[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po wydostaniu się na zewnątrz oczywiście zaczynały się kolejne kłopoty, Pan
Samochodzik z pewnością postarał się, by muzeum było obserwowane tak\e od
zewnątrz. A zatem pozostawał wariant trzeci. Najwspanialszy, najpiękniejszy,
najgenialniejszy w swojej prostocie. Po ciele włamywacza na samą myśl o tym, co te\
będzie się działo, przebiegł dreszcz... Spojrzał na zegarek. Pierwsza w nocy.
Najwy\sza pora brać się do dzieła...
***
Katedra w Płocku posiada dwie wie\e, wzniesione z dokładnie obrobionych
granitowych bloków. Zasiedliśmy we wschodniej we czwórkę: nadkomisarz, pan
Tomasz, Piotrek i ja. Budynek muzeum mieliśmy jak na dłoni. Przez niewielkie
okienko wycelowaliśmy kamery, zwykłą i termowizyjną. Ustawiliśmy dwa monitory.
Dwie inne kamery celowały w zamek ksią\ąt mazowieckich. Policjant wyjął z teczki
radiostację i szybko dostroił się do odpowiedniej częstotliwości.
- No, tylko siÄ™ tu pojaw, robaczku - mruknÄ…Å‚ prawie czule. - Poka\emy ci, co
to znaczy zadrzeć z polską policją...
Piotrek z uciechy zatarł ręce.
- Szykuje się niezła rozróba - powiedział z zadowoleniem. - A jutro sobota, to
i odespać będzie mo\na.
- Jakimi siłami dysponujemy? - zapytał Pan Samochodzik.
- Ochroniarz siedzi w holu muzeum. W zamku mam czterech ludzi, w ka\dej
chwili mogą wyskoczyć na ulicę. Wszyscy uzbrojeni są w sieci do obezwładniania.
Jeden dodatkowo ma strzelbÄ™ na Å‚adunki usypiajÄ…ce. Przy placu Narutowicza w
barakowozie mam jeszcze czterech ludzi. Trzej wywiadowcy w parku udajÄ…
pijaczków, w razie gdyby próbował wymknąć się tamtędy. Tym razem nie ucieknie.
***
- Dochodzi pierwsza - spojrzałem na zegarek. - I jak do tej pory nic... Nie
wiem, czy nie będzie trzeba poświęcić kilku nocy...
- Na tym właśnie polega przewaga wszystkich łajdaków łamiących prawo -
westchnął nadkomisarz - Oni mogą coś knuć albo odpoczywać, a my musimy czuwać
cały czas, nieustannie wypatrując zagro\eń...
Nieoczekiwanie nocną ciszę rozdarł strzał z pistoletu. Suchy, paskudny
trzask...
- Co to było? - krzyknął policjant do mikrofonu.
- Ktoś strzelił w budynku Muzeum Diecezjalnego - odezwał się posterunek na
zamku.
- Jak to!? W środku? Jak on tam wlazł?
- Mo\e wyrył podkop? - zasugerowałem. - W Szwecji ju\ tak kiedyś zrobił.
- Zawsze dotąd zmieniał metody - powiedział szef. - Ale oczywiście ka\da
reguła mo\e mieć wyjątki. Myślę, \e trzeba to sprawdzić...
W tej chwili rozległa się krótka, ale gwałtowna palba pistoletowa. Moje ucho,
zaprawione na poligonach, natychmiast rozpoznało, \e w strzelaninie bierze udział co
najmniej trzech przestępców. Nie minęła sekunda, a ju\ sadziłem po schodach w dół.
Obok mnie gnał, przeskakując kamienne stopnie, nadkomisarz. Wypadliśmy ze
świątyni. Policjanci, którzy nadbiegli od placu Narutowicza, kryjąc się za węgłem
obserwowali budynek. Starając się cały czas znajdować w martwym polu, gdzie nie
mogły dosięgnąć nas kule, dobiegliśmy do drzwi.
