[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednak jego ogorzała, przypominająca maskę twarz pociemniała z gniewu.
Do połowy zatopiony Szelma spoczywał na płyciznie. Fale przetaczały się po jego
pokładzie. Z masztów pozostały zwęglone kikuty, kadłub osmalił ogień. Wnosząc z zastanego
widoku i szeregu mogił usypanych na skraju dżungli, nachmurzony Conan doszedł do
wniosku, że na wybrzeżu rozegrała się przegrana dla Szelmy bitwa.
Czujni wartownicy zareagowali na odgłosy zbliżania się Jumy i jego towarzyszy. Zabrzmiały
ostrzegawcze okrzyki i tupot stóp. W świetle pochodni zabłysły obnażone kordy w dłoniach
grupki żeglarzy.
Conan rozepchnął swoich towarzyszy i wyszedł naprzód. Resztka załogi była w opłakanym
stanie. Większość spowijały brudne bandaże, niektórzy utykali, wspierając się na kulach. Na
czoło korsarzy wysunął się Zeltran. Baryłkowaty bosman stracił sporo na wadze. Prawy bark
miał owinięty bandażem. W lewej ręce dzierżył szablę.
Kapitanie! zawołał. To ty? Niech mnie utopią, ale nie spodziewałem się, że cię
jeszcze zobaczę. Można było pomyśleć, że dżungla cię pożarła!
%7łyję, Zeltranie odparł Conan. Ale co tu się działo? Widzę, że coś złego, ale z czyjej
ręki was to spotkało?
Tego psa Zarona! warknął Zeltran potrząsając żałośnie głową. Trzy dni temu
zaskoczył nas Petrel &
Zaskoczył?! zagrzmiał Conan. Jak mogliście do tego dopuścić?! Nie wystawialiście
wacht?!
Aż za dużo, kapitanie, ale nawet wszystkie wachty na świecie nie wypatrzyłyby
Petrela ! Zeltran zaklął szpetnie. Otoczyła nas mgła. Tak gęsta, jakiej te oczy jeszcze
nie oglądały. Widać było tyle, jakby człowiek przystawił nos do granitowej ściany&
Tak, kapitanie, to prawda! potwierdził jeden z żeglarzy. To były czary, kapitanie.
Czarna magia, niech mi flaki usmażą, jeśli było inaczej!
I pod osłoną tej mgły Petrel podpłynął do was, a jego załoga spustoszyła statek, tak?
burknÄ…Å‚ Conan.
Tak, panie, tak właśnie było odrzekł Zeltran. Zdążyliśmy tylko usłyszeć, jak statek
Zarona ociera się o naszą burtę, a potem jego ludzie wdarli się na pokład i rzucili na nas.
Walczyliśmy dobrze, bogowie nam świadkami, wystarczy popatrzeć na nasze rany, ale
zaskoczyli nas i było ich więcej. W końcu przyparli nas do burty. Musieliśmy ratować się
skakaniem do wody. Próbowałem osłaniać odwrót naszych chłopaków&
Tak, kapitanie dodał jeden marynarz. Powinieneś był go widzieć. Rąbał kordem za
trzech&
& ale ktoś dał mi w łeb. Kiedy doszedłem do siebie, byłem przywiązany do masztu, a
przede mną paradowały roześmiane psy Zarona. Potem podszedł ten szubrawiec, wystrojony
w koronki i żabocik, razem z kapłanem Menkarą, gadem jednym! Ach, mój dobry człowieku
powiada Zarono gdzież to się podziewa twój pan, ten barbarzyński cham, Conan?
Odpowiedziałem, że popłynąłeś na brzeg. Zarono dał mi w zęby i powiada: Widzę, durniu,
ale dokąd dokładnie się wybrał? Nie wiem, panie , gadam, bo widzę, że nie ma co narażać
się temu typkowi. Zaprzyjaznił się z czarnymi wojownikami, którzy mieszkają tu, w okolicy i
wybrał się do nich z wizytą tak mu powiedziałem. On na to: A gdzie ta zingarańska
dziewucha, którą przy sobie trzyma? Powiedziałem, że o ile wiem, wybrała się razem z tobą.
