[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na Chase'a, ale potempieścił ją dalej, czując rosnący strach,
którego nie potrafił wytłumaczyć. Nie patrzył na Rocky, bo
bał się tego, co zobaczywjej oczach.
Prawie nie słyszał przemawiających, nawet własnegoojca.
Kiedy przebrzmiały ostatnie oklaski i goście ruszyli do wy-
jścia, Worthskorzystał z okazji, pomógł Rockywstać, a po-
temujął ją za ramię, jakby bał się, że tłumich rozdzieli.
Zdziwiłoją to, nawet zakłopotało, ale niewyrwała muręki.
- No i jak wypadłem? - spytał pan Drury, kiedy rodzina
spotkała się whotelowymholu. - Danvers mówi, żejuż daw-
nonie mieli takichtłumów.
- To zrozumiałe - mruknął Chase. - Wszyscy wiedzieli,
żenastępną taką okazją będziedopierotwój pogrzeb.
DopieroRockyprzerwałaniezręczną ciszę.
- Gratuluję panu. Małoktobysobietakdobrzeporadził.
StaryDruryledwomusnął ją spojrzeniemi zwrócił się do
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
120
kogoś za jej plecami. Rocky poczuła się głupio, Worth zaś był
na ojca po prostu wściekły.
W.H. Druryrzeczywiściedał kiedyś jasnodozrozumienia,
że nie pochwala ich związku. Może ma nawet rację, że to
szaleństwo, gdy mężczyzna wjego wieku i z jego pozycją
wiąże się z kimś tak młodym, prostym, a przede wszystkim
pochodzącym z zupełnie innego kręgu społecznego. Może
nawet uważa Rocky za naciągaczkę. Ale to wszystko nie
usprawiedliwia takiego grubiaństwa i to wobecności innych
ludzi.
- Aniechcię, Worth, jeśli tyczegoś nie powiesz, toja nie
wytrzymam- mruknął przez zębyChase.
- To wyłącznie moja sprawa - odparł Worth. - Ty
się trzymaj odtegoz daleka - ostrzegł brata i przeniósł wzrok
na ojca. - Rocky przed chwilą powiedziała ci komplement,
ojcze.
- Nicsię niestało- wtrąciła Rocky.
Worth nie odważył się na nią spojrzeć. Błaganie, jakie
usłyszał wjej głosie, byłoaż nadtowymowne.
- Dlamnietak. Ojcze?
Tonjegogłosuzaniepokoił wkońcustaregoDrury'ego.
- Co...? Ja... Ja chyba... niedosłyszałem...
- Wystarczy zwykłe dziękuję" i już wychodzimy. Rocky
ma wprzyszłymtygodniuegzaminyi uczysię bardzointen-
sywnie. Powinna się już położyć.
W.H. Drurynerwowopotarł nos.
- No, tak. Oczywiście. Chyba rzeczywiście... Dzięku-
ję ci, moja droga, za poświęcenie mi dziś czasu. I powo-
dzenia w...
Rockynajwyrazniej miała już tegowszystkiegodość. Bąk-
nęła ciche przepraszam" i ruszyła kudrzwiom.
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
121
- Aleś walnął, braciszku - mruknął Chase. - Mogłeś prze-
cież zrzucić wszystko na głuchotę starego, ale ty musiałeś
zrobić przedstawienie.
Obrzuciwszy brata groznymspojrzeniem, Worth podążył
za Rocky. Dogonił ją jednakdopierona dworze.
Stałanachodniku, kulącsię zzimna.
Wsłabym świetle latarni jej oczy były ogromne i bardzo,
bardzo smutne. Patrzył na nią i czuł... wzruszenie. Ale jak
można zapomnieć o zasadach całych trzydziestu sześciu lat?
Zczegozrezygnować? Cozatrzymać?
- Dobrzesię czujesz?
- Zadaj mi topytanieza dwadzieścia lat. Możewtedybędę
mogła sobie pozwolić na filozofowanie.
- Jeśli tobędziejakimś pocieszeniem...
- Niebędzie, więcsię nietrudz.
- Rocky.
Nawet nie podejrzewał, że może być tak zrozpaczony.
Podszedł do niej bliżej i dotknął jej włosów.
- Przestań. Nie mogę oddychać, kiedy jesteś tak blisko
- szepnęła, odwracając się.
