[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobnie, że praca w handlu zagranicznym wymaga na-
zwiska bardziej reprezentacyjnego.
W tej chwili zadzwonił telefon. Zgłaszał się wywia-
dowca.
Co masz? zapytał Dębski.
Przed domem inżyniera stoi wóz »Alberta« i ja-
kiś drugi. Numer zapisałem. Chyba wybierają się na
weekend, bo ładują jedzenie i sprzęt campingowy. Za-
bierają nawet psa. Rano gospodyni wyszła z walizką na
dworzec i kupiła bilet do Zalesia.
W porządku. Działajcie zgodnie z ustaleniem.
Niestety westchnął i spojrzał na oficerów popracu-
jemy dziś dłużej...
16.
Nie należał do ludzi przesądnych, ale tym razem za-
wahał się, gdy zobaczył, że taksówka stojąca jako
pierwsza przed Dworcem Wileńskim ma numer trzyna-
ście. Już miał otworzyć drzwiczki wozu, lecz w
131
ostatniej chwili nie uczynił tego. Mam jeszcze sporo
czasu, ostatecznie mogę pojechać za kilka minut po-
myślał. Wszedł do poczekalni dworcowej, chwilę postał
przed rozkładem jazdy, wreszcie kupił w kiosku gazetę i
papierosy, i wyszedł znowu z budynku w stronę postoju.
Aleja Wojska Polskiego. Kawiarnia Kasztelań-
ska rzucił kierowcy.
Dochodziła godzina dwudziesta, zapadł już zmrok,
ale ruch był wciąż duży. Z trudem poruszali się po za-
pełnionej pojazdami jezdni.
Popatrz pan odezwał się kierowca, zerkając we
wsteczne lusterko. SkÄ…d ci ludzie majÄ… pieniÄ…dze?
Kupują tyle wozów. Czuję, że za kilka lat ten, kto bę-
dzie się spieszył, będzie musiał ganiać na piechotę. Czy
rząd nie powinien się nad tym zastanowić? Inaczej to
będzie tak jak w Tokio czy Paryżu. Czytałem, co się
tam wyrabia.
Mhm. Mruknięcie z tylnego siedzenia mogło
oznaczać zgodę z takim poglądem, nie zachęcało jednak
do dalszej rozmowy.
Wjeżdżali w okolice %7łoliborza. Po chwili podał kie-
rowcy pięćdziesięciozłotowy banknot i cierpliwie czekał
na wydanie reszty. Wszedł do hallu kawiarni, wrzucił
monetę do automatu telefonicznego, ale aparat okazał się
zepsuty. Przez moment zastanowił się, co robić dalej.
Wyszedł z kawiarni spojrzał w lewo, potem w prawo,
wreszcie zdecydowanym krokiem ruszył chodnikiem.
132
Po kilkudziesięciu krokach skręcił w wąską uliczkę.
Przeglądu terenu dokonał już przed południem po-
przedniego dnia, przejeżdżając tamtędy samochodem,
potem przeszedł się jeszcze raz pieszo, by zapoznać się
z nocnym wyglądem okolicy. Teraz trafiłby nawet z
zawiązanymi oczami. Obejrzał się jeszcze raz, po czym
zręcznym ruchem, zdradzającym sportowe przygotowa-
nie, przesadził bez trudu niewysoki żywopłot oddziela-
jący od ulicy ogród willi.
Przez chwilę stał nieruchomo i nasłuchiwał. Wszę-
dzie panowała niczym nie zmącona cisza. Odliczył trze-
cie okno od narożnika budynku i ruszył w tamtą stronę
starając się stąpać po trawie. Nagle na ulicy zapiszczały
hamulce ostro zatrzymujÄ…cego siÄ™ samochodu. BÅ‚yska-
wicznie przykucnął za jakimś krzakiem i spojrzał w
kierunku furtki. Z samochodu wysiadła kobieta i pode-
szła do ogrodzenia. Zamiast jednak spodziewanego
zgrzytu klucza w zamku usłyszał głośne kołatanie
klamką. Odetchnął z ulgą. Za moment rozległ się po-
nownie warkot silnika i samochód równie gwałtownie
odjechał.
