[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czy o tym, że jestem godzien zaufania. Człowiek jego ka
libru nie robi przysług miernotom.
RS
- Prawda - przyznała sucho.
- Zechciałabyś to powtórzyć? - zapytał sarkastycznie.
- Nie. Słyszałeś, co powiedziałam.
- Czy ty naprawdę nie potrafisz zrezygnować z tej
wiecznej opryskliwości? Niełatwo jest współdziałać z ko
bietą twego pokroju. Przykro mi, ale nie dam się wciągnąć
w rozmowy na temat mojej rodziny. SÄ… to sprawy nieistot
ne dla działań, które chcemy podjąć.
-Możliwe, ale...
- A czy ty chciałabyś opowiadać w kółko o tym, jak zre
zygnowałaś ze ślubu, którego wszyscy sobie życzyli?
- Wszyscy oprócz mnie.
- To dlaczego zwlekałaś z tym aż do końca?
- Nie twoja rzecz.
- No właśnie! - Odetchnął głośno. - Więc dlaczego nie
przestajesz węszyć? Rozumiem, chcesz mnie sprawdzić
jako przyszłego wspólnika Gilly. Mam więc propozycję.
Może któregoś dnia wpadlibyśmy do Wildwood, na farmę
Chiki Morana. To też mój wspólnik. Sprawdziłabyś, jak
mu siÄ™ teraz powodzi i czy jest ze mnie zadowolony.
- Unikam krokodyli.
-I bardzo słusznie. Nie chodzi o to, żebyś pomagała
Chice i chłopakom. A w ogóle, byłaś już kiedyś w Wild
wood?
- Owszem, z Gilly. To nienormalne, gdy na ścieżkę
w ogrodzie mogą w każdej chwili wylezć krokodyle.
Steven roześmiał się.
- Są w porządku, jeśli nie wchodzi się pomiędzy nie.
Nie wolno nigdy, ale to przenigdy, wtargnąć na ich teryto-
RS
rium. Poza takimi sytuacjami zachowują się całkiem roz
sÄ…dnie. Nie sprowokowane, nie atakujÄ….
.- Dobrze wiedzieć. I bez tego są przerażające. Wygląda
ją jak kłoda, ale poruszają się niewiarygodnie szybko.
- Zapewniam cię, że są obecnie ogrodzone płotami.
- Więc kto je karmi, ty?
- Czy do ciebie dociera choćby jedno moje słowo? Zaj
muje się tym Chika albo jeden z jego synów. Boisz się
tam jechać?
- Nie boję się! Od dzieciństwa byłam odważna.
- Zwietnie. - W oczach Stevena zatańczył ognik. - No
to może wybierzemy się tam na początku przyszłego ty
godnia? Zjedlibyśmy lunch w motelu, a potem pojecha
libyśmy do Wildwood. A skoro jesteś taka odważna, jak
twierdzisz, to mógłbym zorganizować wycieczkę do za
toki, zanim zacznie się pora deszczowa. Popłynęlibyśmy
rzeką, której poziom u ujścia zmienia się wraz z przypły
wami i odpływami, i zrobilibyśmy trochę zdjęć.
- Mówisz poważnie? - Popatrzyła mu w twarz, wyraz
nie podniecona.
- Jak najbardziej. Nie rozumiem, dlaczego pytasz. A co?
Nie czułabyś się ze mną bezpiecznie? - Patrzył na nią tak,
że poczuła się jak zahipnotyzowana.
- Pewnie, że nie. Mógłbyś na przykład wrzucić mnie
do wody.
- No wiesz! - Steven wybuchnął śmiechem. - Chyba na
wet krokodyl pomyślałby dwa razy, zanim zdecydowałby
się zadrzeć z tobą. Jeśli chcesz, poproszę Gilly. Niech wy
bierze siÄ™ z nami w charakterze przyzwoitki. Na rozpoczÄ™-
RS
cie jakichś większych prac jest już za pózno. W początkach
grudnia wszystkie przedsiębiorstwa budowlane zwijają ro
botę. Proponowałbym, żebyśmy teraz zrobili porządek z wa
szą drogą dojazdową. Od lat nie mieliśmy tu potężnego cy
klonu, ale kto wie, czy tym razem coÅ› takiego nas nie czeka.
Droga zamieni siÄ™ w nieprzejezdne bagno.
