[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym Bóg był dla nas litościwy równie\ w wielu innych sferach.
Znowu jak wcześniej, w obecności Urszuli poczułem ciarki na plecach, lecz tym
razem nie były one przyjemne.
W jakich sferach, jeśli mo\na? zapytałem.
35
No, rozejrzyj się waść dokoła odrzekł staruszek. Widziałeś tu ludzi
kalekich? Albo upośledzonych na umyśle? Kiedy ja byłem dzieckiem, ba, kiedy dzieckiem
byłeś ty, mój synu zwrócił się do księdza błąkały się tutaj nieszczęsne dusze,
zniekształcone ju\ w łonie matki albo ze schorzałym od urodzenia umysłem. Trzeba było na
nie uwa\ać. Pamiętam czasy, gdy u bram naszego miasta zawsze byli jacyś \ebracy. Teraz zaś
ich tutaj nie ma, i to od wielu ju\ lat.
Zadziwiające powiedziałem.
I prawdziwe przytaknął zamyślony ksiądz. Wszyscy cieszą się u nas
dobrym zdrowiem. To dlatego ju\ dawno wyjechały stąd zakonnice. Widziałeś ten nieczynny
szpital? I podmiejski klasztor, równie\ od lat opustoszały? Myślę, \e pomieszkują tam teraz
owce naszych rolników.
Nikt nigdy nie choruje? spytałem.
Ludzie chorują rzekł ksiądz, sącząc swe wino wolno i wstrzemięzliwie
ale nie cierpią. Nie tak jak dawniej. Jeśli ktoś ma opuścić ten świat, robi to raczej szybko.
Tak, to prawda. Bogu niech będą dzięki potwierdził staruszek.
A kobiety ciągnął ksiądz miewają tu szczęśliwe połogi. I nie uginają się
pod jarzmem zbyt wielu dzieci. Och, rodzi się tu wiele takich, które Bóg wzywa do siebie ju\
w pierwszych tygodniach \ycia. Có\, taka jest dola ka\dej matki. Szczęściem na ogół nasze
rodziny są dość niewielkie. Spojrzał na ojca. Moja biedna matka miała nas w sumie
dwadzieścioro. Teraz to się przecie nie zdarza, prawda?
Mały staruszek wypiął pierś i uśmiechnął się z poczuciem dumy.
Tak, sam \em wychował całą dwudziestkę. Wielu z nich poszło ju\ w swoją
stronę i nie wiem nawet, co stało się z... niewa\ne. Tak, rodziny są tu obecnie dość małe.
Ksiądz popadł w lekkie zakłopotanie.
Mo\e Bóg raczy udzielić mi kiedyś wiedzy na temat losu moich braci.
Och, zapomnij o nich powiedział staruszek.
Rozniosło ich po świecie, jeśli mo\na zapytać? rzekłem półgłosem,
spoglądając niewinnie na ojca i syna.
Byli nieudani mruknął ksiądz, kręcąc głową. Ale na tym polega nasze
szczęście: ludzie nieudani nas opuszczają.
Doprawdy? spytałem.
Mały staruszek podrapał się po ró\owej czaszce. Miał długie, rzadkie, siwe włosy,
sterczące na wszystkie strony świata. Pasowały do jego brwi.
Wiesz, synu, próbuję sobie przypomnieć powiedział co się stało z tymi
biednymi kalekami... pamiętasz... z braćmi, co urodzili się z takimi marnymi nogami...
Tomasso i Felix podpowiedział ksiądz.
Tak.
Zabrano ich na leczenie do Bolonii. Tako\ zrobiono z biednym chłopcem Bettiny,
który urodził się bez rąk, pamiętasz?
Tak, tak, oczywista. Mamy kilku medyków.
Czy\by? A na czym polega ich zadanie? dopytywałem się półgłosem. A
rada miejska, gonfalonier? Gonfalonierem nazywano gubernatora Florencji, człowieka,
który przynajmniej nominalnie odpowiedzialny był za rządzenie.
Mamy specjalny koszyczek odparł ksiądz i wyciągamy z niego co
pewien czas sześć lub osiem nazwisk. Ale tutaj naprawdę niewiele się dzieje. Nikt się nie
kłóci. Podatkami zajmują się kupcy. Wszystko idzie jak po maśle.
Staruszek o wyglądzie elfa roześmiał się nagle.
Och, my nie mamy tu \adnych podatków! oświadczył.
Ksiądz spojrzał na ojca, jakby ten powiedział coś, czego mówić nie nale\y. Znowu
popadł w zakłopotanie.
No nie, papo zwrócił się do staruszka mamy podatki, ale... niskie.
W istocie, szczęśliwi z was ludzie przyznałem zgodnie, udając, \e
przyjmuję do wiadomości ten mało wiarygodny obraz \ycia w Santa Maddalanie.
A ten okropny Oviso, pamiętasz go? zapytał ksiądz
swego ojca, a potem popatrzył na mnie. On to naprawdę nie domagał na umyśle. O
36
mało nie zabił swojego syna. Postradał zmysły, ryczał jak byk. Przeje\d\ał tędy wędrowny
medyk, który miał zabrać go do Padwy. A mo\e chodziło o Asy\?
Rad jestem, \e tu nie wrócił odrzekł staruszek. Doprowadzał do szału
całe nasze miasto.
Przyglądałem się bacznie obydwu mę\czyznom. Czy\by mówili to wszystko
powa\nie? A mo\e ich słowa kryły jakąś tajemnicę? Wydawało mi się, \e raczej niczego
przeciwko mnie nie knują. Tymczasem księdza ogarniała coraz większa melancholia.
Osobliwe są ście\ki Pańskie stwierdził. Tak, wiem, \e to powiedzenie
brzmi inaczej.
Nie prowokuj Wszechmogącego! skarcił go ojciec, dopijając wino.
Czym prędzej dolałem wina swoim rozmówcom.
Ten mały niemowa? odezwał się jakiś głos.
Uniosłem wzrok. Był to właściciel gospody. Stał z dłońmi na biodrach, w fartuchu
naciągniętym na wypukły brzuch, a w ręce trzymał tacę.
Zakonnice zabrały go ze sobą, prawda? zapytał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]