Mężczyzna wyprostował się i poszedł w stronę wy-
branego okna. Było ciemne, podobnie jak wszystkie
inne. Bez trudu wspiÄ…Å‚ siÄ™ na parapet i przytrzymujÄ…c siÄ™
jedną ręką futryny drugą lekko pchnął szybę lufcika.
Otwarcie całego okna było już drobnostką. Zanim
wszedł do wnętrza, odchylił firankę i oświetlił pomiesz-
czenie małą latarką. Wygląd pokoju zgadzał się z jego
133
opisem. Drzwi naprzeciw okna prowadzÄ… do gabinetu
przypomniał sobie. Dwa duże okna gabinetu wycho-
dziły na ulicę, zasłony nie były zaciągnięte. Zbliżył się
do jednego z nich i przez chwilę patrzył na ulicę. W
słabym świetle oddalonej latami mógł obserwować kil-
kunastometrowy odcinek. %7ładnego ruchu. Namacał
sznur i pociągnął. Obie połowy zasłon zeszły się z ci-
chym szmerem. Tak samo postąpił przy sąsiednim
oknie. Znowu użył latarki. Dotarł do biurka, zapalił
stojącą na nim lampę. Sześćdziesiątka pomyślał. Tro-
chę słaba. Podszedł do regału. Z górnej kieszeni wia-
trówki wydobył mały kluczyk. Przycisnął palcem śro-
dek rzezbionego w drewnie kwiatu, po czym pokryta
ornamentami płyta w regale odchyliła się. Ukazały się
pod nią stalowe drzwiczki sejfu. Otworzył zamek.
Klucz pasował idealnie. Znowu musiał sobie poświecić
latarką, gdyż blask lampy nie sięgał w głąb ciemnego
wnętrza. Na górnej półce leżały przewiązane tasiemką
listy, obok trochę banknotów, jakaś biżuteria. Nie zain-
teresowało go to. Zwiatło latarki przesunęło się niżej.
Na dole leżał tylko Jeden przedmiot: dość gruba teczka
z czerwonej, ładnie wyprawionej skóry, zamykana na
zwykły zatrzask. Przeniósł ją na biurko i przechylił ela-
styczne ramię lampy Otworzył teczkę, wyjął plik papie-
rów i położył je na brzegu biurka. Pierwszą kartkę uło-
żył starannie w kręgu światła lampy. Z drugiej kieszeni
wiatrówki wyjął małą minoltę i przyczepionym do
niej łańcuszkiem sprawdził odległość. Każdą kartkę
134
fotografował dwa razy. Pracował ze spokojem, szybko,
sprawnie i dokładnie. Zmienił kasetę w aparacie. Jesz-
cze kilkanaście zdjęć i wszystkie papiery znalazły się po
lewej stronie biurka. Spojrzał na zegarek: dochodziła
dziesiąta. Schował papiery do teczki i ulokował ją na
półce sejfu. Jeszcze poprawił nieco jej ułożenie. Sięgnął
ręką do drzwiczek, gdy nagle w gabinecie zabłysło
światło żyrandola.
Ręce do góry! Nie odwracać się! usłyszał za
sobą stanowczy głos.
Zastosował się do polecenia.
Przez moment panowało milczenie. Dwaj przybysze
patrzyli na niefortunnego włamywacza. Ten ochłonąw-
szy nieco z przerażenia i zorientowawszy się widocznie,
że życiu jego nie zagraża niebezpieczeństwo, odzyskał
mowÄ™.
Panowie, coś tu nie gra... stwierdził ze zdumie-
niem.
Nie martw się, wszystko jest w porządku czło-
wiek z pistoletem dał znak swemu towarzyszowi, który
wprawnymi ruchami obmacał ubranie włamywacza.
Nic nie ma.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]