[ Pobierz całość w formacie PDF ]
coś więcej. Nadzieję.
- W porządku, kochanie. Czas na nas. - Shayde poprawił
kołnierzyk żakietu Tess i przygładził jej lekko rozwichrzone loki. - Z
wiarygodnych zródeł wiem, że Walt Moore co wieczór spaceruje w
tym parku. Zawsze o tej samej porze siada na tej samej Å‚awce. Co
znaczy, że za chwilę się tu zjawi.
- Chyba nie będzie zadowolony, że mu przeszkadzam - mruknęła
Tess.
- Pewnie masz rację. Podejrzewam jednak, że w żaden inny
sposób nie uda ci się z nim spotkać. Zwłaszcza że wszystkie twoje
dotychczasowe prośby odrzucił. - Shayde zerknął w stronę ławki
stojącej pod rozłożystym klonem. Zbliżał się do niej starszy pan. - O
wilku mowa. JesteÅ› gotowa, Tess?
- Nie. - Głos Tess lekko zadrżał. - Ale to nic. - Uniosła brodę i
szepnęła: - %7łycz mi szczęścia.
Shayde nie mógł się powstrzymać. Wziął ją w ramiona i
pocałował.
Po chwili niechętnie wypuścił z uścisku.
- BÄ…dz z nim szczera. To najlepsza metoda - szepnÄ…Å‚ i popchnÄ…Å‚ jÄ…
lekko w stronÄ™ Moore'a.
Z nerwowym uśmiechem na twarzy Tess zbliżyła się do ławki.
Jedynie niepewny ruch ręki przyczesującej włosy zdradził jej
zdenerwowanie. Shayde zacisnął kciuki. Jakże żałował, że nic więcej
nie może dla niej zrobić. Tess rzeczywiście musiała sama zapracować
na swój wymarzony awans.
Pierwsze minuty były najważniejsze. Jeśli Moore pozwoli jej
mówić, Tess odniesie zwycięstwo. Shayde oparł się o pobliskie
drzewo i z zapartym tchem przyglądał się rozwojowi wydarzeń.
Na początku Moore wydawał się zaskoczony, a potem
niezadowolony, że ktoś mu przeszkadza. Nie oponował jednak, gdy
Tess usiadła obok niego. Im dłużej mówiła, tym bardziej zmieniał się
wyraz jego twarzy. Z wolna stawał się coraz bardziej ponury,
zrozpaczony. Wreszcie zwiesił głowę i przygarbił się.
Ale wciąż pozwalał Tess mówić. Minęło kilkanaście minut. W
końcu mężczyzna wstał, powiedział coś gwałtownie, po czym
szybkim krokiem odszedł. Tess wyglądała na zszokowaną, jakby
wymierzył jej policzek.
Shayde nie czekał ani chwili dłużej. Podbiegł do niej i mocno
przytulił. Milczała.
- Tess, przynajmniej spróbowałaś. Nie martw się - usiłował ją
pocieszyć.
- Zabierz mnie do domu - poprosiła.
Bez słowa wziął ją za rękę i wyprowadził z parku. Nie odzywała
się całą drogę. Idąc za nią na górę, powiedział:
- Zrobiłaś, co mogłaś, Tess.
Trzasnęła drzwiami i rzuciła torebkę w najodleglejszy kąt holu.
- Najwyrazniej za mało. Opowiadanie o Robercie niczego nie
zmieniło. Moore powiedział, że chce cierpieć po swojemu, a
wyrzucanie pieniędzy na jakieś głupie badania nie przywróci mu
żony.
- Może jeszcze zmieni zdanie. Trzeba mu dać czas. - Shayde
próbował ją pocieszyć. - Ludzie cię słuchają, Tess. Nawet jeśli Moore
teraz odmówił, wysłuchał cię. Może następnym razem dotrzesz do
niego, bo zauważy, z jaką szczerością i pasją przemawiasz. Może
dojdzie do wniosku, że dość już cierpienia i trzeba działać?
