[ Pobierz całość w formacie PDF ]
91
RS
Spojrzenie Josha, kiedy bez słowa się oddalał, powiedziało Quinby
wyraznie, że jeszcze z nią nie skończył. Wziął słuchawkę z rąk kolegi.
Rozmawiał krótko, kiwając co jakiś czas głową i notując coś na kartce
papieru.
Quinby zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Jak on to
robił? %7ładnego śladu zdenerwowania. Spokój i opanowanie. Oczy zaszły jej
łzami, gorący rumieniec oblał policzki. Była zła na siebie, że nie mogła
przestać o nim myśleć, o jego dłoniach, ramionach, oczach, namiętnych
ustach, kiedy szukały jej warg. Odwróciła głowę, żeby nikt nie zauważył jej
zmieszania.
- Musimy się zbierać - usłyszała jego głos. - Po drodze zatrzymamy się
w biurze sędziego Bannera, a stamtąd pojedziemy prosto do Oscara.
Quinby nie trzeba było dalszych wyjaśnień. Bez słowa skinęła głową.
- Przebierz siÄ™ w cywilne ubranie. Za kwadrans przy moim wozie. -
Odwrócił się i odszedł.
- Au - syknęła Paige, jakby ją komar ukąsił. - To się nazywa zwięzłość
poleceń. Czy ten facet czasem się uśmiecha?
- Rzadko - odparła Quinby markotnie. Nie miała siły ani ochoty
niczego wyjaśniać. Dość tego. Potrząsnęła energicznie głową, aż zakołysał
się jej koński ogon. Coś musiało się stać, to oczywiste. Wprawdzie nie
pracowała z Reedem długo, ale jeśli chodziło o odczytywanie jego
nastrojów, była już ekspertem.
Josh wbiegł do biura sędziego Bannera, skąd zaraz wrócił, po drodze
wsuwając urzędowy nakaz do wewnętrznej kieszeni na piersiach. Szef może
i myślał, że odebrał mu sprawę Zandera, ale prawdę mówiąc, Josh jak dotąd
nikomu nie przekazał akt. Za długo i za ciężko pracował, żeby się na to
zgodzić.
92
RS
Podciągnął zamek błyskawiczny i usiadł za kierownicą. Z sądu
pojechali prosto do domu starców. Widok pielęgniarki Oscara stojącej na
ulicy powiedział im, że tym razem sprawy wymknęły się spod kontroli. Josh
zatrzymał wóz przy krawężniku, a Quinby opuściła szybę.
Bea Crandall nachyliła się ku niej.
- Znowu uciekł. Nie mam pojęcia, jak to zrobił - mówiła, sapiąc ze
złości.
- Ma pani jakiś pomysł, dokąd uciekł tym razem? -spytała Quinby.
- Może na pchli targ? Wciąż marudził, że musi sobie sprawić coś
specjalnego na ślub w najbliższą sobotę. Upierał się, że sierżant Reed
obiecał dziś go tam zawiezć.
- Ciekawe miejsce na zakup odświętnego stroju -zdziwiła się Quinby. -
Nawet ja wiem, że nie jest to najlepszy adres.
Pielęgniarka odęła wąskie usta z wyraznym niesmakiem.
- Oscar nigdy nic nie robi jak normalny człowiek. Ale tym razem
przebrała się miarka. Mam dość. Możecie państwo powiadomić mera, że
odchodzę. - Bez pożegnania odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę
garażu.
- Oscar będzie niepocieszony z powodu jej odejścia - mruknął Josh.
Parę minut pózniej zajechali przed bazar Bonanza". Potężna hala
bardziej przypominała stadion sportowy niż sklep. Josh znał to miejsce, jako
że urzędował tu kwiat miejscowych dziwaków. Jednak na pierwszy rzut oka
największą grupę sprzedających stanowiły młode kobiety, które zajmowały
frontowe stoiska. Sprzedawały ciuszki dziecięce, zabawki i artykuły
gospodarstwa domowego -wszystko, czego same już nie potrzebowały, a
jeszcze mogły odsprzedać z drobnym zyskiem. Ceny nie były wysokie, cała
sprawa polegała raczej na handlu wymiennym i zabawie.
93
RS
W środkowym rzędzie rozsiedli się domorośli antykwariusze. Josh
najlepiej znal tych, którzy sprzedawali w głębi targu. Ci interesowali policję
najbardziej; każdy w taki czy inny sposób naruszył prawo, parając się
paserstwem.
Josh znalazł wolne miejsce do parkowania. Wyłączył silnik i spojrzał
na Quinby.
- Jaki mamy plan? - spytała.
- Znalezć Oscara.
- A ten nakaz w twojej kieszeni? Josh spojrzał na nią uważniej.
