[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadciągającej eskadrze Khalian, przeliczyłem mnóstwo kursów z Celu przez kwadrant 700 do
układu Bethesdy. Nie ma cudów, trafią na szlak emisji konwoju, a potem rzucą się na bezradne,
zwalniające statki. Zajrzałem do planu admirała. Niebawem konwój rozpocznie manewr
hamowania przy pierwszej studni grawitacyjnej. Musiałem zapewnić im trochę więcej czasu.
Postanowiłem udawać szperacz wysłany przez okręty z zupełnie innego kierunku.
Zaplanowałem powrót do normalnej przestrzeni na kursie prostopadłym do tego, jakim zgodnie z
logiką powinni lecieć Khalianie zaraz po wyjściu z FTL. Czujniki na ich okrętach wychwycą mój
stożek światła na długo przed tym, nim dotrze do nich stożek konwoju. Jeśli rozegram to
właściwie, polecą za mną. Nieczęsto się zdarza, by admiralska szalupa miała okazję zaważyć na
losach długotrwałej wojny. To było zbyt piękne, żeby się udało. Ale musiało.
Wariacki plan miał parę plusów. Flota już wyszła z FTL, nieprzyjaciel jeszcze nie. Potrzebowałem
tylko chwili na wysłanie wiadomości do admirała. Reszta zależała od niego. Minusem było to, że
mogła minąć mnie rzecz najprzyjemniejsza: widok floty dobierającej się Khalianom do tyłków.
Dokładnie sprawdziłem obliczenia. Nawet gdybym wyszedł z FTL w samym środku eskadry
Khalian, może się nie udać. Na nadanie sygnału wystarczą dwie nanosekundy, a nawet Khalianie
potrzebują trochę więcej czasu, żeby zareagować. Jeszcze nie złamali nowych kodów. Wyszły z
podprzestrzeni blisko mojego okna, wielkie krypy używające studni grawitacyjnych do wytracenia
prędkości. Dwa słońca ustawione niemal w jednej linii z Bethesdą idealnie nadawały się do tego
celu; hamujące okręty podejdą bezpośrednio do lądowania na planecie. Musiałem pokrzyżować im
szyki. Gra warta była świeczki, a myśl o odważnej Hrrubance dodawała mi skrzydeł. Przed
wejściem w normalną przestrzeń przygotowałem wiadomość dla Gormenghasta. Nadałem ją w
chwili, gdy w odległości paru tysięcy kilometrów na lewo od dziobu pojawił się rój pirackich
okrętów. Dosłownie mózg staje! To się nazywa szczęście.
Przestrzennie byłem nad nimi i ich czujniki powinny mnie wychwycić. Zawróciłem Ocelota, na
pozór kierując się tam, skąd przyleciałem. Używając starego szyfru wysłałem rozpaczliwe SOS.
Wołanie o ratunek okrasiłem bełkotem, który kiedyś spreparowałem ze starego ziemskiego
tajskiego nagranego na odwrót. Strzeliłem na chybił trafił z rufowego działka plazmowego na
wypadek, gdyby jakimś cudem mnie nie zauważyli i dla większego efektu pomachałem ogonem,
żeby maksymalnie rozszerzyć stożek. Próbowałem udawać, że jest nas trzech, i na próbie się
skończyło.
Ocelot jest szybką bestią, szybszą, niż pozwoliłem im wierzyć. Liczyłem, że wezmą mnie za
większy, w pełni obsadzony statek zwiadowczy, za którym warto ruszyć w pogoń. Mój plan miał
swoją złą stronę, bo wiedziałem, że im bliżej ich podpuszczę, tym prędzej mnie rozpoznają.
Wysłałem SOS w kilku językach Sojuszu i jeszcze raz puściłem tajski bełkot. W końcu pchnęli za
mną trzy naprawdę szybkie jednostki. Po dwóch dniach pościgu wybuchy plazmy przybliżyły się
niebezpiecznie. Pozwoliłem im podejść ciut za blisko. Zaliczyłem jedno bezpośrednie trafienie i
straciłem sterowność, nim się spostrzegłem, że mają mnie w zasięgu. Wystrzeliłem kapsułę
ratunkową, a chwilę pózniej Ocelot rozpadł się na kawałki.
- I jak teraz, panie Hansing? - Współczujący glos zadudnił nienaturalnie w moich obwodach audio,
gdy odzyskałem przytomność.
- Głośno i wyraznie - odparłem nie bez ulgi i naregulowałem głośność.
A więc udało mi się. Czasami się spisujemy. Flota starła się z piratami i ktoś znalazł wśród
szczątków okrętów tytanową kapsułę, która zawierała nagrania i to, co zostało z porucznika Bila
Hansinga. Mózgi słyną z tego, że nie szkodzi im nawet długotrwałe dryfowanie w przestrzeni.
- Co mam tym razem? - zapytałem, przełączając się na monitory.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, znajdowałem się w przestronnym doku remontowym statku-
matki, w otoczeniu innych pojazdów poddawanych przeglądom i naprawom. I byłem pomalowany
na kolory maskujÄ…ce. ParsknÄ…Å‚em ze zdziwienia.
- Ostatni krzyk mody, poruczniku.
Skupiłem przyrządy optyczne na kanciastej postaci komandora Daviego Orbrinna, dobrze znanego
mi oficera. Nadal nosił schludną czarną bródkę. Jego załoga składała mnie do kupy z pół tuzina
razy.
- Ocelot Mark 19, świeżo udoskonalony i... - komandor westchnął głęboko - zamaskowany. Panie
Hansing, może tym razem bardziej się pan przyłoży? Pięć lat to trochę krótko.
- Konwój dotarł na miejsce cały? Admirał rozbił Khalian? Czy ktoś uratował Ghrę? Jak długo
byłem wyłączony ze służby?
Komandor potrafi być sztywniakiem, ale to swój chłop.
- Tak, tak, nie, sześć miesięcy. Admirał z uporem powtarza, że pan jest najlepszy. Ma pan stawić
się na Gormenghaście o szóstej zero zero.
- Mało czasu, jak zwykle. Dzięki za wszystko, co pan dla mnie zrobił.
Davi chrzÄ…knÄ…Å‚ z zadowoleniem i upominajÄ…c potrzÄ…snÄ…Å‚ palcem.
- Komandor Het mówi, że zostawili panu coś specjalnego na pierwszą misję. Jest pan
skontrolowany i gotów do startu. Obowiązek wzywa!
- A cóż by innego? - odparłem z optymizmem, szczęśliwy, że mogę odpowiedzieć.
Miałem nadzieję, że obowiązek wezwie mnie na poszukiwanie pewnej zamaskowanej Hrrubanki.
I dokładnie tak było.
Zpiąca Królewna Humpty Dumpty
- Nie wiem, czy można zrobić coś z tym, co zostało ze Zpiącej Królewny - powiedziała Jessup ze
współczuciem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]