[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cała. Udało mi się wejść do zapieczętowanej komory, a w niej istotnie była mumia&
- A klejnot? spytałem.
Wyjął coś z kieszeni i podał mi. Przyjrzałem się zaciekawiony. Był to wielki kamień,
czysty i przejrzysty jak kryształ, lecz złowróżbnej purpurowej barwy. Zgodnie z tekstem von
Junzta był wyszlifowany w kształt ropuchy. Zadrżałem mimo woli wizerunek był
szczególnie wstrętny. Moją uwagę zwrócił ciężki, przedziwnie ryty miedziany łańcuch, na
którym zwisał klejnot.
- Co to za znaki na tych ogniwach? spytałem zaciekawiony.
- Trudno powiedzieć odparł Tussman. Myślałem, że może pan będzie wiedział.
Istnieje pewne odległe podobieństwo między tymi znakami a częściowo zatartymi
hieroglifami na monolicie, znanym jako Czarny Kamień, który znajduje się w górach Węgier.
Nie potrafiłem ich odczytać.
- Niech mi pan opowie o podróży poprosiłem. Usiedliśmy trzymając w dłoniach
whisky z sodą i Tussman zaczął swoją opowieść z dziwnym ociąganiem.
- Zwiątynię znalazłem bez większych trudności, mimo że jest położona w słabo
zaludnionej i rzadko odwiedzanej okolicy. Wybudowano jÄ… obok skalnego urwiska w pustej
dolinie, nie znanej badaczom i nie zaznaczonej na mapach. Nie będę próbował określić jej
wieku, ale została zbudowana z niezwykle twardego bazaltu, jakiego nigdy i nigdzie nie
widziałem, zaś jego znaczny stopień zwietrzenia świadczy o niewyobrażalnej starożytności
budowli. Większość kolumn tworzących jej fasadę leży w gruzach. Tylko połamane kikuty
sterczą z wytartych cokołów niby rzadkie połamane zęby wiedzmy wyszczerzone w uśmiech.
Zewnętrzne mury rozsypują się już, lecz wewnętrzne są całe, podobnie jak podtrzymujące
strop filary. Wydaje się, że bez kłopotów wytrzymają następne tysiąclecie, tak jak i ściany
komory wewnętrznej. Główna sala świątyni to olbrzymie, koliste pomieszczenie z podłogą
ułożoną z dużych kwadratowych płyt. Pośrodku stoi ołtarz po prostu wielki, okrągły,
przedziwnie rzezbiony blok tego samego kamienia. Za nim, wyciosana w litej skale urwiska,
tworzącej tylną ścianę Sali, znajduje się krypta, w której spoczywa ciało ostatniego kapłana
wymarłego ludu. Włamanie się tam nie sprawiło mi większego trudu. Znalazłem mumię
dokładnie tak, jak podaje Czarna Księga. Chociaż była zdumiewająco dobrze zachowana, nie
potrafiłem jej sklasyfikować. Zasuszone rysy twarzy i kształt czaszki przywodziły na myśl
niektóre zdegenerowane rasy Dolnego Egiptu i byłem pewien, że kapłan pochodził z ludu
spokrewnionego raczej z ludami kaukaskimi niż z Indianami. To wszystko, co byłem w stanie
stwierdzić. W każdym razie klejnot był wisiał na łańcuchu na wysuszonej szyi.
Od tego miejsca opowieść Tussmana stała się tak niejasna, że z trudem ją śledziłem i
zastanawiałem się, czy przypadkiem żar tropikalnego słońca nie wpłynął zle na stan jego
umysłu.Za pomocą klejnotu otworzył ukryte w ołtarzu drzwi nie powiedział wyraznie, w
jaki sposób tego dokonał. Zdziwiło mnie, że najwyrazniej sam nie bardzo pojmował działanie
tego kryształowego klucza. Samo otwarcie jednak fatalnie wpłynęło na towarzyszących mu
zabijaków, którzy zdecydowanie odmówili wejścia z nim w ziejący otwór, jaki pojawił się
tajemniczo, gdy tylko kamień dotknął ołtarza.
