[ Pobierz całość w formacie PDF ]
paskach, ja wiem i czuję co innego! Tak było, ale tak być nie powinno, kobieta tyle przynajmniej
warta jest co mężczyzna i równe ma prawa, jeżeli w czym, to do oświecenia się i uczynienia
niezależną. %7ładnej opieki bym nie przyjęła nad sobą, bo to jest niewola, ą ja nie znoszę, nie cierpię
niewoli.
Wszyscy my i mężczyzni, i kobiety odpowiedział Ewaryst po troszę swej swobody
nieograniczonej musimy się wyrzec, bo bez tej ofiary nie byłoby rodziny i nie byłoby
społeczeństwa...
O! wiem ja to, wiem! przerwała piękna Zo- nia. Dajcie pokój, wy mnie nie
nawrócicie, a ja was nie myślę gorszyć.
Uśmiechnęła się z pewnym rodzajem politowania i nagle dodała:
Cóż? sannę w drodze mieliście dobrą?
Zwrot ten w rozmowie prawie był obrażającym dla Ewarysta, który się zarumienił mocno i
zamilczał. Zmiała dziewczyna popatrzała nań długo, wstrząsnęła nieco ramionami i chwyciwszy
linię ze stołu, zaczęła gryzć jej koniec, jakby z niecierpliwości. Dawała mu do zrozumienia, że się
go pozbyć chciała. Ewaryst nie ustępował. Zbuntowane to dziecię obudzało w nim coraz żywsze
zajęcie...
Choćbyśmy się od razu nie rozumieli odezwał się namyśliwszy możesz mi
wierzyć, panno Zofio, że z wielką i szczerą życzliwością zbliżam się do ciebie, nie godzi się
dobrego serca odpychać.
Oczki jej błysnęły.
Cóż! apostołem chcesz pan być? nawracać mnie? naprowadzić na prawą drogę!
parsknęła. Proszę cię, panie Dorohubie, nie wyobrażaj sobie, że głowę mam zawróconą jaką
fantazją bez podstawy. Bardzo dobrze rozważyłam, dokąd idę, z czym i po co. Z tej drogi wasze,
przepraszam pana, świętoszkowskie morały ściągnąć mnie nie mogą.
Powiem ci otwarcie, mam przekonania, z których gdybym się mu wyspowiadała,
odskoczyłbyś jak od zapowietrzonej. Do kościoła nie chodzę wcale, Pan Bóg tego nie potrzebuje,
wiarę mam moję własną, którą na rozumowanych podstawach buduję, pojęcia o życiu nadto
zuchwałe i wyemancypowane, aby pan Ewaryst Dorohub, wierny syn Kościoła, szlachcic z
kościami, posłuszne dziecko, bojazliwy uczeń, po kropelce połykający naukę, aby się nią nie otruć,
mógł najmniejszą dla takiej poganki uczuć sympatią...
Mówiła żywo bardzo, patrząc na Ewarysta, który słuchał, nie okazując zbytniego
podziwienia; wszystkiego mógł się spodziewać z tego, co słyszał o Zoni i kółku, wśród którego się
znajdowała...
Nim miał czas odpowiedzieć, Zonia wstała z krzesła, popchnęła je, bujne swe krótkie włosy
obu rączkami poprawiła żywo i zaczęła się przechadzać, z ukosa patrząc na gościa, jakby mu
powiedzieć chciała: No idzże sobie . Ewaryst siedział.
Ogadujesz się, panno Zofio rzekł spokojnie nie wierzę, abyś zaszła tak daleko, a
sądzę, że gdybyś nieopatrznie zabiegła istotnie na te krańce, powrócisz z nich smutna i
zawiedziona.
O! nigdy! przenigdy! zawołała Zonia gorąco popaliłam mosty za sobą! Z tego
stanowiska, którego się dobiłam, już się nie powraca...
Za przyszłość nikt ręczyć nie może dodał Ewaryst.
Ja ręczę, bobym zawiedziona i zmuszona zaprzeć się przekonań, żyć nie chciała! i
umarła!
Jak to?
Jak? najprościej w świecie! kropla strychniny starczy...
A godziż się to? zawołał oburzony Dorohub.
Dlaczegóż się nie ma godzić? Jak to? ja, com nie prosiła o życie, miałabym nie mieć
prawa zrzucić z siebie to brzemię, kiedy zechcę?
A Bóg! krzyknął Ewaryst. Z pogardą obróciła się Zonia ku niemu.
O waszym Bogu macie antropomorficzne pojęcia odparła.
Ruszyła ramionami.
Sam widzisz dodała że z naszymi pojęciami tak różnymi zrozumieć się nam
niepodobna. Przerwałeś mi pan rozdział bardzo zajmujący fizjologii a czas drogi.
Prawda, i ja nie mam prav nawet w imię największej życzliwości dla was, domagać się z
niego ofiary.
Zonia stanęła chwilę w pochodzie swoim po pokoju, była podrażnioną.
Madzia mówi co dzień regularnie pacierz? pości w środy i piątki, odprawuje nowenny...
ja jej tych rozkoszy nie bronię, dlaczegoż wy mnie chcecie bo ja to czuję, wy chcecie mnie
zakuć w więzy?
Nikt do mnie prawa nie ma!
I nikt go nie rości odparł Ewaryst ale mamy dla ciebie miłość.
A! ta miłość wasza! przerwała Zonia jak ona ładna w słowach, jak straszna w
czynach. Z tej to miłości palono na stosach, wyciągano na torturach.
Gdy Zonia się tak rozgorączkowywała, Ewaryst stygł, bo mu litość nad tą biedną ściskała
serce...
Domyślasz się, panno Zofio rzekł rzeczy, o których mnie się przynajmniej nie
śniło. Nie myślę cię nawracać, jak ty to nazywasz, ale czuję i obowiązek krwi, i nie wiem już, jak
nazwać tę pobudkę, czuję potrzebę zbliżenia się do panny Zofii... Jestem z obowiązku tego
rodzajem opiekuna...
O! bardzo proszę, bardzo proszę, tylko żadnej opieki nade mną nie rozciągać, opiekę
mam w mojej głowie i sercu, innej nie potrzebuję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]