[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tak wyglądało pojęcie dziewięcioletniej dziewczynki o milutkim szczęściu. Nie
umywało się do walk z piratami i poszukiwania skarbów, ale wystarczało jej, od-
34
kąd sięgała pamięcią.
Aż do tego dnia.
Nie mogła zdawać sobie sprawy, co spowodowało zmianę, ale w jej marze-
niach kociakom wyrosły zębiska, a z miękkich poduszeczek wysunęły się pazu-
ry. Niegdyś tak niewinne, kotki oblizywały się teraz żarłocznie, widząc, jak ape-
tycznie wyglądają pisklaki. Z owczych łbów wykiełkowały rogi, pojawiając się
z przerażającym chrupotem czaszek. Jej marzenia opanowało szaleństwo. Jednej
z beczących owieczek wyrosły pazury. Zagłębiła je w swej nieskazitelnej wełnie,
rwÄ…c jÄ… i szarpiÄ…c, ujawniajÄ…c ukryte pod spodem czarne Å‚uski i wÄ…skie czerwone
zrenice. . .
Mmmmm, pomyślała. W to mi graj!
Alea wyskoczyła z łóżka i podbiegła do lustra. Oczy jej się zwęziły, ręce wy-
gięły, zaczęła szaleńczo chichotać. Serce zabiło jej mocniej, gdy usłyszała swój
zmieniony głos, krew pędziła młodymi żyłami coraz szybciej i szybciej. Coś we-
wnątrz młodego umysłu wierciło się i rzucało, wzbijając tumany nikczemności
jak byk uderzający kopytem na arenie. Serce dziewczynki poznało nowe, nieznane
dotąd pokusy. . . chuligaństwo, destrukcja, obracanie w pył, nieodrabianie lekcji.
Każda komórka ciała marzyła o darciu i rozbijaniu. Wszystkie kończyny rwały
się do utęsknionego roztrzaskiwania i wzniecania pożogi. We wrzącym umyśle
pojawiła się trwoga.
Co siÄ™ ze mnÄ… dzieje?
Czy ja dojrzewam?
Bez wyraznego powodu zapragnęła nagle wpaść do sąsiedniego pokoju i zro-
bić coś straszliwego.
Sekundę pózniej stała już na środku pracowni ojca, napawając się możliwo-
ściami zniszczeń. Jej uwagę przykuły półki pełne kolorów i odcieni. Flaszki atra-
mentów podstawowych sąsiadowały z dzbankami sproszkowanych farb w kolo-
rach pochodnych, rywalizowały z pięćdziesięcioma ośmioma tonami czerni ob-
rzucającej kwiat brzoskwini i jabłkową biel spojrzeniem pełnym niechęci i pogar-
dy wobec ich naturalnego, ciepłego uroku.
Myśli dziewczynki pełne były wizji słoiczków roztrzaskujących się o ściany,
tworzących niezmywalne tęcze zniszczenia w całej pracowni. Ale tym razem to
nie będzie przypadek. Wyłamała palce, aż strzeliły, zaśmiała się obłąkańczo i ru-
szyła w stronę karmazynu, lecz nagle przystanęła, ogarnięta wątpliwościami.
Rozrzucenie po całej pracowni galonów krzykliwego atramentu, zniszcze-
nie pracy ojca i spowodowanie kilkutygodniowego opóznienia byłoby złe, na-
wet wstrętne, ale wcale nie najgorsze. Zbyt banalne, bez dalszych konsekwencji.
Pozbawione grzesznej subtelności i finezji. Po prostu zwykły wandalizm, a nie
naprawdę oryginalny grzech. Zatarła ręce, nachmurzyła się zamyślona i oceniła
półki pod kątem rozmiarów potencjalnego arcymistrzostwa zbrodni.
Powiodła palcem wzdłuż wielkiego kamiennego obramowania ozdobionego
35
bajkowymi ciasteczkami. Zadumała się nad liryczną, melodyjną, ułożoną z czcio-
nek prozą i towarzyszącymi jej misternymi ilustracjami do strony sześćdziesią-
tej trzeciej Diablotki, czyli Gastronomicznego Przewodnika po Reinkarnacjach
i Nieśmiertelności .
Cmoknęła i ruszyła dalej, jej palce przebiegły po kolejnym zestawie kamien-
nych kaszt, które właśnie wróciły z korekty i czekały na druk. Uśmiechnęła się,
gdy do głowy przyszedł jej pewien pomysł. Chwilę pózniej przystąpiła do pracy
z kamiennymi literami i siatkami. Kiedy z grymasem uśmiechu na buzi wyciągała
i przestawiała czcionki, przez jej dziewięcioletnie ciało przelała się fala skoncen-
trowanej niegrzeczności.
Wykazując się skłonnością do niegodziwości i płynną znajomością
d vanouińskiego na poziomie nieoczekiwanie wysokim, biorąc pod uwagę jej
wiek, Alea starannie i rozmyślnie porozmieszczała na nowo litery składające się
na iluminowane, kieszonkowe wydanie Czerwonego Prozelickiego Manuskryp-
tu św. Forsy z Bródna. Znalazła także czas na domalowanie wąsów wszystkim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]