[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bardzo tu ładnie - powiedział Taylor w zadumie. - Piękny widok. Pływasz tu
czasami?
- Odkąd skończyłam dwa lata - powiedziała B. J. Wolałaby, żeby nie trzymał jej przez
cały czas za rękę. I chciałaby, by jej ręka nie pasowała tak dokładnie do jego dłoni.
- Zapomniałem, że się tu urodziłaś.
- Zawsze mieszkałam w Lakeside Inn . - B. J. wyjęła z koszyka przygotowaną przez
Elsie serwetkę. - Moi rodzice przeprowadzili się do Nowego Jorku, gdy miałam dziewięt-
naście lat. Mieszkałam z nimi jeszcze przez prawie rok. Ale w środku semestru zmieniłam
college i przeniosłam się z powrotem tutaj.
- Jak ci się podobał Nowy Jork? - Taylor usiadł obok niej, a B. J. zauważyła, że pod
podwiniętym rękawami koszuli ma opalone ręce.
- Hałaśliwe i męczące miasto - powiedziała, marszcząc czoło na widok półmiska z
upieczonym na złoto kurczakiem.
- A ja nie lubię bałaganu.
- Doprawdy? - Na widok jej naburmuszonej miny przelotny uśmiech przemknął po
jego twarzy. Jednym zwinnym ruchem ściągnął z jej włosów wstążkę. - W takim uczesaniu
wyglądasz jak moja dorastająca siostrzenica. - Odrzucił wstążkę daleko, mimo że B. J.
usiłowała ją złapać w locie.
- Jesteś nieznośnym, zle wychowanym człowiekiem. - Potrząsając rozpuszczonymi
włosami, patrzyła z jawną złością na jego roześmianą twarz.
- Czasami - przyznał, wyjmując z koszyka butelkę wina.
- Jak to się stało, że zostałaś menedżerem Lakeside Inn ?
- zapytał.
To pytanie zbiło ją z tropu. Przez chwilę patrzyła, jak Taylor nalewa wino do
plastikowych kubków.
- W pewnym sensie byłam na to skazana od początku - wyjaśniła w końcu. - Gdy brała
od niego kubek, napotkała jego badawcze spojrzenie. Wiedziała, że nie da się zbyć byle
czym. - Gdy byłam w szkole średniej, pracowałam tu podczas wakacji, początkowo jako
pomoc do wszystkiego. Jeszcze przed ukończeniem college'u zostałam asystentką menedżera.
A gdy przeprowadziłam się tu z Nowego Jorku, po prostu automatycznie wróciłam do pracy.
Gdy pan Blakely, poprzedni menedżer, odchodził na emeryturę, zarekomendował mnie na to
stanowisko i przejęłam jego obowiązki.
- Kiedy znalazłaś czas na baseball?
- Udało mi się znalezć kilka wolnych chwil. Gdy miałam czternaście lat - dodała,
uśmiechając się szeroko na to wspomnienie - zakochałam się do szaleństwa w starszym
chłopaku. Miał siedemnaście. - Powoli skinęła głową. - Baseball był całym jego światem,
więc również ja z entuzjazmem zaczęłam grać. Gdy nazywał mnie łącznikiem, czułam mro-
wienie w koniuszkach palców!
Taylor zaśmiał się tak głośno, że wystraszył drzemiącą na gałęzi sójkę, która
zaskrzeczała oburzona, zanim wzbiła się w niebo.
- B. J., nie znam nikogo podobnego do ciebie! I co się stało z twoim baseballistą?
- Och... ma teraz dwoje dzieci i handluje używanymi samochodami.
- Jego strata - zawyrokował Taylor i ukroił cienki plasterek sera.
B J. urwała kawał świeżej bułki i podała go Taylorowi.
- Czy w innych swoich hotelach też spędzasz tyle czasu? - spytała, czując się trochę
niezręcznie z powodu osobistych spraw, jakich dotyczyła ta rozmowa.
- To zależy... - Przesuwał wzrokiem po B. J., która siedziała na trawie po turecku.
- Zależy od czego? - zaciekawiła się. Przyglądał się jej tak badawczo, że czuła się
skrępowana.
- Dbam, by moi menedżerowie byli kompetentni. Najpierw staram się poznać swój
nowy nabytek, by stwierdzić, czy potrzebne są zmiany.
- Ale pracujesz w Nowym Jorku? - Rozmowa na ten temat bardziej jej odpowiadała.
- Przeważnie tak. Kiedyś widziałem w Kansas pola pszenicy, która miała taki sam
kolor jak twoje włosy... - Wziął w rękę płowe pasmo, a B. J. przełknęła ślinę. - A londyńska
mgła nie jest w połowie tak szara i tajemnicza jak twoje oczy. B. J. znów przełknęła ślinę i
oblizała usta.
- Kurczak stygnie - zauważyła.
Nie cofając ręki z jej włosów, błysnął w uśmiechu białymi zębami.
- Ma być zimny - stwierdził. - Och, prawie zapomniałem! Był do ciebie telefon.
B J. z udawanym spokojem upiła łyk wina.
- Coś ważnego?
- Od Howarda Bealla. - Taylor wzruszył ramionami. Powiedział, że znasz jego numer.
- Och. - B J. zmarszczyła brwi, przypominając sobie, że nadszedł czas na jej
obowiązkową randkę z siostrzeńcem Betty Jackson. Bezwiednie westchnęła.
- Cóż za entuzjazm!
Ironiczny komentarz Taylora wywołał uśmiech na jej twarzy.
- To tylko znajomy. Taylor lekko uniósł brwi.
Niebo było teraz nieskazitelnie niebieskie, bez jednej chmurki. Najedzona i
zrelaksowana B. J. położyła się na plecach, rozkoszując się tym widokiem. Młoda trawa
pachniała odurzająco. Rosnący obok klon ofiarował swój cień. Na jego gałęziach widniały już
młode, drobne listki. Pod kępami drzew rozkwitały białe derenie.
- Zimą - szepnęła, jakby do siebie - gdy spadnie śnieg, jest tu absolutnie cicho.
Wszystko jest białe. Czapy śniegu pokrywają ziemię i drzewa jak gruby dywan. Trudno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]