[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Mów...
- W tamtym miejscu rzeka płynie wartkim nurtem, wpada do jeziora, dalej są progi,
wodospady. Wylegiwaliśmy się na skałach. Było fantastycznie. A potem nagle w jednej
sekundzie wszystko się zmieniło. Na zawsze.
- Co... co się stało? - spytała szeptem Lila.
- Na jakimś wcześniejszym odcinku rzeka porwała szczeniaka. Najpierw usłysze-
liśmy przerażony pisk, potem zobaczyliśmy unoszący się na wodzie łepek. Darla wpadła
R
L
T
w histerię. Mój brat spojrzał na nią, pózniej na mnie. Pamiętam wyraz jego twarzy: jakby
uznał, że teraz pokaże Darli, na co go stać. Zanim się zorientowałem, już go nie było.
Skoczył za psiakiem w skłębiony nurt i po chwili znikł mi z oczu.
- Och, Brody...
Miał wrażenie, jakby po latach wyłonił się z kipieli. Jakby wreszcie mógł oddy-
chać. Nie był sam. Już nie. Lila była obok, dzieliła jego ból.
- Ethan nie był na tyle silny, żeby poradzić sobie z prądem. Te progi... wszystko
wiruje, bulgocze. Podejrzewam, że nawet ja nie dałbym rady. Tyle że ja miałem tego
świadomość, a on nie. To nas też różniło: ja byłem realistą, a Ethan urodzonym optymi-
stÄ….
Urwał. Wziął głęboki oddech. Powietrze było inne, czystsze.
- Ratownicy znalezli go nazajutrz. Powiedzieli, że zginął na miejscu; uderzył głową
w głaz. Nie cierpiał. Cierpią żywi.
- Czyli ty? - szepnęła Lila.
- Jego śmierć zmieniła nas wszystkich. Mama nie mogła sobie darować awantury,
jaką nam urządziła. Ja ciągle robiłem sobie wyrzuty. Dlaczego pozwoliłem Ethanowi ra-
tować psa? Dlaczego sam nie rzuciłem się szczeniakowi na ratunek? Dlaczego nie złapa-
łem brata, zanim skoczył? Tym skokiem chciał zaimponować dziewczynie! Mojej
dziewczynie! Wpadłem w depresję. Było mi wszystko jedno, co się ze mną stanie.
Wiesz, kto mnie ocalił? Twój wujek. I Bu.
- Bu?
Poczuł ucisk w gardle.
- Szczeniak przeżył. Leżał przytulony do Ethana. Warczał i próbował gryzć, kiedy
ratownicy chcieli go podnieść. Był w okropnym stanie, łapy miał połamane; nigdy się
dobrze nie zrosły. Ludzie nie rozumieli, dlaczego się nim zaopiekowałem. Właściwie
sam tego nie pojmowałem. Ale wziąłem tego psa. Karmiłem go, głaskałem, wyprowa-
dzałem na spacer. Nauczyłem się być człowiekiem odpowiedzialnym, myśleć nie tylko o
sobie, o swoim bólu i swojej złości. Któregoś dnia postawiłem kufel na podłodze; dużo w
owym czasie piłem. Bu podeszła i wsadziła do kufla łeb. Wybuchnąłem śmiechem. Nie
sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek będę się śmiał. Może to zabrzmi strasznie patetycznie,
R
L
T
ale dzięki tej psinie miałem po co żyć. Dzięki niej stałem się człowiekiem, z którego Et-
han byłby dumny.
Urwał. Urwał, zanim powie za dużo. Zanim straci to, co zyskał, opowiadając Lili o
śmierci brata.
A teraz Bu umiera, pomyślał. Ona jest ogniwem, które łączy mnie z Ethanem. Nie
wiem, co zrobię, jak jej zabraknie. Nie, nie zabraknie. Przecież w ostatnich dniach Bu za-
chowywała się jak młody psiak, ganiała, miała mnóstwo energii, odzyskała apetyt.
Po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swą opowieść, Brody skierował wzrok na Lilę.
Po jej policzkach spływały wielkie, lśniące łzy. Znów poczuł ucisk w gardle, pieczenie w
oczach.
Przyciągnęła go do siebie, gładziła po włosach, przemawiała czule. Jej głos był ni-
czym kojÄ…cy balsam.
