[ Pobierz całość w formacie PDF ]
doskonałych. Doszłam do wniosku, że to wyłącznie moja
paranoja, na pewno - przerwała. - Tylko że...
- Co?
Opowiedziała mu o króliku. Allan zmarszczył brwi i
przystanÄ…Å‚.
- Nie podoba mi się to. Szkoda, że mi nie powiedziałaś
wcześniej.
- Nie myślałam, że to ważne. Właściwie... sama nie wiem,
co myślałam. Chyba się bałam. Nie chciałam myśleć, że to
David.
- Obyś miała rację, ale to trzeba sprawdzić. Nie wiesz, czy
twój brat zabijał inne zwierzęta?
Pokręciła głową.
- SprawdzÄ™ to jutro.
- Jutro - powtórzyła. - Czy to znaczy, że dziś możemy się
skupić na innych rzeczach?
Kiwnął głową.
- Jasne.
Uśmiechnął się, ale nie tak swobodnie jak wcześniej, nie
tak otwarcie. Widziała napięcie w mięśniach jego twarzy.
Szli dalej. Za rogiem minęli inną parę spacerowiczów,
dwoje nastolatków oglądających wystawy po ciemku.
Dotarli do samochodu, ale zamiast otworzyć drzwi, Allan
oparł się o bok bronco i przyciągnął Cathy do siebie.
Poczuł, jak zesztywniała, więc cofnął ręce.
- Przepraszam... - zaczął. Pocałowała go.
To był niezręczny pocałunek, szybkie dziobnięcie, które
nie całkiem trafiło w usta, ale równie podniecającego
pocałunku nigdy jeszcze nie
przeżył. Natychmiast miał erekcję. Spojrzał w oczy Cathy,
zobaczył nerwowe oczekiwanie, otoczył ją ramionami i
powoli pochylił się do przodu. Ich wargi się spotkały.
Zostawił jej mnóstwo czasu, ale się nie odsunęła. Lekko
rozchylił usta i wsunął język pomiędzy jej wargi. Otwarła
się pod jego naciskiem, wpuściła go do środka. Oparła się
o niego. I
odskoczyła nagle.
Patrzyła na wypukłość w jego spodniach. Zakłopotany,
odsunął się od samochodu i odwrócił. Czuł, że powinien
przeprosić, chociaż nie bardzo wiedział, za co.
Ee, słuchaj...
Cathy szybko pokręciła głową.
- Przepraszam. To moja wina. Ja... - głos jej zamarł.
Patrzyli na siebie i nie wiedzieli, co powiedzieć. Allan
ukradkiem próbował spacyfikować swoją erekcję, ale
Cathy dostrzegła ruch i jej spojrzenie pomknęło do jego
ręki.
Oboje natychmiast odwrócili wzrok.
- No, lepiej wracajmy - powiedział Allan. Otworzył przed
nią drzwi i obszedł samochód od przodu. - Robi się
pózno, a jutro idę do pracy...
- Nie chodzi o ciebie. Obejrzał się na nią.
- Co?
Oblizała wargi. - Ja po prostu... - Nie mogła dokończyć
zdania. - O co chodzi?
Zawrócił i znowu do niej podszedł.
- Po prostu... już dawno...
- Rozumiem - zapewnił Allan. - W porządku.
- Ja naprawdÄ™... ciÄ™ lubiÄ™.
- Ja też cię lubię.
Pocałowali się jeszcze raz. Poczuł, że jej ciało przywiera
do niego coraz mocniej, i z zawstydzeniem stwierdził, że
znowu jest pobudzony. Z tak bliska musiała zauważyć
jego podniecenie. Nie wiedział, jak ona zareaguje. Nie
chciał jej odstraszyć.
Ale ona się nie przestraszyła.
Ojciec czekał na nią, kiedy wróciła do domu. Siedział w
kuchni, z kulami opartymi na kolanach. Z pokoju
rodzinnego dochodził ryk telewizora. Spiorunował ją
wzrokiem, kiedy podeszła do zlewu.
- Gdzieś ty była, do cholery?
Spojrzała na niego zimno.
- Wychodziłam.
- Nie mów do mnie takim tonem, młoda damo! -
Próbował się dzwignąć na nogi, opierając ręce na stole i
krawędzi krzesła, ale kule z łoskotem runęły na podłogę,
a on opadł bezwładnie.
Cathy podniosła kule.
- Musiałem sam sobie zrobić obiad - poskarżył się ojciec. -
Przynajmniej mogłaś mnie uprzedzić, dokąd idziesz.
