[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ca świata?
Jakby odpowiedz wzniosły się z głębi ducha wyziewy grobu. Towarzystwo zdruzgotanej
ręki i żal z powodu jej utraty, żal fizyczny, zwierzęcy, wstrząsający raz za razem, napełnił
ciało. Młodzieniec przytulił do siebie rękę, którą miał stracić za chwilę, i drżącymi wargami
szeptał do niej puste dzwięki miłosne, wyzute z dawnego znaczenia. Oczy, zapuszczone w
czarną ziemię, ujrzały dzieło straszliwe, którego świętokradzko dotknęły się były lekkie i
strojne słowa. W dalekim podglebiu taiła się sprawa, krew lodem ścinająca. Korzenie wzdęte
od żywych, pulsujących soków, ruchliwe białe nici miękko obejmowały w dziedzińcu śmierci
zgniłą głowę tego, co zasnął.
A na ten widok wszystka władza opuszcza ręce i głowę. Bezsilne palce próżnię dokoła sie-
bie znalazły zamiast podpory. Na ciemię głowy zwalił się ciężar skał. Przed oczy falami spły-
nęła i osiadła sfera mroku i wśród boleści przelatującej dzień cofnął od nich z wolna wylękłą
swoją białość. Wyszły z łona ciemności nieprzeliczone szeregi krzyżów żółtych o równym
ramieniu i przestrzeń napełniły. Myśli rozpierzchły się, upadły i obróciły w proch. Wtedy
zetknęła się z czołem, z ustami i piersią wiadomość, krócej trwająca niż jeden jęk, o czymś
innym, innym nad wszelkie ludzkie wyrazy, o łonie chmury płynącej, o zdarzeniu, co za
chwilę przez jeden błysk zrenicy trwać będzie. Krew żył runie w bramę zdradziecko zatrza-
śniętą i bezwładne serce zwali się i zgruchoce pod jej naciskiem, jak dom zepchnięty z przy-
ciesi i wyważony z węgłów przez trzęsienie ziemi. Pękną żyły ze zgrzytem jakoby szyny z
żelaza i świszczącymi ruchy polecą dokądś rozszarpane naczynia. W tym rozbiciu i końcu
świata z najeżonymi włosami, z oczyma rozłamującymi orbity swoje, on, sam jeden, z
wrzaskiem, który więdnie na wargach, zerwie się, żeby iść!
Dzwigając na piersiach łańcuch gór, wyciągniętymi rękoma szukać będzie ręki swego ży-
wota...
Na chwilę wzmógł się.
Przytulił twarz do pnia brzozy i objął go lewą ręką. Zagasłe oczy szukały...
Ostatnie, samotne ich spojrzenie przywarło do wątłych liści. Młode liście zasepleniły,
drgnęły młode konary i tajemnicze westchnienie spłynęło jak ciężka łza z wiszących gałęzi.
Ale co wyrzekły w mowie swej, co wyrzekły...
Wówczas tak się stało, jakby ktoś z trudem nadchodził w udręczeniu, w pośpiechu, nie
mając chwili jednej na przełknięcie śliny. A z twarzy istoty tej nie można było rozpoznać,
tylko niejaki jej obraz snuł się przed zrenicami.
Młodzieniec słyszał szorstki szelest nóg bosych, prędko, raz za razem sunących po ka-
miennym chodniku. Wytężywszy wzrok w głąb siebie ujrzał z mozołem siedmioletnią dziew-
czynę w szmacisku rozdartym na plecach, która dzwigała na lewej ręce małe, śmierdzące
dziecko. Rączka jego czerwona nieruchomo trzymała się za szyję siostry. Oczy dwojga ma-
rzydeł, wytężone i rozwarte, stanęły przed nim, świecąc się pośród ciemności jak płomienie
gromnic.
28
SIOSTRA MARTA
ukazuje się na zakręcie uliczki. Szybko nadchodząc mówi
Już czas! Czekają...
MAODZIENIEC
wstaje z Å‚awki
Nareszcie.
SIOSTRA
Niech pan tylko będzie dobrej myśli...
MAODZIENIEC
Jestem dobrej myśli.
SIOSTRA
Jutro będziemy się wspólnie wyśmiewać z bieżącej godziny.
MAODZIENIEC
O tak, tak...
Gdyby jednakże... Czynię cię, siostro, wykonawczynią mego testamentu.
SIOSTRA
idąc tuż za nim mówi z cicha
Wzywaj mię w dzień utrapienia...
MAODZIENIEC
Czuję w sobie wczorajszą siłę.
SIOSTRA
WczorajszÄ…...
MAODZIENIEC
Nie mogę tego wyrazić słowami... Wcale nie wiem, co to jest i jak się nazywa. Może to
spokój, może męstwo, może wielka minuta bohaterów, a może niski, niewolniczy upadek
twarzÄ… na ziemiÄ™...
29
Siostra zatrzymuje siÄ™ we drzwiach szpitala.
Młodzieniec wstąpił na schody ciasne, wydeptane schody z cegły, kreto idące w górę.
Uśmiech wesoły, wyniosły, wspaniały, pański zakwita na jego wargach. Oczy przymrużo-
ne i zasłane łzami nie widzą nikogo, oprócz widziadła dziewczynki z chłopcem na ręku, która
przed nim szybko biegnie, szeleszczÄ…c bosymi nogami.
W głębi korytarza, którego ściany gną się i chwieją, otwarto drzwi. Staje w nich jeden z
asystentów w białym fartuchu.
Młodzieniec wchodzi na salę, zgrabnym i wytwornym ukłonem witając profesora i lekarzy
zebranych dokoła operacyjnego stołu.
30
[ Pobierz całość w formacie PDF ]