- Nic nie rozumiem - usłyszałem głos stra\nika z radia nadkomisarza.
- Strzelają się w środku budynku, w salach wystawowych. Jak oni tam wlezli?
- Jesteśmy pod drzwiami. Wpuść nas - poleciłem.
Policjanci przebiegli pod samymi oknami i dołączyli do nas. W holu muzeum
zrobiło się przyjemnie tłoczno. Teraz dopiero zobaczyłem, \e towarzyszą nam Piotrek
i szef.
- Do stró\ówki! - zakomenderowałem. - Nie macie kamizelek kuloodpornych.
Posłusznie znikli w pomieszczeniu. Zza zabezpieczonych stalową sztabą
drzwi sal wystawowych dobiegł pojedynczy wystrzał, potem cała seria i znowu jeden,
któremu towarzyszył łomot padającego ciała.
Po chwili padło jeszcze kilka strzałów. Coś rozprysło się z brzękiem.
- WybijÄ… siÄ™ tam - mruknÄ…Å‚ nadkomisarz. - Wkraczamy!
- To niebezpieczne - zauwa\yłem. - Ich tam jest kilku i mają broń...
- Nie mamy wyjścia.
Odpiął obie kłódki i zdjął sztabę. Wszyscy jego ludzie wycelowali broń w
drzwi. Przekręcił klucz w zamku i pchnął je ostro\nie, robiąc szparę szeroką na trzy
palce. Ujął w dłoń niedu\y, przenośny głośnik.
- Mówi nadkomisarz Płoskoń z jednostki antyterrorystycznej - zełgał. -
Dajemy wam minutę na poło\enie się płasko na podłodze pośrodku pomieszczenia.
Broń metr przed głową, ręce trzymać tak, \ebyśmy je widzieli. Ka\dy, kto nie wykona
polecenia, zostanie zastrzelony.
Odczekaliśmy chwilę.
- Uwaga, wkraczamy - powiedział i włączywszy światło wewnątrz sal
ekspozycyjnych kopnął drzwi. Wpadliśmy celując we wszystkie strony jak na
ćwiczeniach. Pusto, cicho, martwo, krwawy zaciek na podłodze, ciągnący się gdzieś
w głąb muzeum. W tej chwili przed budynkiem z piskiem opon zatrzymały się trzy
radiowozy. Posiłki. Z dodatkowymi kilkunastoma policjantami za plecami poczuliśmy
siÄ™ jeszcze pewniej.
- Niech ktoś wezwie karetkę - zasugerowałem. - Któryś z nich jest powa\nie
ranny.
Sprawdzaliśmy pomieszczenie po pomieszczeniu. Plamy krwi prowadziły do
tylnego wyjścia. Drzwi były uchylone. Płoskoń pchnął je i ujrzeliśmy stojącą za nimi
sylwetkę człowieka. Nieoczekiwanie oślepił nas upiorny rozbłysk. Uszy wypełnił
piekielny wizg, głośniejszy ni\ startujący odrzutowiec.
Padłem na podłogę, zasłaniając uszy. Ktoś u\ył petardy antyterrorystycznej.
Upłynęły dwie minuty, zanim odzyskałem słuch. Przed oczyma ciągle latały mi plamy
po widoku.
- Który to odpalił?!!! - darł się dowódca. - Nogi z dupy powyrywam!!!
Nikt się nie przyznał. W uchylonych drzwiach widać było to, co wzięliśmy za
przyczajonego przestępcę. Po prostu naprzeciw wisiał naturalnych rozmiarów obraz
przedstawiający szlachcica w ciemnym \upanie. Dobrze, \e nikt nie wystrzelił, cenny
zabytek mógłby ulec zniszczeniu!... Plamki krwi prowadziły na dół po schodach.
- Połowa niech zostanie tu, sprawdzcie korytarz, gabinet dyrekcji, kibel i
bibliotekę - polecił dowódca. - Reszta za mną. I uwa\ać, bo teraz mo\e być naprawdę
gorÄ…co.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]