[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej z tego stanu. Nie powinien tego robić, ale nie mógł oprzeć
się pokusie. A to prowadziło, ku jego irytacji, do przekracza
nia granic tego, co stosowne.
Na to panna Hursley była szczególnie wyczulona. Ju
lius zdawał sobie z tego sprawę i celowo schodził jej
z drogi. W jej obecności był gotów zapomnieć o dzielącej
ich przepaści. Usłyszał dobiegający z góry odgłos kroków
i wymowne pomrukiwanie. Dostrzegł Francuzkę, która
potknęła się, schodząc po schodach, otulona obszernym,
czarnym, wełnianym płaszczem, żeby zabezpieczyć się
przed kaprysami angielskiej aury.
- A, Yvette. Panna Hursley jest chwilowo niedyspo
nowana. Proszę dopilnować, by blizniaczki nie poszły jej
śladem.
- Ba! One nie wpadną, ces enfants - oznajmiła gder-
liwym tonem Yvette. - Gouvemante... ona buja w obło
kach. Qu'elłe est folle!
Julius dał jej się wygadać i poprosił jeszcze raz, żeby
pospieszyła do podopiecznych, a sam wrócił do biblioteki.
Zirytowały go lekceważące uwagi niańki o guwernantce.
Czy ta kobieta dostrzegała tylko to, co na zewnątrz?
Owszem, Prudence była niezręczna i nie radziła sobie
z dziewczynkami. Jednak zdawała sobie z tego sprawę!
Czyż nie powiedziała tego sama? Dlaczego miałaby być
oceniana tylko na podstawie wyglÄ…du?
Ale jego siostrzenice najwyrazniej zmieniły opinię
o guwernantce. Czy nie powiedziała, że były grzeczne
przez cały tydzień? Cud! Panna Hursley odniosła większy
sukces, niż przypuszczała. Powinien pamiętać, by złożyć
jej gratulacje.
Ciepła woda działała kojąco. W sypialni było gorąco
jak w cieplarni, blaszana wanna, w której wylegiwała się
Prudence, została ustawiona przy kominku, w którym bu
zował ogień. Pokojówka, stojąca z kolejnym wielkim
dzbanem i gotowa dolać do wanny gorącej wody, wyszła
posłuszna poleceniu gospodyni.
Pozostawiona sama Prudence poddała się rozkosznemu
poczuciu bycia rozpieszczaną. Podejrzewała, że dotąd nie
udałoby jej się uwolnić od mokrego ubrania, gdyby nie
pani Polmont.
Gospodyni zapukała do drzwi w chwili, gdy Prudence
zdołała zedrzeć z siebie żakiet i zmagała się z zaciśnięty
mi w supeł troczkami szarej spódnicy. Rozbudziła się
w niej nadzieja na ratunek.
- Kto tam?
- Pani Polmont, panienko.
Prudence z ulgą zaprosiła ją do środka i natychmiast za
apelowała o pomoc. Przez kilka minut gospodyni była zajęta
walką z upartym supłem. Kiedy spódnica została wreszcie
rozwiązana, gospodyni pomogła Prudence ją zdjąć.
- Teraz już sobie poradzę, dziękuję.
- Przyszłam tu, żeby pani pomóc, panno Hursley. Na
polecenie pana. Powiem pokojówkom, żeby przygotowały
pani kÄ…piel.
Prudence szeroko otworzyła oczy. Kąpiel? Na polece
nie pana Rookhama? Jaki dobry i troskliwy - i to dla zwy
kłej guwernantki! Oszołomiona Prudence pozwoliła go
spodyni pomóc sobie w rozbieraniu, potem wytarła się rę
cznikiem i włożyła szlafrok. Pani Polmont konferowała
tymczasem z pokojówką, która przyszła w odpowiedzi na
dzwonek.
Wkrótce przez jej pokój przewinęła się procesja mło
dych kobiet, które przyniosły blaszaną wannę, parawan
i dzbany z wodą. Pokojówka Maggie podała jej szklankę
ciepłego mleka, które Prudence wypiła, patrząc z radością
na unoszącą się znad wanny parę. Była tak przepełniona
wdzięcznością, że nie zdobyła się na najsłabszy choćby
protest i pozwoliła się zaprowadzić do wanny pełnej roz
kosznie gorącej wody z niejasnym poczuciem, że być mo
że to wszystko tylko jej się śni.
Jeszcze nigdy nie zetknęła się z takim luksusem. Dzień
kąpieli w seminarium to była obłąkańcza walka z piętna
stoma innymi dziewczętami o ograniczoną ilość gorącej
wody. Aaznia, małe, okrągłe, wilgotne pomieszczenie,
pełna była rozchichotanych i rozgadanych dziewcząt, pi
skliwymi głosami domagających się mydła. Ale leżeć so
bie tak w wannie dla odprężenia, być obsługiwaną przez
innych - nie, to nie mogła być rzeczywistość.
Drzwi się otwarły. To wróciła pani Polmont. Podeszła
do wanny i spojrzała na Pradence, bardziej niż kiedykol
wiek podobna do papugi.
- Pani ubrania zostały zabrane do pralni, panno Hurs-
ley. Wrócą do pani czyste i wysuszone. Wierzę, że ma pani
inne ciepłe rzeczy na zmianę. Jeśli nie, proszę powiedzieć,
a postaram się znalezć coś dla pani.
- Och! - zawołała Pradence słabym głosem. - Nie po
myślałam o tym. Tak przywykłam do tego ubrania!
- Tak sądziłam. Nie chciałam tylko, żeby pan rzucał
gromy na moją głowę, jeśli okaże się, że nie jest pani od
powiednio ubrana na takÄ… pogodÄ™.
Błogie odprężenie, które spłynęło na Pradence w stanie
ni to snu, ni jawy zaczęło znikać. W głosie gospodyni za
brzmiała jakaś bardzo niemiła nuta.
- A co to może pana Rookhama obchodzić?
- A nie powinno? Odniosłam wrażenie, że pan nieby
wale troszczy się o panią - odparła pani Polmont, nie kry
jÄ…c ironii.
- Pan Rookham jest... jest bardzo dobry - oświadczy
ła Pradence, siląc się na spokojny ton. - Jestem mu głę
boko zobowiÄ…zana za ten wyraz bezinteresownej troskli
wości.
- NaprawdÄ™ bezinteresownej?
Cała radość Pradence uleciała.
- Jest tu gdzieś ręcznik, pani Polmont? Gdyby była pa
ni tak uprzejma i podała mi go, mogłabym już wyjść
z wanny.
Nikły uśmieszek wykrzywił wargi gospodyni, ale zro
biła, o co ją proszono, i podała ogromny ręcznik, rozwie
szony na parawanie. Pradence owinęła się nim, po czym
powiedziała:
- Dziękuję, pani Polmont, z resztą sama dam sobie
radÄ™.
- Jak pani sobie życzy. A koszula? Czy mam poszukać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]