[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i przywarł ustami do jej najczulszego miejsca. Krzyk-
nęła z rozkoszy. Nie mogła znieść cudownego napię-
Naga prawda 183
cia, które kłębiło się w jej podbrzuszu i promieniowa-
ło na resztę ciała, aby w końcu eksplodować z nie-
prawdopodobnÄ… mocÄ….
Dylan zawczasu przygotował prezerwatywę. Ha-
ley czuła, jak jej kochanek drży, nasuwając zabez-
pieczenie, a potem wślizguje się w nią i miarowo
porusza. Złapała go za skórzane pasy na torsie i pociąg-
nęła. Jego ciało zadrżało. Jęknął, jakby dawał z siebie
wszystko, i zamknÄ…Å‚ oczy.
Haley uważnie obserwowała rozkosz na jego ob-
liczu. Jej podniecenie sięgnęło zenitu. Zrozumiała, że
już nigdy nie będzie taka jak przedtem, a doświad-
czenie, którego doznawała, zupełnie ją odmieniło.
Z desperacją zastanawiała się, czy Dylan żywi podob-
ne odczucia.
Po chwili bezruchu ponownie zaczÄ…Å‚ siÄ™ z niÄ…
kochać. Natychmiast zapomniała o wszystkim. Li-
czyła się tylko przyjemność. Zanurzał się w niej
gwałtownie, ofiarowując jej kolejne, coraz silniejsze
fale doznań, aż wreszcie eksplodowała milionem
drobnych cząstek wielobarwnego światła, które łago-
dnie opadły na łóżko.
Dylan leżał na niej w oczekiwaniu, aż uspokoi
się jego nierówny oddech. Dopiero wtedy uniósł
głowę.
Za kilka minut będę gotowy do drugiej rundy.
Kilka minut? Druga runda? Haley ledwie
mogła wykrztusić pojedyncze słowa.
Jasne. Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
Nie masz pojęcia, co jeszcze można zrobić z lodem.
O rany wykrztusiła i zamilkła oszołomiona.
*
184 Karen Anders
Spacerowała po czarnym piasku, najdrobniejszym,
jaki kiedykolwiek czuła pod stopami. Idąc, słyszała
dudnienie przypominające stukot końskich kopyt,
lecz kiedy się rozejrzała, na odludnej plaży nie do-
strzegła nikogo.
Być może słyszała bicie własnego serca. Palmy
szeleściły na delikatnym, łagodnym wietrze, a woda
rozchlapywała się o jej bose stopy.
Po chwili tajemniczy hałas rozległ się ponownie.
Odwróciła się i ujrzała wielkiego karego konia, galo-
pujÄ…cego z rozwianÄ… grzywÄ… po czarnym piasku.
Lśniące zwierzę wspaniale wyglądało na plaży o bar-
wie jego sierści. Na grzbiecie wierzchowca siedział
mężczyzna. Jechał tak pewnie, jakby był częścią
pędzącego ogiera. Na niebie zebrały się chmury burzo-
we, wypiętrzające się coraz bardziej, w miarę jak
rumak i jezdziec zbliżali się do niej.
Mężczyzna zeskoczył z konia w tej samej chwili,
gdy się zatrzymał. Spod potężnych kopyt wierzchow-
ca wystrzelił piasek.
Nieznajomy zbliżał się niczym nieokiełznany ży-
wioł. Jego oczy płonęły zielonym ogniem.
Podszedł prosto do niej, a kiedy jej dotknął, niebo
się rozstąpiło i spadł ulewny deszcz, który zwilżył jej
skórę, zmoczył lekkie ubranie z lnu i gęste włosy.
Wydawało się jej, że woda spływa prosto na jej
serce.
Mężczyzna coś szepnął i w tej samej chwili po
niebie przewalił się grzmot, budząc w niej nabożny
lęk. Jej serce zabiło gwałtownie i nabrała pewności, że
jeśli nieznajomy przestanie mówić, serce zamrze.
Kiedy jego usta zetknęły się z jej wargami, odniosła
Naga prawda 185
wrażenie, że przeszyła ją błyskawica. Jego dotyk
rozpalił jej ciało. W jednej chwili przeniosła się na
deskę surfingową. Mężczyzna przykrywał ją swoim
twardym ciałem. Deszcz uderzał o jej nagą skórę, jego
odsłonięte plecy i gołe pośladki. Woda była tak
przejrzysta, że można było zaglądać do niej jak do
kryształowej kuli.
Uniósł rękę i delikatnie musnął nią jej twarz.
Zachowywał się tak, jakby dotykał czegoś wyjątkowo
drogiego i kruchego. Wody przypływu podnosiły się
spokojnie i nieubłaganie. Mężczyzna uśmiech-
nął się, a ją ogarnęła fala ciepła i rozkoszy tak
doskonałej, że omal nie zapłakała.
Nagle niebo się rozstąpiło i wybuchło taką jasno-
ścią, jakiej nigdy w życiu nie widziała. Kiedy jednak
światłość znikła i zrobiło się całkiem pogodnie, pozo-
stała tylko ona, czarny piach plaży, ciemne niebo
i wspomnienie mężczyzny, który wzbudził w niej
tęsknotę za tym, czego nigdy nie dostanie.
Wykrzyczała jego imię tak głośno i rozpaczliwie
jak ranione zwierzÄ™.
Podskoczyła na łóżku w pogrążonym w mroku
pokoju, z drżeniem i strachem budząc się ze snu.
Dylan trzymał ją mocno w ramionach, głaskał po
włosach i kołysał. Wtuliła się w jego bezpieczne ciało.
Kilka godzin pózniej Haley otworzyła oczy i ujrza-
ła Dylana stojącego przy oknie. Wciąż miał na sobie
skórzaną uprząż. Wydawał się taki łagodny, taki
opanowany. Od razu dotarło do niej, że to miejsce jest
jego oazą spokoju. Nic dziwnego, że właśnie tutaj
sprowadzał swoje kobiety. Odwrócił się, aby na nią
186 Karen Anders
spojrzeć i wyciągnął rękę, obdarowując Haley pro-
miennym uśmiechem. Wyskoczyła z łóżka, gdy
uświadomiła sobie, że świta. Delikatnie rozpięła
uprząż i ściągnęła ją z jego torsu. Usiadł na krześle
i przyciągnął do siebie kochankę. Niebo nad górami
jaśniało, promieniało intensywnymi barwami różu
i oszałamiającego fioletu.
Znił ci się koszmar. Co to było? spytał z wy-
raznym zainteresowaniem.
Nie pamiętam skłamała.
Symbolika snu wciąż żywo tkwiła w jej umyśle.
W końcu była dziennikarką, osobą przelewającą sło-
wa na papier z taką samą łatwością, z jaką ludzie
oddychajÄ….
Ile kobiet było tu przede mną? spytała nieocze-
kiwanie.
Dylan odetchnął głęboko.
Nie prowadzę rejestru oświadczył powoli.
Poczuła bolesny skurcz w sercu, lecz nie dała po
sobie poznać, że cierpi.
Nie dziwię ci się skomentowała. To bardzo
romantyczna kryjówka i w dodatku blisko miasta.
Poza tym łatwo tu trafić.
Spojrzała mu w twarz, badawczo studiując jego
zamyśloną minę.
Dlaczego masz tyle kobiet?
Wzruszył ramionami i pogłaskał jej ramię.
Pewnie dotąd nie znalazłeś tej właściwej, co?
Pewnie nie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]