[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mur z cegły palcówki, pokryty liszajami wilgoci i wybroczynami soli. Miejscami woda,
wypłukując wapno spomiędzy cegieł, utworzyła istne stalaktyty. Cztery kolejne piwnice
kończyły się od północnej strony. Zamurowane ślady w suficie wskazywały, że w dawnych
dobrych czasach prosperity spuszczano do nich towary wprost z ulicy.
- Zobaczcie to - Kasia oświetliła fragment siany. Na starej cegle, sparszywiałej od
wilgoci, widać było niewyrazne kreski. Układały się w herb Arma.
- A więc Rychnowski - mruknąłem.
Pan Tomasz w zadumie oglądał ścianę.
- Lity mur - stwierdził - wątek cegieł nie jest nigdzie zakłócony...
- SÄ…dzi pan zatem...
- Tak, za tą ścianą może być tylko ziemia... Natomiast podłogę trzeba sprawdzić.
Marek ujął saperkę. Pod warstwą gliny zarysowała się ceglana posadzka. Tu, pod
ścianą, wyraznie było widać, że zaprawa pomiędzy cegłami jest innego koloru. Była
jaśniejsza i kruszyła się lekko, podczas gdy sąsiednie spojone były twardym wapnem.
- No, to z bożą pomocą - powiedziała Stasia wyjmując łom.
Pomalutku wykuliśmy dziurę. Poniżej bielał jasny, nieco zgliniony piasek. Po kilku
minutach kopania odsłoniliśmy wierzch kwadratowej skrzyni. Miała siedemdziesiąt
centymetrów długości i pięćdziesiąt szerokości. Została starannie nasmołowana.
Obkopywaliśmy ją ze wszystkich stron. Wreszcie zdecydowałem się ją ruszyć. Wsunąłem
łom między bok a ziemię i nacisnąłem delikatnie. Nasmołowane deski pękły natychmiast z
cichym trzaskiem. Wilgoć znalazła już dawno drogę do środka. Przegniłe drewno darło się jak
mokra tektura. Unieśliśmy wieko i odłożywszy je na bok poświeciliśmy ciekawie latarkami.
Urządzenie przerdzewiało na wylot. Patrzyliśmy na metalowy stelaż, wyglądający jak
podstawa maszyny do szycia. Do niego przytwierdzono tajemnicze koło obudowane cienką
blachą. Z boku było widać jeszcze potężną korbę, służącą zapewne do wprawiania maszyny w
ruch. Nachyliliśmy się z Markiem i ostrożnie wydobyliśmy urządzenie. Korozja zjadła niemal
wszystko.
- No, nie popisał się inżynier - westchnął Pan Samochodzik zawiedziony. - I co my
teraz z tym zrobimy?
- Może uda się coś wydedukować z tych szczątków? - zamyśliła się Kasia. - Wszystko
jest na swoim miejscu... Zrekonstruujemy...
Pochyliłem się nad jamą. Na dnie skrzyni stała woda. Pogrzebałem w niej dłonią
wyciągając kilka kawałków żelaza.
- To wszystko - pokręciłem głową.
- Zanieśmy to może do nas - podsunęła Stasia. - Tam sobie na spokojnie
rozbierzemy...
Poszła do sklepu, skąd po chwili wróciła z kartonowym pudłem. Wstawiliśmy
urządzenie do środka.
Czułem nieliche rozczarowanie, ale jednocześnie podniecenie. Może nie wszystko
stracone?
Godzinę pózniej tajemniczy złom stał na wyłożonym plastykową płachtą stole w
pracowni naszych wspólniczek. Jedliśmy spózniony obiad - odgrzewane w mikrofalówce
ruskie pierogi... Za oknami zwolna zapadał zmrok. Dziewczęta przygotowały naftę i szmatki,
a także preparat odrdzewiający, jednak od razu było widać, że urządzenia nie da się uratować.
Metalowe części utleniły się aż do środka...
- Spróbujmy zastanowić się, jak też mogło to działać - mruknął Marek. - Konstrukcja
wydaje się banalnie prosta... Mamy korbę, tu system przekładni... - porachował zardzewiałe
tryby zębatek. Coś przez chwilę liczył na kartce.
- Jeden obrót korbą dawał około 120 obrotów tej środkowej osi - wskazał gruby,
okrągły pręt znikający pod obudową. - Oś musiała napędzać coś wewnątrz...
Blacha była cienka, ale śrubki, które ją trzymały, choć całkiem zardzewiałe, okazały
się nieoczekiwanie mocne. Powolutku odczepiliśmy obudowę. Naszym oczom ukazały się
cztery tajemnicze dyski z ciemnej masy poznaczonej plamami rdzy. Były nieco większe niż
stare winylowe płyty do gramofonu, a ich grubość wynosiła około centymetra, Oś
przechodziła przez ich środek, a szczeliny pomiędzy nimi były nie grubsze niż na palec.
Marek zaświecił latarką w przerwy i spostrzegliśmy zardzewiałe blaszki
przytwierdzone do powierzchni dysków.
Na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie.
- Wiesz, co to mogło być? - zapytałem.
- Owszem. Te dyski to ebonit. To coś to zwykła maszyna elektrostatyczna... nie
pokazywali wam tego w szkole?
Pokręciliśmy przecząco głowami.
- To taka zabawka do doświadczeń fizycznych - wyjaśnił. - Ten akurat model jest
bardzo interesujący... Zazwyczaj używa się tylko jednej tarczy i szczotki do zbierania
ładunków. Tu mamy aż cztery tarcze i sądząc z konstrukcji - oświetlił jeszcze raz szczelinę,
oglądając widoczne fragmenty osi - mogły wirować parami odwrotnie... Tylko te zewnętrzne
osadzono na stałe.. Jednak są i szczotki...
- Chcesz powiedzieć... - zaczął pan Tomasz.
- Tak. To takie samo urządzenie, jak używane do doświadczeń, może nieco
wymyślniejsze. Skoro tarcza mogła robić, powiedzmy, około tysiąca obrotów na minutę, a
były cztery...
Obliczał przez chwilę coś w pamięci.
- ...to oznacza, że inżynier mógł uzyskiwać bardzo wysokie napięcia - dokończyła za
niego Stasia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]