Czekałem i czekałem, a kiedy nie wracałaś, pomyślałem,
że coś ci się stało. O mało nie zadzwoniłem na policję.
Mogłaś chociaż zostawić kartkę.
Cathy natychmiast poczuła się winna. Miał rację.
Powinna go uprzedzić, że wychodzi. Nawet jeśli się
kłócili, postąpiła bezmyślnie. Odwróciła się do niego,
skruszona.
- Przepraszam - powiedziała. - Nie wiedziałam, że to się
tak przeciągnie. Zaprosił mnie na obiad, ale...
- On? Ten gliniarz? Przytaknęła.
Ojciec uśmiechnął się złośliwie.
- Czy wy...?
- Ani słowa więcej!
Ojciec wciąż szczerzył zęby i wyraznie zamierzał coś
odpowiedzieć, ale zanim zdążył wymówić choć słowo,
Cathy wybiegła z kuchni. Nagle w domu zrobiło się
gorąco i duszno, więc zamiast pójść do sypialni, wyszła
na zewnÄ…trz.
Nocne niebo było czyste i piękne. Przez chwilę stała na
podjezdzie, patrzÄ…c w gwiazdy. Krzywizna Ziemi
znajdowała odbicie w łukowym sklepieniu niebios.
Księżyc jeszcze się nie pojawił, konstelacje jaśniały na tle
głębokiej czerni.
- Da.
Niski, stłumiony, niemal mamroczący dzwięk sprawił, że
natychmiast się obejrzała. Powietrze nagle się ochłodziło i
Cathy roztarta ramiona. Głos dochodził jakby z drugiej
strony ulicy, ale chociaż rozglądała się po chodniku i
trawnikach, nic nie zobaczyła. Wytężyła wzrok i
próbowała rozróżnić kształty w ciemnościach.
Tam.
Mała figurka przesuwała się powoli na tle krzaków
otaczających podwórze Armstronga.
Cathy zrobiła dwa kroki do przodu i przystanęła, kiedy
figurka wyszła na pas trawy oświetlony przez latarnię
ulicznÄ….
Randy. Poruszał się powoli, ale zdecydowanie, jakby
zmierzał do wyznaczonego celu, jednak nie zależało mu,
kiedy ten cel osiągnie. Był mokry, przemoczony na wylot,
w ociekającym ubraniu, z krótkimi włosami
przylepionymi do czaszki. W nikłym żółtawym świetle
latarni jego ciało wydawało się śliskie i błyszczące.
Cathy przyjrzała się dokładniej i zauważyła, że bladą,
lśniącą, niemal ośli-złą skórę chłopca w kilku miejscach
znaczą plamy równie lśniącej czerni.
Olej? - pomyślała, zdziwiona.
Krew?
Zatrzymał się i obejrzał na nią zupełnie jakby wyczuł jej
obecność. Cathy spojrzała mu w oczy i natychmiast
odwróciła wzrok, przestraszona wyrazem jego twarzy,
przerażona perwersyjną inteligencją, która zdawała się
emanować z oczu w wyraznej sprzeczności z pozostałymi
rysami.
Jeśli oczy naprawdę są oknami duszy, pomyślała, to
dusza Randy'ego jest potępiona.
Szybko odwróciła się i weszła do domu. Zamknęła za
sobą drzwi na klucz i wyjrzała przez okno, szukając
upośledzonego chłopca, ale zniknął bez śladu. Ulica była
pusta.
Z drżeniem opuściła zasłony i przeszła przez korytarz do
sypialni.
38
O BO%7łE - POWIEDZIAA ALLAN. - O JEZU. Człowiek na
trawniku wybuchnÄ…Å‚.
Allan odetchnął głęboko. Klatka piersiowa i brzuch
mężczyzny pękły, skóra rozdarła się na poszarpane
strzępki wokół nieregularnych otworów, skupionych w
kilka grup. Czerwonawa ciecz wciąż płynęła, bulgocząc,
z otworów równymi strumyczkami, które zasilała woda
pompowana w głąb martwego ciała przez blizniacze
ogrodowe węże, wetknięte w usta
i odbyt mężczyzny. Ochłapy czerwonego i białego mięsa
zaścielały trawnik, wisiały na zdzbłach, zaczepiały się na
gałązkach, a woda wciąż przesączała się przez trawę i
wyciekała na chodnik.
Cuchnęło uryną i ekskrementami, żółcią i krwią.
%7łółta taśma policyjna odgradzała dom, ale właściwie
niepotrzebnie. Ciało, czy raczej jego resztki, wyglądało
tak okropnie i śmierdziało tak straszliwie, że ludzie z
własnej woli trzymali się z daleka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]