Zdał sobie sprawę, iż od wypadku Ethana cały czas towarzyszy mu świadomość, że
szczęście to coś ulotnego; może prysnąć jak bańka mydlana.
Teraz w ramionach Lili zrozumiał, że sytuacja odwrotna też jest możliwa. Można
pokonać smutek i znów wieść szczęśliwe życie.
Kiedy tak siedział, czując ciepło bijące od Lili i mając świeżo w pamięci wspólną
zabawę na śniegu, niemal gotów był uwierzyć w cud. W cud, któremu na imię jest mi-
łość.
Na razie jednak był koszmarnie zmęczony. Chociaż chciał zostać u Lili, wiedział,
czym to się skończy. Wstał. Kiedy pójdą do łóżka, to będzie świadoma decyzja, nie im-
puls.
Po raz pierwszy od sześciu i pół roku w domu powitała go cisza.
- Bu!
Nie przybiegła, merdając ogonem. Nie czekała z wywieszonym jęzorem i miłością
w oczach. Zrozumiał, że psina odeszła. %7łe cuda się nie zdarzają.
Osunął się na kolana. Serce pękało mu z bólu.
Nigdy więcej nie chciał kochać. Nie chciał marzyć. Nie chciał wierzyć w cuda ani
mieć nadziei, że będzie lepiej. Bo nie będzie.
Nadzieja, wiara, miłość... one potrafią powalić najsilniejszych.
R
L
T
Przez moment sądził, że znalazł azyl w ramionach Lili, ale to był tylko sen, piękny
krótki sen.
ROZDZIAA DZIEWITY
Stał przed biurkiem swojego szefa. Został wezwany pod sam koniec dyżuru. Po-
dejrzewał, że musiała wpłynąć na niego skarga, może nawet kilka. Cały dzień wlepiał lu-
dziom mandaty; nie wzruszały go błagania o litość.
Czy to on jest winien, że ładowali prezenty po sufit, zasłaniając w samochodzie
widoczność?
%7łe przejęci świątecznymi sprawunkami, łamali wszystkie przepisy drogowe?
- Jeśli nie chcesz mandatu - powiedział do Herba Watersa - zwolnij, przejeżdżając
koło szkoły.
Herbowi nie spodobała się ta rada. Ale jeśli Herb się poskarżył, Hutch słowem o
tym nie wspomniał.
- Karl Jamison zamierza przejść na emeryturę - oznajmił szef. - I się ożenić.
Wiadomość zaskoczyła Brody'ego.
- Jamison? Ożenić? A kto by go chciał?
- Najwyrazniej Jeanie Harper.
Jamison, ten miotający przekleństwa twardziel, uznał, że warto zaryzykować? %7łe
nie ma sensu spędzać życia w pojedynkę? Brody poczuł ukłucie zazdrości.
Ale tylko przez moment. Zaraz potem przypomniał sobie świeżo rozkopaną ziemię
w ogrodzie, gdzie pochował owiniętą w niebieski kocyk Bu; obok położył jej ulubioną
zabawkę, pomarańczowe frisbee.
- Znasz Karla; do cierpliwych nie należy. Już pod koniec lutego wyrusza w podróż
poślubną, statkiem na Karaiby.
Brody'ego znów zakłuło serce - być z ukochaną osobą w tropikach - szybko się
jednak otrząsnął. Przecież uwielbia chłodny klimat! Nigdy za tropikiem nie przepadał.
- Masz pomysł, kto mógłby go zastąpić? - spytał Hutch.
R
L
T
Owszem, Brody znał gościa, który - tak jak on przed laty - potrzebował pomocnej
dłoni.
- Może Mike Stevens?
Hutch uśmiechnął się szeroko.
- Czytasz w moich myślach, chłopcze. - Widząc skwaszoną minę swojego młodego
przyjaciela, zmarszczył czoło. - Telefon urywa się od rana. Ludzie narzekają, że za-
trudniłem w policji największego ponuraka na świecie. Takiego jak Ebenezer Scrooge z
Dickensa. I wcale nie chodzi im o Karla.
Brody milczał.
- Co się stało, synu?
Błagam, nie mów tak do mnie! Już i tak ledwo panuję nad emocjami. Wiedział, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]