- Nic nie ujdzie twojej uwagi, co? - zaśmiał się. Wzruszyła ramionami.
- RobiÄ™, co mogÄ™.
Odczekała chwilę, a kiedy się nie odezwał, powtórzyła pytanie:
- No więc, co z tym nakazem?
Josh potarł ręką kierownicę. Przez chwilę zastanawiał się, jak
przedstawić całą sprawę, by nie wzbudzić niepokoju Quinby, a przeciwnie:
wciągnąć ją do współpracy.
- Jestem niemal stuprocentowo pewny, że facet, który nagrał rabunek u
Zandera, to tutejszy drobny złodziej nazwiskiem Kenny Drake. Jego
dziewczyna ma stoisko na bazarze. Ale ona mnie zna, nie mogę więc
podejść tam, nie wzbudzając podejrzeń. Natychmiast wszystkiego się
domyśli.
- Jak się nazywa? - spytała Quinby.
- Cindy Robinson. Sprzedaje starą biżuterię. Większość z tego to tanie
świecidełka. Ale dziewczyna zna się na rzeczy i co pewien czas zdarza jej
się trafić na naprawdę cenną sztukę, na której niezle może zarobić. Jesteśmy
niemal pewni, że większość pochodzi z kradzieży.
- Myślisz, że ma również towar od Zandera?
94
RS
- Nie mogę tego sprawdzić. - Josh nie ukrywał frustracji. - Nigdy jej z
niczym nie przyłapałem. A możesz mi wierzyć, że bardzo się starałem. -
Obrócił się twarzą w stronę Quinby. - Wszystko wskazuje na to, że powinna
mieć trefny towar. Ale jest sprytna i ostrożna.
- I chciałbyś, żebym poszła tam jak gdyby nigdy nic, rozejrzała się i
tak nakręciła dziewczynę, żeby zechciała mi pokazać swoją kolekcję
specjalnÄ…".
Josh dotknął jej ramienia z wdzięcznością.
- Myślisz teraz jak prawdziwy glina.
- Możesz podać mi jakieś wskazówki, czego właściwie mam szukać?
Josh sięgnął do kieszeni.
- To są kopie zdjęć. - Podał jej plik odbitek. - Kolekcja Zandera.
Przeglądając je, Quinby gwizdnęła cicho.
- O rany, ależ piękne kamienie! - Przerzuciła kartki ponownie, starając
się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. W końcu podniosła wzrok. - No
tak, ale Drake i dziewczyna mieli dość czasu, by rozłożyć te cacka na części
i złoto przetopić. Dlaczego sądzisz, że jeszcze coś znajdziemy?
- Kenny Drake to miernota, a to był skok jego życia. Dzięki niemu
znalazł się w pierwszej lidze. Na pewno zostawił sobie coś z łupu.
- Rozumiem. No to idę się rozejrzeć.
- Zostanę w wozie, a potem wejdę do hali przez zaplecze. Jeśli
spotkasz Oscara, zostaw go mnie.
Quinby oddała mu zdjęcia.
- Umawiamy się na jakiś sygnał? Co mam zrobić, jak na coś
rzeczywiście natrafię?
Josh wyciągnął rękę i dotknął daszka jej baseballówki.
95
RS
- Zdejmij czapkę i uderz się nią po nodze. Będę wiedział, co robić. Nie
możemy dać Cindy zbyt dużo czasu na działanie.
- Skąd nagle ten duch współpracy i partnerstwa? -spytała. - Dotąd nie
miałeś najlepszego zdania o moich umiejętnościach.
- Och, wierzę, że ewentualne braki nadrobisz doświadczeniem
wyniesionym z pracy u jubilera - zażartował.
Quinby nachmurzyła się.
- Wciąż nie możesz przejść nad tym do porządku dziennego, co?
- Hej, to miał być komplement! - Powstrzymał się od pociągnięcia jej
za koński ogon.
- No dobra, bierzemy się do roboty - usłyszał głos Quinby i trzaśniecie
drzwiami. - Do zobaczenia!
Na dworze siąpił zimny kapuśniaczek, spłukując resztki śniegu.
Quinby wsunęła dłonie do kieszeni kurtki i zgarbiła plecy, chroniąc się
przed smagnięciami wiatru. Z miną pełną determinacji weszła do budynku.
Otworzyła ciężkie szklane drzwi. Przekroczywszy próg, znalazła się w
środku gigantycznej hurtowni. Stoiska - sklecone z paru desek budki,
przedzielone drewnianymi przepierzeniami - ciągnęły się w długich
szeregach. Niektórzy sklepikarze udekorowali kramy swoimi towarami:
dywanami, girlandami sztucznych kwiatów, haftowanymi obrusami.
Wyglądało to jak miniaturowe miasteczko handlowe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]