[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Tak, stopa i głowa, i biodra, i... wszystko. W salonie zrobiło się ciasno, gdy doktor wszedł do środka.
- Niestety muszę was poprosić, żebyście poczekali na zewnątrz - zarządził. Zamknął drzwi za Jensem
i Jako-bem, i przykucnÄ…Å‚ obok Indianne.
- SÅ‚yszysz mnie, Indianne?
- Tak, widzę i słyszę - szepnęła blado.
- Możesz mi powiedzieć, gdzie cię boli?
- Wszędzie. Torstein skinął głową.
- To poważny wypadek, jak słyszę. Teraz cię zbadam. Domyślam się, że boli cię głowa?
- Tak.
99
- Dlatego jesteś taka senna. Co z rękami, możesz nimi poruszać?
Badał jej ciało, a kiedy doszedł do nóg, Indianne krzyknęła z bólu. Ostrożnie zdjął jej pończochy.
- Mamy tu poważne złamanie kości.
- Co pan chce przez to powiedzieć? - spytał Jakob, który cicho wśliznął się do pokoju i stanął na
środku. Oczy pociemniały mu ze zmartwienia.
Torstein pozwolił mu zostać.
- Trudno powiedzieć - odparł. - Noga jest spuchnięta i sina, a to może oznaczać, , że złamanie nie jest
czyste.
- Nigdy nie słyszałem o brudnym złamaniu. Torstein uśmiechnął się krótko.
- To znaczy, że kości nie stykają się ze sobą.
- I w takim razie?
- Unieruchomię jej stopę i włożę w łupki. Indianne musi leżeć co najmniej przez trzy miesiące. Jeżeli
nie więcej.
Jakob zgarbił się zrezygnowany. Dorte podeszła do niego i objęła go.
- No, tak, Jakobie, jakoÅ› sobie poradzimy.
- Czy moja noga będzie znowu sprawna? - szlochała Indianne.
- Tak, sądzę, że tak, ale nie mogę niczego zagwarantować. Poza tym nie odniosłaś większych obrażeń.
Mimo wszystko miałaś szczęście. Teraz dostaniesz ode mnie kilka kropli, które uśmierzą ból. -
Podniósł wzrok na Dorte i Jakoba. - Możecie przynieść trochę wody i łyżeczkę?
Elizabeth wyszła z salonu, gdy doktor skończył badanie. Dziewczęta natychmiast ją otoczyły i chciały
usłyszeć, co z Indianne. Powtórzyła to, co powiedział Torstein, i poprosiła, by przekazały informację
wszystkim pozostałym.
Benjamin siedział na skale przy brzegu. Elizabeth zeszła w dół i usiadła obok niego.
- Dlaczego tu siedzisz? - spytała.
103
Nie od razu odpowiedział, wpatrywał się tylko nieprzytomnie w gładki jak lustro fiord. W końcu
wykrztusił zdławionym głosem:
- %7Å‚yje?
- Naturalnie, że tak.
- O Boże! Dzięki! - Oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. - Byłem taki pewien... -
Zaczerpnął powietrza i spojrzał na Elizabeth. - Pewnie myślicie, że jestem porządnie stuknięty, że tak
uciekłem, skoro powinienem być przy niej.
- No to dlaczego nie jesteÅ›?
- Bałem się...
- A jak myślisz, czy Indianne się nie bała? - spytała Elizabeth wzburzona. - Jeżeli chcesz się z nią
ożenić, musisz pokazać, że masz charakter i nie jesteś tchórzem. Nic nie osiągniesz, jak będziesz
uciekał i się chował, kiedy dzieje się coś sttrasznego.
Poderwał się gwałtownie.
- Jesteś strasznie zarozumiała, wiesz? Ty zawsze pojawiasz się pierwsza i za każdym razem jesteś tak
samo odważna. Nie możesz oczekiwać, że wszyscy będą tacy jak ty!
Elizabeth nie spieszyła się ze wstawaniem.
- Dziękuję, jesteś miły - rzekła spokojnie. Popatrzył na nią ze złością i wściekły ruszył wielkimi
krokami w stronę domu. Elizabeth została na miejscu i patrzyła za nim. Kiedy dotarł na dziedziniec,
zatrzymał się, zawrócił i wolno zaczął iść w jej stronę.
- Wybacz mi, Elizabeth. Wcale tak nie myślę. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nigdy przedtem nie
zrobiłem czegoś podobnego, na nikogo nie krzyczałem ani nie uraziłem nikogo w jakikolwiek sposób.
Uśmiechnęła się do niego.
- Często tracimy panowanie nad sobą, gdy komuś bliskiemu stanie się krzywda. Jednak ja naprawdę
myślę tak, jak mówiłam: Jeżeli chcesz się ożenić z Indianne, musisz pokazać, że jesteś mężczyzną.
101
Szurał nogą po rozdeptanej muszli.
- Pójdziemy z nią porozmawiać?
- Możesz przynajmniej przy niej posiedzieć. Doktor dal jej lekarstwo, więc pewnie zasnęła.
Uśmiechnął się z wysiłkiem.
- To nawet odpowiada takiemu tchórzowi jak ja. Popatrzyła mu w oczy.
- Dobrze, że się do tego przyznajesz. To już dużo. Kroki Benjamina wydawały się lżejsze, gdy z
powrotem przechodził przez dziedziniec.
Rozdział 11
Mokradła obrodziły w moroszki, złociste jagody warte złota. Biedniejsi sprzedawali je Pederowi,
który robił wielkie beki konfitur i sprzedawał dalej.
Zamożniejsi większość moroszek zostawiali dla siebie. Gotowane w małej ilości wody można było
długo przechowywać w drewnianych beczułkach, zabezpieczając na wierzchu odrobiną tłuszczu
zwierzęcego. Mawiano, że moroszki są prawdziwym lekarstwem w przypadku utraty krwi lub chorób
zakaznych, jednak należało je spożywać bez dodatku cukru.
- Mniam! - mlasnęła Signe, która wybierała jagody prosto z kanki i wkładała do ust.
- Sama wyglądasz jak wielkie mniam - roześmiała się Helenę i pocałowała dziewczynkę w okrągłe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]