[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uczestnicy ekspedycji czegoś się przytrzymywali, gdy\ mo\e być niebezpiecznie.
Przebywający na dole oczywiście widzieli przez okno, co się dzieje, i wstrząśnięci usłuchali
ostrze\enia.
Tich przyspieszył. J2 niekiedy stawał dęba jak spłoszony koń, cały się przy tym
trzęsąc, w pewnej chwili myśleli ju\, \e przechyli się w tył i stoczy na dół, lecz zdołał się
jednak na powrót przyczepić do podło\a i wspiąć o kolejny metr do góry. Zanim zdą\yli
odetchnąć z ulgą, drogę zagrodziło im przera\ające usypisko głazów. J2 musiał je pokonać za
wszelką cenę. W izbie chorych Siska przywiązała Tsi do łó\ka i sama mocno się w nie
wczepiła, gdy J2 znów stanął dęba. Na dole w du\ym pomieszczeniu podró\nicy le\eli
poplątani ze sobą, kurczowo przytrzymując się wszystkiego, co tylko mieli w zasięgu ręki.
Teraz się wywrócimy, pomyśleli Armas, Cień, dwa wilki i nie tylko oni. Tich zdołał
jednak pokonać jakoś potworną stromiznę jedynie po to, by za chwilę J2 przechylił się w bok
pod takim kątem, \e podniesienie go wydawało się niemo\liwością.
Co poczniemy, jeśli się wywrócimy i nie będzie J1, który by nas wyciągnął, myślał
przera\ony. Koncentrował się do ostateczności, niemal z nadprzyrodzoną siłą, by utrzymywać
w miarę prosty kurs.
No, teraz będzie naprawdę zle, pomyślał po raz kolejny, lecz J2 chętnie z nim
współpracował.
Po chwili przechylony mocno w prawo pojazd zdecydował wreszcie, \e wróci do
bezpiecznej pozycji na gąsienicach.
We wnętrzu Juggernauta rozległo się głośne westchnienie ulgi.
Ale wcią\ jeszcze nie było końca problemom.
Trzy godziny zajęło Tichowi dotarcie do w miarę przejezdnej drogi, i nawet to
określenie było przesadą, wcią\ bowiem przedzierali się przez wielkie kamienie o ostrych
krawędziach. W końcu niejeden z pasa\erów zaczął odnosić wra\enie, \e wszystkie
wewnętrzne organy mu się przemieściły. Wreszcie jednak jazda stała się łatwiejsza. Okazało
się, \e dotarli na szczyt wzgórza.
Jeśli sądzili, \e dostrzegą stamtąd J1, doznali rozczarowania. Wzgórza, a raczej całe
ich pasmo, były szerokie. Wszystko to przypominało trochę chodzenie po górach - kiedy się
ju\ myśli, \e osiągnęło się szczyt, zaraz widać kolejne wzniesienie. Zrozumieli, \e przejazd w
miejsce, z którego będą mogli zajrzeć w następną dolinę, trochę potrwa. I rzeczywiście zajęło
to więcej czasu, ni\ się spodziewali. Władcy Gór Czarnych bowiem przygotowali dla nich
kolejne niespodzianki.
- Byle tylko nie sprawili czarami, \e J1 znów zniknie - mruknął Armas, gdy po raz
kolejny musieli stawić czoło nowemu wyzwaniu.
- To byłaby tragedia - przyznał Ram. - Bo naprawdę widzieliśmy J1 na dole tego
czarnego zbocza. Ale z tym sobie poradzimy, prawda, Marco?
Przypatrzyli się przeszkodzie i zadr\eli w duchu. Przed nimi stała cała armia
dobrowolnych niewolników, tych straszliwych potworów, z którymi ju\ tyle razy wcześniej
zawierali znajomość. Teraz owi niewolnicy ukazali im się bez \adnego przebrania, równie
straszni i wstrętni jak Hannagar i jego kompani. Cała armia uzbrojona była w zakrzywione
haki, jakby stworzone specjalnie po to, by wybić dziury w Juggernaucie. Inne istoty trzymały
w rękach zapalone pochodnie.
