[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pana; jeśli kiedy wyższą się czułam, to przez pana uczucie.
Daruj mi, wzięłam ci szczęście, zniszczyłam dolę& Nie
karz! Bądz dobrym do końca. Zginę, gdy uczynisz to
okropne, o czym myślisz! Patrz, i ja nic nie mam w życiu, i
mnie pusto! Ty zostań! Wszystko minie. Niech nam to
cierpienie zostanie czyste, niczym nie skalane.
193
Namiętnie tuliła się do niego, jąkając bezładnie, bez
namysłu żadnego, na nic niepomna oprócz trwogi okropnej.
On w milczeniu przycisnął ją do siebie i słuchał pasując
siÄ™ z sobÄ….
Potem nagle pochylił się i począł całować jej skronie,
oczy, dysząc ciężko, zwalczony znowu jej wpływem
wszechpotężnym.
Nie broniła się, usuwała się tylko łagodnie, nie
przestając prosić.
Uczynię, co zechcesz; spełnię, co każesz szeptała
tylko mi obiecaj zostać! Powiedz: nie uczynisz tego
okropnego?
Odetchnął z głębi piersi.
Pepi! szepnÄ…Å‚.
Co serdeczny?
Uczynię i ja, co chcesz; a ty pocałuj mnie raz jeden
na całe długie życie bez ciebie!
Ze stłumionym okrzykiem upojenia pochyliła się do jego
ust i całowała długo, długo, całym sercem, chcąc mu, zda
się, za wszystko wynagrodzić, za wszystko przebłagać, do
śmierci zostawić wspomnienie tego ostatecznego rozstania.
Aż zachwiała się wreszcie, rozplotły się jej ramiona, oczy
błagalnie spojrzały.
Wtedy on zatoczył się, jęknął i jak szalony uszedł nie
rzekłszy słowa&
Całą noc przeleżał na ojcowskiej mogile, chłostany
wichrem, deszczem, nieczuły na nic.
Nazajutrz jak automat poszedł do kantoru.
Pani Liza nie rzekła nic, była zupełnie z taktem i miarą.
Ciotka tylko spytała go, czy nie chory, a nie otrzymawszy
odpowiedzi stęknęła desperacko.
Piotruś nie był też na śniadaniu.
194
Józef próbował pracować, nie mógł. Siedział tedy za
biurkiem i nawet nie myślał.
Czuł nieznośne kłucie w piersi i dreszcze, w oczach miał
mgłę szarą, głowa gorzała.
O południu zjawił się Piotruś, trzymając pod ręką
szarego, kudłatego pieska, zmoknięty i zabłocony.
Byłem na dworcu! rzekł lakonicznie. Masz, psa
ci kazano oddać; wiesz, jak się wabi& Proszono, żebyś o
nim miał staranie. No, to i wszystko! Ale pies de iure*
będzie niby mój znajda& Rozumiesz?&
Poczciwy chłopak puścił pieska na podłogę i wyszedł.
Nigdy już potem sprawy tej nie wspomniał.
Jo, chodz tutaj! zawołał Józef.
Piesek znał go dobrze, przywitał i, jakby przyjmując
służbę, ułożył się zaraz do spoczynku u nóg nowego pana,
w koszu od papierów.
Dwa dni trzymał się Reni na nogach nie tykając jadła,
nie śpiąc i nie odzywając się prawie.
Możeś chory? pytała żona. Ruszał w odpowiedzi
ramionami.
To wyprowadziło Lizę ze sztucznego spokoju i miary.
Gdy na trzeci dzień znowu nie tknął śniadania, a na jej
prośby odburknął opryskliwie, wrodzona jej gwałtowność
wybuchnęła.
Porwała się od stołu i wyszła do swego pokoju. Józef
apatycznie powlókł się do pracy. Zaledwie jednak otworzył
torbę pocztową z ranną korespondencją, do kantoru wpadła
Liza.
Mam tego dosyć! krzyknęła. Mam dosyć
wstydu i upokorzenia. Patrzeć na twą rozpacz po kochance,
* d e i u r e (Å‚ac.) formalnie, prawnie.
195
ja, żona uczciwa! Miałam litość dla ciebie, chciałam
oszczędzić, gdy sobie precz poszła! Ale ona cię jeszcze
opętała, żebyś nieobecną opłakiwał. Postawiła się w roli
ofiary mojej& ta& twój ideał. No, to masz, zobacz, jaki on
ten& ideał.
Przeczytaj, czym byłeś dla niej, głupcze! Dowiedz się
prawdy wreszcie, może cię to opamięta. Masz, to jej listy
do Gustawa z czasów, gdyście grali ten teatr& cha, cha!
Zapłaciłam za te listy tysiącem, daję ci darmo!
Rzuciła na biurko paczkę zmiętych kopert i wyszła
śmiejąc się brutalnie.
Józef oszołomiony potokim słów spojrzał na pismo. Tak,
to Pepi pisała.
Wstręt miał do otwierania cudzych korespondencyj, ale
ta snadz już publiczną była.
Coś go przecie wstrzymywało, przeczucie nowej niedoli
i zawodu. Z ręką na papierze poszedł myślą w te czasy, zali
cień jaki mógł być podejrzenia, fałszu? Nie, te czasy do
niego należały, jego były wyłącznym skarbem. Spojrzał
tedy na datę, ale tej nie było; bileciki kreślone naprędce na
eleganckim, wonnym papierze. I zapach ten znał, zwykłych
Pepi perfum.
Już czytał, pierwszy obojętnie, drugi już z rozbudzonym
zajęciem, trzeci z gorączką w oczach.
Litery występowały mu krwawo z papieru, przybierały
formy figurek dziwacznych, skaczÄ…cych, podrygujÄ…cych,
śmiejących się na całe gardło.
I czemu się śmiać nie miały? Opisywały przecie rzecz
wesołą, romansik, dzieje bardzo gorącego serca swawolnej
dziewczyny, jej namiętne okrzyki, pieszczotliwe wezwania,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]