś jej przyszło do głowy. Kiełkująca myśl szybko się rozrastała i po chwili na
twarzy Doris pojawił się szeroki uśmiech.
- Gdzie ja widziałam ten młotek?
Droga Midge,
Musiałam na jakiś czas oderwać się od R.J. i dzieci, od samotności, w której żyłam.
Wiem, że może wydawać ci się dziwne, iż uciekłam od samotności w jeszcze głębsze
odosobnienie. Ale to wcale nie tak! Oto największa niespodzianka. Tutaj mogę przebywać ze
sobą w zupełnie nowy dla mnie sposób. Może będziesz się ze mnie śmiała, gdy ci napiszę, że
przez cały czas śpiewam tę piosenkę, którą tak bardzo lubiłyśmy w szkole średniej: Poznaję
cię". Ta melodia mnie u-szczęśliwia, bo właśnie teraz poznaję siebie. Ostatni miesiąc był
niezwykły. Czasami jestem małą, smutną dziewczynką, która płacze i tupie nogami. Czasami
znów czuję się bardzo stara i zmęczona. Wtedy po prostu leżę na werandzie i pozwalam, by
łaziły po mnie różne owady. Nic mnie nie rozprasza, więc mam czas, by poznawać wszystkie
swoje wewnętrzne głosy. Często słyszę matkę i ojca. Przez cały czas osądzają mnie i
krytykują. Ale ich głosy stają się coraz cichsze. Ich akceptacja i aprobata przestały mnie już
obchodzić. Ich już nie ma, a to jest moje życie.
Oczywiście słyszę też R.J. i dzieci. Gdy mam ochotę popływać nago w jeziorze -
owszem, robię to! -czasami w mojej głowie odzywają się przerażone głosy dzieci: Mamo,
jak możesz przynosić nam taki wstyd!" Albo R.J.: Zastanów się, jaki przykład dajesz
148
dzieciom!" Myślę o tym, jaki byłby na mnie zły, i tylko się śmieję! Tra la la!
Nie, nie zwariowałam, naprawdę, Midge. Czuję się dobrze. Mam nadzieję, że ty
zrozumiesz mnie najlepiej ze wszystkich. Zapisz mnie na te warsztaty poznawania siebie, na
które zawsze mnie namawiałaś. Gdy wrócę, pójdę tam z tobą, obiecuję. Ale jeszcze nie teraz.
Głosów jest wciąż zbyt dużo i brzmią zbyt mocno. Jeszcze ich wszystkich nie poznałam.
Mam wrażenie, że krążą dokoła i wykradają cząstki mnie. Zatruwają mnie. Ale nie stanę się
Emmą Bovary. Jestem zdecydowana przepędzić je wszystkie, jeden po drugim. Nie mogę
wciąż słuchać innych, bo czuję się wtedy słaba i nic nie znacząca. Budzi się we mnie złość.
Och, Midge, jestem już bardzo zmęczona tą złością.
Proszę więc, przekaż moje przeprosiny przyjaciółkom z klubu. Na następnym
spotkaniu też się nie pojawię, a może również i na kolejnym. Nie wiem, kiedy wrócę, więc na
razie nie wiążcie ze mną żadnych planów. Nie chcę, by ktokolwiek liczył na mnie teraz w
jakiejkolwiek sprawie. Muszę zająć się sobą.
Ktoś mówił mi kiedyś o kobietach, które dają i dają, aż wreszcie nic im nie pozostaje.
Wtedy mnie to rozzłościło. Uznałam, że to słowa egoisty. Ale w ciągu ostatnich tygodni
przekonałam się, że to prawda. Teraz więc muszę dać coś sobie i mam nadzieję, że pózniej
znów będę potrafiła dawać innym. Uściski, Doris".
ROZDZIAA SIEDEMNASTY
Wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem:
jest czas rodzenia i czas umierania...
Koh 3, 1-8
Jasnozielona szpitalna koszula nadawała twarzy Annie żółtawy odcień.
- Powinni wprowadzić tu jakieś żywsze kolory, nie sądzisz? - skrzywiła się, patrząc na
cienki materiał. - Za te pieniądze, które się im płaci, mogliby wynająć jakiegoś plastyka-
konsultanta. Nie trzeba być geniuszem, by wpaść na to, że zielony plus chory to nie jest dobra
kombinacja. Nawet w weselszych okolicznościach wyglądałabym w tym fatalnie, a co
dopiero w dniu operacji. Ciekawe, czy mogłabym ich zaskarżyć? Na pewno patrzenie w lustro
powoduje u mnie jakiÅ› uraz psychiczny.
Eve roześmiała się i wzięła ją za rękę.
- Wyglądasz pięknie - skłamała. - Dla mnie zawsze wyglądasz pięknie.
Annie uścisnęła jej dłoń, zdejmując z twarzy maskę fałszywej wesołości.
- Wszystko będzie dobrze - pocieszała ją Eve. -Lekarz powiedział, że masz wszelkie
szanse na wyzdrowienie.
Annie skinęła głową i niespokojnie spojrzała na zegar. Operacja miała się zacząć za
godzinę i jej niepokój wzrastał z minuty na minutę.
- Czekanie jest najgorsze. Po co wieszają tu zegary? Jeśli już, to powinni wieszać takie
z kukułką. Jeszcze nigdy nie miałam żadnej operacji.
- Wierz mi, nie będziesz niczego pamiętać. Najgorsze jest wychodzenie z narkozy, ale
wszystkie będziemy na miejscu i będziesz nas mogła zawołać.
- Jeśli obiecasz, że będziecie przy mnie, to ja obiecuję, że nie będę krzyczeć.
Widok Annie był trudny do zniesienia: z oklapniętymi włosami i ściągniętą twarzą
149
przypominała leżący na szpitalnym łóżku worek kości. Kontrast z energiczną, zadbaną
kobietą, którą Eve znała i kochała, był szokujący.
- Oczywiście. Będę tu przez cały czas - zapewniła przyjaciółkę. - John też. Przecież
wiesz, że on nie odstępuje cię na krok.
- Wiem. Nie miałam pojęcia, że potrafi być taki silny. Przynosi mi witaminy i
lekarstwa, rozmawia z lekarzami, karmi mnie ekologicznym jedzeniem, a z homeopatÄ…
przeszedł już na ty. Gdzie on teraz jest?
- Rozmawia z pielęgniarkami. Nie przysięgnę, ale zdaje mi się, że kupił im roczny
zapas batoników.
Annie pokręciła głową.
- On chyba naprawdÄ™ mnie kocha.
- Wydajesz siÄ™ tym zdziwiona.
- Bo jestem - przyznała Annie, obracając obrączkę na palcu. - Nigdy nie uważałam się
za osobę, którą można kochać.
- Albo zwariowałaś, albo jesteś zwyczajnie głupia. Wszyscy cię kochamy.
Na bladych policzkach Annie pojawiły się słabe rumieńce. Eve nigdy nie
przypuszczała, że doczeka się widoku Annie w takim stanie.
- Rozmawiałaś z Doris? Powiedziałaś jej, że mi przykro? To znaczy... Nie chciałabym
zabierać ze sobą tej winy na tamten świat - dodała nieprzekonująco kpiącym tonem.
- Tak - odrzekła Eve poważnie.
- I co jej powiedziałaś?
- Wszystko.
Annie nerwowo poruszyła palcami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]