Ksią\ę usiadł wygodniej na stanowisku dowodzenia.
- Zobaczymy - powiedział z namysłem. - Co na to powiesz, Dolgu?
Jego najlepszy przyjaciel obrzucił wzrokiem olbrzymią gromadę.
- Nie wiem, Marco. Wkrótce zabraknie nam środków, które nie zabijają. A do niczyjej
śmierci przecie\ nie chcemy dopuścić.
- To prawda, pragniemy zachować naszą czystość, szlachetny sposób myślenia,
inaczej prędko staniemy się tacy jak oni, niewolnicy zła.
I wtedy Tich dodał im otuchy.
- J2 ma jeszcze pewne środki, które mo\emy wykorzystać - oświadczył z uśmiechem.
11
Sassa obudziła się podrzucana na kościstym barku, który na dodatek obrzydliwie
cuchnął. Głowa zwieszała jej się na czyjeś plecy, pokryte rzadkim i kłującym niczym świńska
szczecina włosem. Temu, kto ją niósł, bardzo się spieszyło. Cię\ko dysząc, biegł w górę po
zimnych, kamiennych schodach, od których wionęło pleśnią. Od czasu do czasu dziewczynka
łokciem ocierała się o szorstką skalną ścianę albo zawadzała palcami nóg o stopień, lecz
instynkt, jaki dotychczas nigdy nie dał o sobie znać, kazał jej milczeć, nie zdradzać bólu i
udawać nieprzytomną. Było to zupełnie niepodobne do wiecznie szlochającej Sassy. Głowa
te\ okropnie ją bolała; od ciosu, który otrzymała, niemal rozsadzało kark.
Ktoś jeszcze biegł obok strasznego stwora, lecz na schodach panował taki mrok, \e nie
widziała drugiej istoty wyraznie. Momentami pojawiało się jakieś słabe światło, jak gdyby
mijali marną pochodnię. Dziwaczne stworzenia sprawiały jednak wra\enie niezale\nych od
światła, zapewne \yły w stałym mroku i zdołały do niego przywyknąć.
Druga istota odezwała się ochrypłym sykiem:
- Doskonale sobie poradziłeś. Dostaniesz wiele punktów za zasługi.
- Na to liczyłem - równie ochryple odparł ten, który ją niósł. - Z tej małej bez trudu
wyciągniemy wszystkie tajemnice.
Sassa miała dość rozumu, \eby nie krzyczeć przerazliwie ani te\ nie próbować się
uwolnić. Prawdę powiedziawszy, sparali\ował ją strach, ale te\ i ów właśnie dopiero co
odkryty instynkt... Instynkt samozachowawczy, chyba tak się to nazywa.
- Na pewno - przytaknął drugi kompanowi. - Wyciągniemy z niej imiona wszystkich
tych, którzy znają się na czarach. Pomogę ci, będzie prędzej.
Ten, który niósł Sassę, nabrał podejrzeń.
- O, nie, nie próbuj podstępnie zdobyć zaszczytów, na które nie zasłu\yłeś. Ona jest
moja i pamiętaj, to ja się z nią zabawię, kiedy ju\ będzie po wszystkim.
- Nie bądz głupi, co do tego ostatniego, będzie jak chcesz, ale nie masz chyba ochoty
stanąć samotnie twarzą w twarz z Nardagusem.
- Nie, ty pójdziesz ze mną. Ale to ja będę przemawiał. Ale potem chcę ją mieć, zanim
Nardagus uczyni ją jedną z nas. Chcę ją mieć taką śliczną i nietkniętą jak teraz.
- Skąd wiesz, \e jest nietknięta?
- Sprawdziłem.
Sassa walczyła z falą mdłości. Czy on jej dotykał? Och, nie, to niemo\liwe. Poczuła
się zbrukana, nie mogła znieść nawet podobnej myśli.
Mimo wszystko nie to było teraz najwa\niejsze. Prześladowcy chcieli zmusić ją, by
wyjawiła imiona tych, którzy potrafią czarować, jej wspaniałych przyjaciół.
Słowa czarowanie nigdy nie lubiła. Wydawało się takie banalne, jak gdyby mowa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]