[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dzień dobry - powiedzieli, przeczesując dłońmi zmierzwione włosy. - Obaj patrzyli w okno, mrużąc
oczy. Uśmiechnęli się, widząc, że pogoda się poprawiła. .
Po chwili zjawiły się Helenę i Ane. Zapytały, jak się gościom spało i jak się miewają.
Koszmar minionego wieczoru wciąż był dla nich żywy, więc żaden nie chciał o tym mówić.
Rozmawiali głównie o pogodzie i o utraconej łodzi. Ich ubrania prawie już wyschły. Włożyli je na
siebie, a pożyczone starannie ułożyli na krześle.
Jedzenie stało już na stole, gdy do kuchni weszła Lina. Zdumiała się na widok nieznajomych.
Elizabeth przedstawiła ich sobie nawzajem.
- Ich łódz poszła na dno niedaleko naszego brzegu. Wspólnie z Ane wyciągnęłyśmy ich jakoś z wody.
Musimy zorganizować im powrót do domu.
Lina uścisnęła dłonie wszystkim trzem i usiadła z Signe na kolanach.
- No, proszę. Sporo się tu wydarzyło - stwierdziła. I uśmiechnęła się krzywo do Elizabeth. - A ty się
bałaś o mnie.
181
Elizabeth wskazała głową na Signe.
- Rozbierzcie się szybko. Zaraz dostaniecie coś do jedzenia - powiedziała, żeby zamknąć temat.
Podczas śniadania Lina próbowała wyciągnąć z rozbitków więcej szczegółów, ale wszyscy trzej
milczeli. Elizabeth doskonale ich rozumiała. Sama czuła się podobnie. Pamiętała lęk przed śmiercią. I
bezgłośną modlitwę, którą trudno było skończyć. Czy tak właśnie czują się ci, których morze zabiera
na zawsze? Ledwo zdążą wezwać Boga, już jest po wszystkim? Zadrżała, kończąc swoją kaszę. Potem
spojrzała na Helenę i Linę.
- Idzcie dziś same do obory. Ja zostanę w domu -oznajmiła i zakaszlała.
- Herbata była bardzo dobra - pochwalił młodszy chłopiec. - Może pani też spróbuje?
Elizabeth uśmiechnęła się do niego.
- Tak właśnie zrobię. Ale trzeba jeszcze więcej deszczu i wiatru, żeby zapędzić mnie do łóżka.
- Zwięta prawda - przyznała Ane.
Elizabeth nie potrafiła rozszyfrować jej tonu, ale postanowiła potraktować to jako komplement.
Uratowani mężczyzni nie mogli usiedzieć w spokoju, gdy Lina i Helenę poszły do obory. Ciągle
wyglądali przez okno. Williamowi i Signe buzie się nie zamykały. Dzieci przyglądały się ciekawie
gościom, ale odpowiedzi na ich pytania były tak krótkie i nudne, że w końcu dały im spokój i zaczęły
się bawić.
Elizabeth opowiedziała o Jensie, Kristianie, Try-gyem i Larsie, których można się było spodziewać w
każdej chwili. Dolała wszystkim kawy.
Goście przelali ją sobie na spodki i pili, głośno siorbiąc.
Elizabeth sprzątnęła ze stołu i zaczęła zmywać, pobrzękując naczyniami w misce. Zadowolona, że ma
jakieś zajęcie, zmywała znacznie dłużej niż zwykle.
179
Z jednej strony miała ochotę porozmawiać o tym, co się wydarzyło, z drugiej jednak lepiej było nie
poruszać tego tematu. Postanowiła na razie o tym nie myśleć. Jak zawsze, gdy działo się coś naprawdę
strasznego %7łeby się otrząsnąć, wyprostować i isc dale). Zwłaszcza że tym razem wszystkich udało się
przecież uratować. To był koszmar z dobrym zakończeniem.
Elizabeth podskoczyła nerwowo, gdy nagle w drzwiach stanął Kristian.
- O, mamy gości? - zapytał, przyglądając się z zainteresowaniem nieznajomym.
Cała trójka wstała. Wszyscy podeszli do niego z wyciągniętymi dłońmi. Po chwili przywitali się także
z Larsem, Trygvem i Jensem. Elizabeth wyjaśniła krotko, co się stało.
- Coś podobnego! - Kristian pokiwał głową, gdy skończyła. I mocno zmarszczył czoło.
Elizabeth domyśliła się, o czym mąż myśli, więc dodała szybko:
- Nie było czasu, żeby wezwać pomoc, Kristian.
Nie miałyśmy wyboru.
- Oczywiście. - Znów pokiwał głową. Ale ona wiedziała, że wyobraża sobie, co mogło się zdarzyć.
- Mieszkają koło Kabelvaag - wyjaśniła. - Stracili łódz, bo nie udało nam się jej uratować.
- Coś na to zaradzimy - stwierdził Kristian. - Zawieziemy ich do domu naszą łodzią. To nie jest wielki
problem.
Elizabeth skończyła zmywanie. Słyszała, ze rozmowa toczy się jakby swobodniej. Może gościom
łatwiej było rozmawiać z innymi mężczyznami niz z mą
Po chwili jednak okazało się, że bardzo chcieliby wyruszyć już do domu.
- Matka się pewnie o nas martwi - powiedział ojciec do synów.
Kristian wstał i oznajmił, że zaraz się przygotuje do
183
drogi. Elizabeth wyjęła pudełko, poszła do spiżarni i przyniosła trochę kiełbasy, chleba, masła i sera.
Zapakowała też kilka placków. Potem przykryła wszystko czystą ściereczką i wróciła do kuchni.
- Macie tu jedzenie na drogę - oznajmiła i postawiła pudełko na stole.
Mężczyzna szeroko otworzył Oczy.
- To niepotrzebne. To znaczy... Bardzo wam dziękujemy za wszystko. - Spuścił wzrok i przełknął
ślinę. Potem znów spojrzał jej w oczy. - Będę się modlił za was wszystkich.
- My też.
Jego synowie także podeszli do Elizabeth i uścisnęli jej rękę, serdecznie dziękując za wszystko. Potem
pożegnali się ze służącymi i z Ane. Wszystkim się kłaniali i dziękowali.
Mieszkańcy Dalsrud odprowadzili ich kawałek, ale nie zeszli na sam dół, żeby nie prowokować losu.
Nagle usłyszeli wołanie Jensa. Ciekawość sprowadziła ich więc na brzeg.
- Znalezliśmy łódz! - zawołał, machając do nich. Elizabeth szeroko otworzyła oczy. Tak, łódz leżała
na brzegu. Nienaruszona. Zginęły tylko wiosła. Mężczyzna miał łzy w oczach, gdy głaskał burtę.
- A więc Pan wysłuchał mojej modlitwy - szepnął ze wzruszeniem.
Elizabeth odgadła, że pewnie nie stać ich na nową łódz. A to była podstawa ich utrzymania.
- Wiosła chętnie wam podaruję - powiedział Kristian i ruszył do szopy na łodzie.
Wyszedł stamtąd z całkiem nowymi wiosłami, na których nie zdążył jeszcze wyryć swoich inicjałów.
- Bardzo proszę. Niech wam dobrze służą - oznajmił z uśmiechem.
- Chyba nie mówicie poważnie? - Mężczyzna spojrzał na niego z niedowierzaniem.
181
- Bierzcie, póki się nie rozmyśliłem. - Kristian poklepał go po ramieniu. - I płyńcie do domu. Tylko nie
zapomnijcie o jedzeniu! - zawołał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]