Tussman poszedł sam, uzbrojony w pistolet i latarkę elektryczną. Po wąskich,
kamiennych stopniach prowadzących spiralnie jak gdyby w głąb ziemi zszedł do wąskiego
korytarza, tak ciemnego, że czerń zdawała się całkowicie pochłaniać wąski promień światła. Z
dziwną niechęcią wspomniał też o ropusze, która przez cały czas, gdy przebywał pod ziemią,
skakała przed nim, tuż poza świetlnym kręgiem latarki.
Odnajdywał drogę przez mroczne tunele i schody studnie niemal dotykalnej czerni.
Wreszcie dotarł do ciężkich, fantastycznie rzezbionych drzwi, za którymi, czuł to, znajdowała
się krypta ze złotem ukrytym przez dawnych wyznawców. W kilku miejscach przycisnął do
nich klejnot ropuchę i wreszcie drzwi stanęły otworem.
- A skarb? przerwałem niecierpliwie.
Roześmiał się, jakby kpił sam z siebie.
- Nie było tam żadnego złota, żadnych szlachetnych kamieni, nic& - zawahał się.
Nic, co mógłbym zabrać ze sobą.
Znów jego opowieść stałą się mglista i niespójna. Zrozumiałem, że opuścił świątynię
w pośpiechu nie szukając już dalej domniemanego skarbu. Chciał zabrać ze sobą mumię, aby
jak twierdził ofiarować ją jakiemuś muzeum, lecz gdy wyszedł z podziemi, nie mógł jej
znalezć. Przypuszczał, że jego ludzie, lękając się takiego towarzystwa w drodze na wybrzeże
wrzucili jÄ… do jakiejÅ› groty czy szczeliny.
- I tak zakończył jestem znowu w Anglii, nie bogatszy niż wtedy, kiedy z niej
wyjeżdżałem.
- Ma pan klejnot przypomniałem mu. Z pewnością jest to rzecz o dużej wartości.
Spojrzał na kamień bez zachwytu, lecz z jakąś niemal obsesyjną zachłannością.
- Czy sądzi pan, że to rubin? spytał.
Pokręciłem głową.
- Nie umiem powiedzieć, co to może być.
- Ja także nie. Ale niech pan pokaże książkę.
Powoli przewracał grube kartki i czytał poruszając wargami. Czasem kręcił głową,
jakby zdziwiony, aż wreszcie jakiś fragment na dłuższą chwilę przykuł jego uwagę.
- Jakże głęboko wniknął ten człowiek w sprawy zakazane powiedział wreszcie.
Nie dziwię się, że spotkał go tak niezwykły i tajemniczy koniec. Musiał przeczuwać swój
los& tutaj ostrzega, by ludzie nie starali się budzić rzeczy uśpionych.
Na kilka chwil zamyślił się.
- Tak, rzeczy uśpione mruknął. Na pozór martwe, tak naprawdę leżą tylko czekając
na jakiegoś ślepego głupca, który przebudzi je do życia& Powinienem był dokładniej
przeczytać Czarną Księgę& i powinienem zamknąć drzwi, gdy opuszczałem kryptę& Ale
mam klucz i zatrzymam go, nawet wbrew piekłu.
Ocknął się z zadumy i właśnie zamierzał coś do mnie powiedzieć, gdy nagle przerwał
mu dobiegający skądś z góry dziwny dzwięk.
- Co to było? spojrzał na mnie.
Pokręciłem głową. Podbiegł do drzwi i krzyknął na służącego. Mężczyzna, dość blady,
pojawił się w chwilę pózniej.
- Byłeś na górze? warknął Tussman.
- Tak, proszÄ™ pana.
- Słyszałeś coś? pytał dalej szorstko groznym, niemal oskarżającym tonem.
- Słyszałem, proszę pana odrzekł służący z wyrazem niepewności na twarzy.
- A co słyszałeś?
- No więc, proszę pana mężczyzna uśmiechnął się niepewnie obawiam się, że uzna
pan za kogoś niespełna rozumu, ale szczerze mówiąc brzmiało to dokładnie tak, jakby koń
chodził dookoła dachu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]