[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dusque wiedziała, że pyta, bo wyczuwa jej zakłopotanie. Ta delikatność utwierdziła ją jednak w
przekonaniu, że jeśli miała; komuś zaufać, to tylko jemu.
- Dziękuję - powiedziała. Nandon uśmiechnął się do niej i taktownie milczał, czekając, aż będzie
gotowa mówić. - Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad tym, co robimy? - podjęł wreszcie.
- To dlatego spytałaś mnie czy jestem imperialnym inżyni~ rem? - Kiwnęła głową, a on nie
odpowiedział od razu. Przez kilka długich chwil patrzył w ogień. - Wiesz, cały czas biję się z
myślami - wyznał w końcu. - Od zawsze marzyłem, żeby móc podziwiać Matkę Dżunglę w jej
licznych wcieleniach To właśnie dlatego porzuciłem mój rodzinny statek-miasto chciałem
podróżować pośród gwiazd. A podczas tych podróży zostałem, jak to się mówi, rekrutowany do
służby Imperium. Początkowo nie było zle.
Dusque pokiwała ze zrozumieniem głową. Wiedziała, co miał na myśli.
- A teraz? - spytała cicho.
Tendau westchnął ciężko.
- Teraz... jest inaczej.
- Dlaczego? - W duchu liczyła, że jego odpowiedz wyjaśni kilka spraw.
- Wydawało mi się - podjął smutno Tendau - że Imperiu zostawi nas w spokoju. Zawsze
wyznawałem zasadę, że natura sama obiera najwłaściwsze dla niej drogi, więc należy jej na to
pozwolić. Jednak po Bitwie o Yavin... nie mogliśmy być dłużej neutralni. Imperium zostawiło na
Ithorze garnizon szturmowców. Skazili naszą planetę niczym zaraza, tak samo jak tyle innych
światów... To właśnie wtedy przejrzałem na oczy. - Urwał i znowu zapatrzył się w ogień. Tym
razem mil czał dłużej niż poprzednio. - Wierzę w Matkę Dżunglę - Powiedział w końcu. - I w to,
że choroby są częścią jej wielkiej tajemnicy, jej planu, służą konkretnemu celowi, tak jak głód i
walka o terytorium. Każde z tych zjawisk może się wydać
postronnemu obserwatorowi okrutne, ale tak naprawdę jest nieodłączną częścią pewnego cyklu,
który ciągle się powtarza. Kiedy ktoś zaczyna ingerować w ten naturalny porządek, wszystko
może wymknąć się spod kontroli. Teraz wiem, że to Imperium zakłóciło równowagę w
galaktyce. A przywrócenie właściwego stanu rzeczy jest obowiązkiem każdej istoty rozumnej.
Tak więc - westchnął - odpowiedz na twoje pytanie brzmi: jestem biologiem, który pracuje dla
Imperium. Nie wiem jednak, jak długo jeszcze wytrzymam. Rozumiesz, co mam na myśli?
Dusque milczała jakiś czas, rozważając w duchu jego słowa i porównując jego odczucia z
własnymi.
- A co może przywrócić galaktyce równowagę? - spytała wreszcie cicho.
Ithorianin uśmiechnął się do niej smutno.
- Nie znam odpowiedzi na twoje pytanie, dziecko, chociaż chciałbym móc ci odpowiedzieć.
Mogę powiedzieć tylko tyle, że każdego z nas czeka długa droga, zanim na jej końcu będzie
musiał podjąć tę jedną, jedyną, najważniejszą decyzję. Nawet jeśli łączy nas wspólne
przeznaczenie, ścieżki, które nas do niego doprowadzą, nie muszą być takie same.
Chociaż nie było jej zimno, Dusque podciągnęła kolana pod brodę i otoczyła je ramionami.
- A skąd mamy wiedzieć, którą drogę wybrać?
Tendau przysunął się bliżej i pogłaskał ją delikatnie po głowie. Natychmiast przypomniał jej się
ojciec - taki sam gest był jedyną fizyczną manifestacją uczucia, jaką jej okazał, jedyną czułością,
na jaką kiedykolwiek się zdobył. Zalała jąnagła fala tęsknoty za domem, ale stłumiła żal w
zarodku.
- Kiedy przyjdzie na to czas - powiedział cicho Tendau - będziesz wiedziała.
- Spotkałam wczoraj kogoś - wyznała Dusque, wiedziona nagłym impulsem.
Nandon o nic nie pytał, skinął tylko głową.
- Powiedział, że reprezentuje Sojusz - dodała, zniżając głos do szeptu, chociaż jak okiem sięgnąć
w pobliżu nie było żywej duszy. - Mówił, że potrzebuje mojej pomocy. - Spojrzała na
przyjaciela błagalnie. - On... oni... - zająknęła się. - Wiedzą o mnie... różne rzeczy.
Ithorianin znowu pokiwał głową.
- Musisz wiedzieć, że w galaktyce mało co udaje się zachować w tajemnicy. Pamiętaj o tym,
moje dziecko. A poza tym dodał - spójrz chociażby na nas: nasza praca polega właśnie na
odkrywaniu sekretów, i to na najbardziej pierwotnym, biologicznym szczeblu. Wszyscy jesteśmy
na szkiełku gigantycznego mikroskopu - zażartował smutno. - Każdy z nas jest pod obserwacją,
w mniejszym lub większym stopniu.
Dusque poruszyła się niespokojnie.
- Chyba byłam zbyt pewna siebie - westchnęła. - A tymczasem cały czas mieli mnie pod lupą.
Wydawało się, że w pracy nikt mi nie patrzy na ręce, że mogę robić, co mi się żywnie podoba, bo
nikogo tak naprawdę to nie obchodzi. A najgłupsze, że chyba podobało mi się bycie
niewidzialnÄ….
- Cóż, takie jest życie - skwitował refleksyjnie Ithorianin. Ja też popełniałem błędy.
Przedkładałem własne pragnienia nad potrzeby innych. Ciebie jednak nie zauważali głównie ze
strachu. Willel boi się, bo przeczuwa, że szybko możesz go przegonić. Jesteś lepsza od niego, co
spędza mu sen z powiek.
- Co więc mam robić? - spytała bezradnie.
- To ty decydujesz, z czym możesz żyć, a z czym nigdy się nie pogodzisz. |
- Ty także podjąłeś taką decyzję? - zainteresowała się. Widziałam, że wczoraj wieczór z kimś
rozmawiałeś... - Urwała. Natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia, że szpiegowała, ale
Ithorianin nie sprawiał wrażenia urażonego.
- Moje dziecko - westchnął tylko. - Robimy to, co do nas należy, i sami wybieramy, z czym
przyjdzie nam żyć. Tylko natura musi trwać w równowadze. Wszystko, co nienaturalne; powinno
zostać wyeliminowane, inaczej zapanuje chaos.
Dusque czuła, że nie dowie się od niego już nic więcej. Nie mógł przecież podjąć za nią decyzji i
powiedzieć jej, co ma robić. Dał jej jasno do zrozumienia, że każdy musi dokonać własnych
wyborów. Zaczęła rozgarniać patykiem żar ogniska, żeby je zgasić. Miała sobie za złe, że tak
łatwo przestawiła się
na wygodne, uproszczone postrzeganie rzeczywistości. Jasne, ufała swojemu przyjacielowi, ale
czy naprawdę ktoś musiał jej mówić, co ma robić? A może po prostu od tak dawna przywykła do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]