- Niewalczzemną.
- Niewalczę ztobą, leczzsobą.
- Dlaczego?
Rockyzaśmiała się - krótkoi ostro.
- %7łebyprzeżyć.
- Niewalcz.
- Nie! - krzyknęła i pobiegła doauta.
Worthposzedł za nią, zajął miejsceza kierownicą i ruszył
z piskiemopon. Pędził jakdopożaru, kiedynaglewświatłach
reflektorówpojawił musię mały, zabłoconypies.
Przedoczami na moment przemknął mupodobnyobraz
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
122
z przeszłości. Z przekleństwem na ustach mocno nacisnął ha-
mulce.
- O, Boże, Worth- krzyknęłaRocky. - Uważaj!
Spodziewał się uderzenia, którejednaknienastąpiło. Albo
tymrazemmiał lepszyrefleks, albonadkundlemczuwał jakiś
anioł stróż. Zwierzę zniknęło wciemnościach, a Worth był
wstanietylkowjechać wnajbliższą alejkę i zgasić silnik.
- Co ty robisz? - spytała drżącymgłosemRocky. - To
prywatnyteren. Właścicielepomyślą, żechcemysię włamać,
i wezwą policję.
- Wdomu niema nikogo. Znamwłaścicieli. Wyjechali na
Bermudy. Musimy tylko uważać, żeby nie uruchomić kamer
ani alarmu.
Uspokojona Rockyusiadła wygodniej wfotelu. Przez kil-
ka sekundwaucie panowała cisza.
- Słyszałamjakiś niepokojący odgłos - odezwała się
wkońcu Rocky. - Uderzyłeś się wgłowę?
- Nie, włokieć. Odrzwi. To nic takiego. - Wiedział, że
odpowiada jakidiota, aleniebył wstanie prowadzić rozmo-
wy. - Aty?
- Onicsię nieuderzyłam, jeśli otoci chodzi.
- Alenieczujeszsię dobrze.
- Czyniemoglibyśmypoprostuwrócić dodomu?
- Czemu? - Strach nie pozwolił mu na posłuszeństwo.
- %7łebyś mogła wbiec do swego pokoju i odgrodzić się ode
mnie zamkniętymi na klucz drzwiami?
- Aczego się spodziewasz?! - krzyknęła ze złością. - Po
tym, comi powiedziałeś?
- Wolałabyś, żebymskłamał?- spytał chłodnoWorth.
- Wolałabymnigdycię niespotkać!
Worth w końcu poddał się kłębiącym się w nim uczuciom.
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
123
Odpiął najpierwswój pas, potemjej i chwycił Rockyza ra-
miona.
Z początku chciał tylko nią potrząsnąć, przemówić jej do
rozumu, sprawić, bycomęła tesłowa. Nieobchodziłogo, żena
niezasłużył. Chciał jewymazać. Jednakkiedyjej dotknął, uwol-
nił wsobiewszystkietakdługotłumionewspomnienia i uczucia.
Niemiał się gdzieukryć, musiał się impoddać.
- Aniech cię diabli - jęknął, biorąc Rocky wobjęcia. -
Aniechcię.
Zpoczątku nie mógł znalezć jej ust, ale kiedy wreszcie je
napotkał, miał wrażenie, jakby zamknął się jakiś elektryczny
obwód. Zadrżał i zesztywniał.
- Worth, przecież nie tegochcesz - szepnęła Rocky, pró-
bując się wyswobodzić.
- Ależ tak. Tojest to, czegochcemyoboje, tylkojesteśmy
zbyt uparci, bysię dotegoprzyznać. Pocałuj mnie, Rocky
- Niemogę pozwolić, żebyś...
- Pocałuj mnie.
Wcisnął ją wfotel i miażdżył ustami jej wargi. Nie był
delikatny, ale i ona nie była, próbując uniknąć jego ataku.
Przez moment walczyli ze sobą, aż wkońcu Worthzamknął
jej nogi wpułapce swoich ud, a ręce uwięził między ich fa-
lującymi piersiami.
- Nie walcz ze mną - jęknął, nie przestając jej całować.
- Nie, Rocky, nie. - Kiedyzauważył, żegosłucha, pocałował
ją wpoliczek. - Pomóż mi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]