[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Za to pełne ręce roboty.
- Nie mogę narzekać na nudę.
84
S
R
Wyszli z zagrody na drogę dojazdową. Przed oczami malowało mu się całe
jego dalsze życie, aż po starość.
- Z tego, co wiem, wcześniej pracował pan w Waszyngtonie?
- I na Manhattanie. W branży finansowej.
- Skąd więc taka drastyczna zmiana? - zapytał Carter.
- Z czasem, prędzej czy pózniej, popadamy w rutynę, a ja pragnąłem robić coś,
na co mógłbym spojrzeć pod koniec dnia i pomyśleć sobie, że odwaliłem kawał
dobrej roboty, zobaczyć jej efekt.
- Dobrze rozumiem pana nastawienie. - Carter raz jeszcze rozejrzał się po
posiadłości. - Chce pan być z dala od zgiełku i pozorów władzy i budzić się w takim
miejscu jak to. - Nagle coś się w nim zmieniło, poczuł się tak, jakby tryby jakiejś
układanki wskoczyły na swoje miejsce. Spojrzał ze zrozumieniem na Molly i
Christophera. - To jest to, czego i ja potrzebujÄ™, takiego miejsca i takiej pracy.
- Z pewnością znajdzie pan tu niejednego oferenta, ale nie polecam...
- Dlaczego? Sądzi pan, że nie dałbym rady poprowadzić takiej farmy?
- Nie jestem pewien, czy pan rzeczywiście tego chce, a nie jest to coś, co
można robić połowicznie. Jeśli szuka pan po prostu domu na wsi, jest ich tu całe
mnóstwo. Wystarczy mieć trochę grosza i można z łatwością sięgnąć po jeden z
nich, posadzić sobie w ogródku pomidory i rozkoszować się świeżym powietrzem.
Carter potrząsnął głową.
- Nie mówiłem o emeryturze, lecz o zmianie. Nie jestem typem człowieka,
który może przesiedzieć w kapciach cały dzień. Taka farma to wspaniałe pole do
popisu.
- Przy całym szacunku dla pana, chyba pan nie wie do końca, w co się pan
pakuje.
- I dopóki nie spróbuję, nie zrozumiem.
Christopher miał ochotę machnąć ręką i zostawić na pastwę losu Cartera z
jego nowym pomysłem na życie. Ale gdy spojrzał na Molly, w której oczach
85
S
R
malowała się mieszanina zaciekawienia, niepokoju i... tak, uczucia, uznał, że nie
może tego zrobić właśnie ze względu na nią. Carter był kimś ważnym dla Molly, a
więc bez względu na abstrakcyjność jego pomysłu, musiał mu pomóc. Wsunął ręce
do tylnych kieszeni spodni i przez chwilę patrzył w dal.
- W porządku, jeśli rzeczywiście pan tego chce, pomogę panu, ale niech pan
się na razie powstrzyma od kupna ziemi. Na początek zapraszam na staż do siebie.
Pokażę panu wszystko, czego sam się nauczyłem, przynajmniej tak długo, na jak
długo będę sobie mógł pozwolić.
- To znaczy?
- Czasami prowadzi się farmę, żeby spłacić rachunki, a czasami...
- Christopher, o czym ty mówisz? - spytała Molly zaskoczona.
- Nie kręci się to wszystko odpowiednio szybko, a pieniądze się rozchodzą,
więc jeśli stracę płynność finansową... - Urwał nagle i zmienił ton. - Będzie pan
mógł zostać u mnie na farmie tak długo, jak długo tu będę, a potem, w razie fiaska,
musi pan sobie radzić sam. - Uśmiechnął się smutno. - Decyzja należy do pana.
Molly uścisnęła rękę Christophera.
- Tak mi przykro, nie mów tak, Chris.
- No cóż, bardzo się starałem, ale jeśli nie wyjdzie, wrócę do Waszyngtonu i
może jeszcze raz spróbuję szczęścia w wielkim mieście. To zawsze jakieś wyjście.
- Znam jeszcze jedno - powiedział Carter i uśmiechnął się tajemniczo.
86
S
R
Rozdział 9
Ojciec chyba kompletnie już oszalał, myślała Larkin, wchodząc ostro w zakręt
drogi prowadzącej do Vermont. Pędziła wypożyczonym audi, żeby wybić Carterowi
z głowy jego niedorzeczne pomysły. Nie można przecież przekreślić czterdziestu lat
doświadczenia w biznesie, żeby osiąść gdzieś na końcu świata jako pastuch i
hodowca kóz! Potrafiłaby to zrozumieć, gdyby chodziło o życie na jakiejś pięknej
wyspie i grę w golfa. To owszem, ale żeby grzebać się w oborniku? Niech ten cały
Trask wypcha się tymi swoimi pomysłami! I niech nie wciąga ojca w swój
zakichany interes! I jeszcze miał czelność zgrywać urażonego, gdy posądziła go o
to, że próbuje za jej pośrednictwem zbliżyć się do Cartera. Na samą myśl o tym
wrzała jej krew w żyłach. Co za tupet i bezczelność! I jeszcze do tego śmiał ją tak
całować. Wspomnienie jego ust do dziś przyprawiało ją o gęsią skórkę. Jak mogła
być aż tak głupia i uwierzyć w tę grę? A on, korzystając z nadarzającej się okazji,
bez skrupułów próbował sięgnąć łapą do kieszeni Cartera. Po jej trupie!
Na tablicy przy drodze widniał napis: Farma Doe Si Doe 400 m.
Jeśli kiedyś będziesz w Vermont, odwiedz mnie", przypomniała sobie słowa
Christophera.
- Już lecę - wymamrotała pod nosem.
Asfalt lśnił w blasku porannego słońca. Owszem, zamierzała wpaść do
Christophera Traska, ale tylko po to, żeby zdemaskować jego paskudne oszustwo.
Nie zamierzała przyglądać się bezczynnie, jak jej ojciec pakuje się w kolejny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]