Słowa Shayde'a mogłyby pocieszyć Tess, gdyby nie poczucie
całkowitej klęski.
- Nie będzie następnego razu, Shayde. Dziękuję, że trwałeś przy
mnie. Ale jeśli masz jakieś inne plany, nie będę cię zatrzymywać.
- No to pojawił się mały problem.
Shayde bez ostrzeżenia objął ją i mocno przytulił. Tess nawet nie
próbowała się wyrywać. Zarzuciła mu ręce na szyję i z całkowitym
spokojem spytała:
- Co robisz?
- AapiÄ™ ciÄ™, kiedy upadasz.
Pocałował ją z namiętnością, która od wielu dni gromadziła się w
nim i nie znajdowała ujścia.
- Jeśli myślisz, że zostawię cię samą, żebyś w samotności oddała
się swoim smutkom, to się mylisz - powiedział po długiej chwili. -
Zostaję z tobą. W końcu nie bez powodu mnie zatrudniłaś.
- W takim razie mam dla ciebie ostatnie zadanie - wyszeptała Tess
z uśmiechem. - Zabierz mnie do mojego duchowego sanktuarium. - A
widząc jego wahanie, dodała: - To tam. W razie gdybyś zapomniał
drogę. - Wskazała schodki prowadzące na górę.
- O nie, nie mógłbym zapomnieć. Tylko nie wiem, czy to
najlepszy pomysł. - Wciąż trzymał ją w objęciach, gładząc dłonią jej
plecy.
Rzuciła mu pytające spojrzenie.
- Widzisz. Nie chodzi o to, że nie czuję fizycznego pragnienia. -
Co do tego nie miała wątpliwości. - Tylko...
- Tylko ty pragniesz czegoś więcej?
- Tak.
Patrzyła mu prosto w oczy. Spokojnie. Z cichą i niezachwianą
pewnością.
- Ja też.
- Tess. Najdroższa.
Bez słowa wyswobodziła się z jego objęć. Rozpięła bluzkę i
zrzuciła ją na podłogę. Następnie zaczęła odpinać guziczki od
spódnicy.
- Kobieto, co ty wyprawiasz?
- To moja odpowiedz na twoje pozostałe wątpliwości.
- W holu?
- Jeśli ci to odpowiada. - Rozejrzała się, z udaną powagą
marszcząc czoło. - Podłoga może okazać się trochę twarda. Ale jeśli
wolisz hol od mojego duchowego sanktuarium, pewnie uda ci siÄ™
mnie przekonać.
- Nie o to mi chodziło.
- Szkoda. Już za pózno, Shayde. Skoro mnie złapałeś...
Jednym ruchem chwycił ją w pasie i bez najmniejszego wysiłku
zarzucił sobie na ramiona. Była lekka jak piórko.
- Nie bierz mnie pod włos, Tess! - zawołał i pospieszył do
sypialni.
Gładził jej uda, zatrzymując się na okrytych jedwabiem
zaokrągleniach pośladków. Tess jęknęła cicho. Już nie była w stanie
ukrywać tego, jak na nią działał. Zresztą dlaczego miałaby to nadal
robić? I tak zbyt wiele lat kontrolowała swoje uczucia, swoją drugą -
namiętną - naturę. Dość tego, odtąd będzie z Shayde'em całkowicie
szczera.
- Shayde. Kochaj się ze mną. - Ten błagalny szept miał w sobie
moc rozkazu.
Położył ją na łóżku i pochylił się nad nią z wyrazem takiej
czułości w oczach, że Tess omal się nie rozpłakała.
- Tess. Nawet nie wiesz, jak cię pragnę. Ale czy jesteś pewna, że
nie będziesz tego potem żałować?
- Jeszcze nigdy niczego nie byłam tak pewna - odparła bez
zastanowienia.
Popołudniowe słońce kąpało się w bogatych barwach sypialni,
ozłacało sute draperie i barwne tapety. Jakby znalezli się na
egzotycznej wyspie, oddaleni od cywilizowanego świata o tysiące mil.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]