Ale dokąd, człowieku? Którędy, na jak długo? , wypytywał mnie. Udawałem, że nie mam
zielonego pojęcia, gdzie jest siedziba króla Jumy, nawet gdy zaczęli mnie łaskotać pod prawą
pachą rozżarzonymi węglami. Potem Zarono i ten stygijski klecha poszli na bok i o czymś tam
mamrotali po cichu. Kapłan rozstawił na nadbudówce jakiś ołtarz, po czym długo dukał i
stękał, a wokół niego skakały niesamowite światełka. W końcu powiada do Zarona: Widzę,
że jest niesiona w lektyce ścieżką w dżungli. Towarzyszy jej silny oddział czarnych
wojowników. Tyle mogę ci powiedzieć . Powiadam ci, kapitanie, Zaronowi jakby ktoś soli
pod ogon nasypał, taki był wściekły. Przyłożył mi parę razy, żeby sobie ulżyć, i gada: Jak, na
wszystkich bogów, mam przeczesać olbrzymie kushyckie dżungle, by znalezć tę dziewkę, a
potem wyrwać ją z łap setek dzikich barbarzyńców?! Równie dobrze mogą mi kazać wskoczyć
na Księżyc! Zarono i Menkara podeliberowali jeszcze trochę. Uradzili, żeby spalić Szelmę i
natychmiast ruszać do Kordawy. Postanowili zahaczyć o Stygię, by zabrać swojego kamrata.
O ile dobrze usłyszałem, to jakiś Thoth Amon.
Thoth Amon? powtórzył Conan. Już kiedyś wszedł mi w paradę. Z tego, co o nim
słyszałem, nikomu nie życzyłbym takiego wroga. Mów dalej, wygląda na to, że te dwa psy nie
hamowały języków w twojej obecności.
Ach, kapitanie, nie sądzili, że ujdę z życiem, by móc o tym opowiadać! Zarono w końcu
wydał rozkazy. Część jego ludzi wyrąbała dziurę w burcie na poziomie wody, a pozostali
nakładli drewna wokół masztów i podpalili je.
A ty byłeś przywiązany do jednego z nich?
Właśnie, panie. Do głównego, gwoli prawdy. Nie spodobał mi się pomysł, żeby się spalić
żywcem, dlatego gdy obwiesie Zarona załadowali się na Petrela i odpłynęli, modliłem się
do Mitry, Isztar, Asury i wszystkich innych bogów, o których słyszałem, żeby wyratowali mnie
z tej biedy. Nie wiem, czy bogowie wysłuchali moich modłów, ale gdy tylko Petrel zniknął
we mgle, zaczęło padać. Szelma nabierał wody przez dziurę w burcie, aż osiadł na płyciznie,
tak jak go teraz widzisz. Wierciłem się, kręciłem, aż w końcu udało mi się zsunąć sznury z
ramion, bo ci partacze nie zawiÄ…zali ich, jak prawdziwy marynarz powinien. Kiedy tylko siÄ™
uwolniłem, kopniakami zrzuciłem większość tego, co się paliło, za burty, a deszcz ugasił
płomienie do reszty. Mimo to ogień zdążył strawić maszty i olinowanie. Tak sprawa się miała.
Conan skwitował jego relację mruknięciem.
Gdyby Zarono był sprytniejszy, nie starałby się naraz spalić i zatopić statku. Albo jedno,
albo drugie: te dwie rzeczy nawzajem się wykluczają poklepał Zeltrana po ramieniu, co
wywołało okrzyk bólu bosmana, ponieważ Conan trafił w jego obolały prawy bark. Wierzę,
że spisałeś się z chłopakami najlepiej, jak potrafiliście. Teraz musimy jednak zaplanować
nasze następne posunięcie, czyli doprowadzić Szelmę do stanu używalności najszybciej, jak
to możliwe.
Niestety, kapitanie, nie wyobrażam sobie, jak można zrobić to szybciej niż w ciągu kilku
miesięcy mina Zeltrana wydłużyła się. Nie ma tu doku, z dżungli nie przybiegnie też na
zawołanie kilku cieśli okrętowych.
Juma wysunął się przed swoich wojowników.
Moi ludzie pomogą wam naprawić statek powiedział. Dostatek silnych rąk
powinien to ułatwić.
Być może rzekł z zamyśleniem Conan. Jestem ci wdzięczny, ale czy twoi wojownicy
znają się na okrętowym rzemiośle?
Nie, nie wyprawiamy się na morze, ale jest nas wielu i nie brak nam sił. Jest też wśród
nas paru dobrych cieśli. Jeśli twoi ludzie pokażą im, co należy zrobić, będą pracować, dopóki
nie skończą roboty.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]