[ Pobierz całość w formacie PDF ]
serca. W szpitalu zrobią badania i wtedy będziemy wiedzieć więcej.
- Och, Boże, to moja wina. Wciąż suszyłam mu głowę, żeby skopał
ogród... - Zaczęła płakać, a Sally współczującym gestem uścisnęła jej
ramiÄ™.
Pomyślała przy tym o Samie, w jakim stresie pracuje. Przecież jest
niemal w tym samym wieku, co ten pacjent. Poczuła, że musi zaraz jechać
do domu, choćby tylko po to, żeby mu powiedzieć, jak cieszy się z tego, że
nic mu nie jest.
Przyjechała karetka i zabrała chorego razem z rodziną, Sally zaś
wróciła do domu. Od razu zauważyła, że nie ma nikogo. Pomyślała, że
może Sam udał się z dziećmi na spacer. Zrobiła sobie herbatę i z kubkiem
w ręce wyszła do ogrodu. Było tak ciepło, że w słońcu mogła wytrzymać
chwilę bez płaszcza. Usiadła więc, oplatając gorący kubek dłońmi, i
zastanawiała się, gdzie są wszyscy.
116
RS
W końcu usłyszała podjeżdżającego pod dom mercedesa. Za chwilę
Sam i dzieci wpadli do kuchni. Wstała i weszła do domu. W środku zastała
trójkę dzieci - Bena, Molly i jeszcze jednego chłopca, mniej więcej w
wieku małej, który wyglądał bardzo nieszczęśliwie.
- Co się stało? - zwróciła się do Sama.
- Brat Toby'ego miał wypadek z kosiarką. Zabrali go do szpitala, a
Toby pobędzie z nami, aż wrócą jego rodzice.
- Och, Boże, biedny Toby - westchnęła cicho. Chłopczyk zaczął
płakać. Objęła go więc i przytuliła do siebie.
- Wiesz co, może poszukamy jakiegoś fajnego filmu na wideo,
dobrze? Pewnie mam jeszcze ciasteczka w czekoladzie.
Wychodząc z dziećmi do pokoju, zauważyła, że dżinsy Sama są
spryskane krwią. Nie chciała o tym mówić przy Tobym. Dopiero pózniej,
kiedy wciąż jeszcze z przestraszoną miną, ale już spokojnie wtulony w
kanapę między Benem a Molly wpatrywał się w nowe przygody Superma-
na, poszła za Samem do sypialni.
- Jak to było?
- Coś okropnego - odparł, zdejmując spodnie. - Zadzwonili zaraz po
twoim wyjściu i od razu wiedziałem, że nie można czekać. Wsadziłem
więc dzieci do samochodu i pojechałem. Okazało się, że on chciał pomóc
ojcu przy koszeniu trawy. Wziął kosiarkę, włączył, a ona pojechała do
tyłu. Nie wiem, czy nie straci lewej stopy.
- Boże, naprawdę?
- Tak, wyglądała strasznie. Zarzuciłem na to tylko sterylną gazę i
natychmiast wezwałem karetkę. Biedny chłopak, cierpiał ogromnie.
117
RS
Powiedziałem jego rodzicom, że Toby może zostać u nas, ile będzie
trzeba. Pewnie zatrzymamy go na noc.
- Dobrze, to żaden kłopot. Może spać razem z Benem. Biedactwo,
musiał się wystraszyć.
- Nie tak jak Liam.
- Liam? Przyjaciel Bena? Sam skinął głową.
- Tak, poznałem go, bo był tutaj raz czy dwa. Na nieszczęście miał
na nogach tylko cienkie tenisówki. A co z twoim wezwaniem?
- No cóż, w twoim wieku, nawet szczupły i wyglądał na
wysportowanego. W żadnym razie nie powiedziałbyś, że dostanie ataku
serca.
- A więc dlaczego tak się stało?
- Kopał w ogrodzie i zaczęło go boleć w piersi. Odpoczął trochę i ból
minął, więc znów zaczął kopać. Zdaje się, że na początku wziął to za
niestrawność.
- To najczęstsza pomyłka. - Sam zerknął na zegarek. - Nie wiem, co
zrobić z kolacją. Miałem zamiar przyrządzić spaghetti bolognese, ale nie
mam już do tego głowy. Może zamówimy coś gotowego?
- Zwietny pomysł - powiedziała, ukrywając uśmiech. Nie było to
jednak takie proste. Pół godziny zajęło dzieciom podjęcie decyzji co do
wyboru potraw. W końcu Sam zamówił trzy chińskie zestawy, smażoną
rybę z frytkami i curry dla siebie. Kiedy znów zadzwonił telefon, Sally
pomyślała, że na szczęście mają kuchenkę mikrofalową.
Przez całą noc wzywana była do chorych, jak jeszcze nigdy dotąd.
Wracała do domu, a telefon dzwonił zawsze w chwili, kiedy kładła się do
118
RS
łóżka. W końcu postanowiła położyć się na kanapie w ubraniu, żeby nie
tracić czasu przy kolejnym wezwaniu. Wtedy lawina telefonów się urwała.
Toby został u nich na noc. Jego brat przeszedł operację i rodzice
chcieli być przy nim. Ojciec przywiózł tylko ubranie na zmianę i rzeczy do
szkoły, opowiedział Toby'emu, jak się miewa Liam i przyrzekł zabrać go
następnego dnia do szpitala, żeby mógł odwiedzić brata. Zmęczony
nadmiarem wrażeń chłopczyk spał przez całą noc jak zabity.
Rano Sally zostawiła Sama z całą trójką i pojechała wcześnie do
pracy, żeby wprowadzić do komputera notatki o wszystkich
weekendowych wizytach, zanim o ósmej trzydzieści zacznie przyjmować
pacjentów. Zastał ją przy tym Martin Goody, któremu wystarczył rzut oka
na jej zmęczoną twarz, by ulotnić się bez słowa i po chwili wrócić z
kubkiem mocnej kawy.
- Och, ratujesz mi życie - westchnęła.
- Ciężki dyżur?
- Pewnie mi nie uwierzysz, ale miałam chyba ze czterdzieści
telefonów.
- Niezle. Mój rekord to czterdzieści dwa.
- Wiem od Sama. Ale trzeba mieć pecha, żeby coś takiego przytrafiło
się człowiekowi podczas pierwszego i jedynego weekendowego dyżuru.
- Tak to bywa. - Martin zaśmiał się. - Możesz pocieszyć się tym, że z
końcem tego tygodnia wszystko wraca do Sama.
Jeszcze pięć dni. Nagle poczuła coś zbliżonego do żalu, że to już tak
blisko.
- A właściwie po co przyszedłeś? - spytała.
119
RS
- Nic takiego, po prostu chciałem się upewnić, czy zrobiłaś kopie.
BojÄ™ siÄ™, jak Sam sobie poradzi po powrocie, kiedy teraz wiedzie taki
sielski, beztroski żywot.
- Wcale nie taki beztroski - odparła, śmiejąc się. - Musi nawet
posuwać się do oszustwa. Zamówił ludzi do sprzątania domu i wciąż
kupuje gotowe dania.
Po wyjściu Martina pomyślała, że jej mąż jest prawdziwym
szczęściarzem, mając takiego szefa. Nieczęsto trafia się na tak miłych
ludzi jak Martin Goody.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]