- Niby o tym nie wiem. Mam nadzieję, że nie skłonisz
Gilly do oddania Wilgi w zastaw hipoteczny, jeśli nie uda
ci się wytrzasnąć pieniędzy na to przedsięwzięcie, Bo jeśli
tak, to przekonam Gilly, żeby zrezygnowała.
Steven zmienił się na twarzy,
- Wiesz co, twoje obawy sÄ… uzasadnione. Chwilami
faktycznie miałbym ochotę wyciąć ci jakiś numer. Twoja
ciotka doskonale wie o tym, że o wchodzeniu na hipotekę
majątku nie ma mowy. Nasz układ jest jasny. Kartą Gilly
jest Wilga, moją zaś praca, dzięki której to miejsce prze
mieni się w przepiękny obiekt wypoczynkowy.
- Cieszy mnie to, co mówisz. - Bronte nie ukrywała
sarkazmu. - Wybacz, jeśli cię uraziłam.
-Nieważne. Naprawdę... Twoje złośliwości spływają
po mnie jak woda po kaczce. O, jest już Leo. Założę się,
że ma masę pomysłów.
RS
ROZDZIAA SZÓSTY
Pod koniec tygodnia Bronte i Gilly pojechały do miasta,
by spotkać się ze Stevenem i podpisać umowę, przygoto
wanÄ… przez doradcÄ™ prawnego Gilly, Maurice'a Meikle-
johna. Jak poinformowała jego sekretarka, szef nie poja
wiał się w kancelarii codziennie. Podobnie jak jego ojciec,
który niegdyś zajmował się sprawami rodziny McAlliste-
rów, życzył sobie jednak podtrzymać tradycję i zależało
mu, żeby i tym razem zaangażować się osobiście.
W klimatyzowanym starym biurze Meiklejohnów nie
mal natychmiast poproszono ich do prywatnego gabinetu
szefa. Pan Maurice zerwał się zza ogromnego wiktoriań
skiego biurka.
- Gillian! Droga moja! Tak się cieszę, że cię widzę. -
Rozłożył ręce i serdecznie ją uściskał. Miał na sobie wy
gnieciony kremowy garnitur, białą koszulę ozdobioną
krawatem w paseezki, pamiętającym chyba szkolne czasy.
Przypominał miłego uroczego dziadunia, którym w grun
cie rzeczy był. Obejmowali się z ciotką i delikatnie pokle
pywali po plecach.
- Pamiętasz moją małą Bronte, prawda?
- Tak, tak, nie tylko pamiętam, ale podziwiam. Naszej
RS
młodzieży nie dało się oderwać od telewizora w te wieczory,
gdy szedł serial, w którym grała. Sam też nie mogłem się na
patrzeć. Jesteś, Bronte, taka piękna, a w roli policjantki wy
padłaś bardzo wiarygodnie. Ludzie dosłownie płakali, kiedy
tak gwałtownie usunięto cię ze scenariusza.
- Nie wiedziałam, że byłam taka popularna - roześmia
Å‚a siÄ™ Bronte.
- A to jest Steven. - Gilly wzięła go pod ramię. - Steven
Randolph, mój przyszły wspólnik.
Mężczyzni podali sobie ręce.
- Mieliśmy okazję już się kiedyś poznać - powiedział
Meikiejohn. - Chyba rok temu, podczas jakiejś nasiadów-
ki w radzie miejskiej, zrobiło mi się słabo i pamiętam, że
zachował się pan wobec mnie bardzo przyzwoicie. Przy
pominasz mnie sobie, chłopcze?
- Oczywiście, sir, chociaż nie wiedziałem, że to był pan.
Nie znałem nazwiska.
- Bardzo przepraszam. Kiepsko się wtedy czułem. Mam
nadzieję, że przynajmniej ci podziękowałem.
-Tak, pamiętam to dobrze.
Maurice Meikiejohn rozpromienił się.
- Załatwiajmy więc sprawę od ręki. Muszę ci powie
dzieć, Gillian, że ogromnie się cieszę na myśl, że Wilga
wróci do życia. Ależ nam tam było dobrze w czasach na
szej młodości. Nie byłem wtedy takim sflaczałym dziad
kiem, jakim jestem teraz. - Rzucił Bronte prawie rozisk
rzone spojrzenie. - A Gillian... Otaczał ją rój wielbicieli.
Miała przecudne włosy, gęste, czarne, aksamitne. O twojej
ciotce mógłbym ci opowiedzieć masę historii.
RS
- Błagam cię, Maurice, daj spokój. - Gilly aż dostała
wypieków i usiadła jak trusia na krześle, które podsunął
jej Steven.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]