[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i włożyła warząchew do niewłaściwego garnka.
– Włóż róże do wazonu, Jake.
Kiedy Daniel wszedł do kuchni, Jake przy zlewie
napełniał wazon wodą.
72
SANDRA FIELD
Chłopak spojrzał na matkę.
– Co on tutaj robi?
Ku wielkiej uldze Jake’a Shaine odparła spokojnie:
– Zaprosiłam go na kolację. Będzie za dwadzieścia
minut, zdążysz wziąć prysznic.
– To mój ojciec!
– Wiem. – Z mocno bijącym sercem dodała: – To
trudne, Danielu, dla nas obojga. Ale Jake przyjechał
i chce cię poznać.
– Zjem na górze. Mam dużo lekcji – burknął ponuro
chłopak.
– Przyjdą wujowie, zjemy wszyscy razem. Idź się
umyć.
Daniel wyszedł, powłócząc nogami; Jake słyszał, jak
hałaśliwie wchodził po schodach.
– To miło, że mu nie powiedziałaś, że się wprosiłem
na kolację.
– Przez te twoje umizgi i jego awantury nie wiem, na
kiedy będzie gotowa.
Gniewna i uległa, namiętna i uparta... co w tym
dziwnego, że go pociągała?
– Jak ci pomóc?
– Nakryj na sześć osób w jadalni i postaw kwiaty na
toaletce.
Jake zabrał się do dzieła; właśnie kończył, kiedy
weszli bracia Shaine: rudy jak marchewka Devlin, kasz-
tanowowłosi Padric i Connor. Nie wyglądali na życzli-
wie nastawionych. Sprawiają wrażenie, pomyślał Jake,
jakby z chęcią za chwilę rozdarli mnie na kawałki.
Niech tylko spróbują.
Przywitał się z nimi swobodnie, jak gdyby nigdy
nie wyjeżdżał. Devlin postawił na stole słoik pikli,
CZŁOWIEK SUKCESU
73
Padric sześciopak piwa, Connor pocałował siostrę w po-
liczek.
– Daniel wrócił? – spytał, patrząc koso na Jake’a.
– Bierze prysznic.
– Co myśli o tym wszystkim?
– Nie jest zachwycony.
– To jest nas czterech – mruknął Padric, otwierając
piwo.
– Nie pogarszaj sytuacji – ucięła Shaine. – W lodów-
ce jest wino. Możesz mi nalać, Connor?
Brat wyciągnął butelkę, spojrzał na nalepkę i cicho
gwizdnął.
– Jakie eleganckie. Ciekawe, kto to kupił.
Jake odezwał się:
– Po kolacji możemy wyjść za dom wszyscy czterej,
jeśli tego chcecie. Ale teraz spróbujmy się zachowywać
jak cywilizowani ludzie, chociażby ze względu na Da-
niela.
– On ma rację – poparł go basem Devlin. – Uspokój-
cie się, wy dwaj.
Jake miał pamiętać do końca życia ten ciągnący się
w nieskończoność posiłek. Daniel nie odzywał się
z własnej inicjatywy, a zapytany, odpowiadał mono-
sylabami. Shaine na przemian milczała albo zaczynała
paplać jak szalona. Bracia zachowywali się z przesadną
uprzejmością. Sam Jake grał światowca i nie mógł
przestać. W co ja się wpakowałem? – myślał.
– Doskonała ryba – odezwał się, by przerwać ciszę.
– Długo trwało, zanim przyjechałeś jej spróbować
– odparł Connor.
Jake spojrzał na braci.
– Wiem. Ale teraz wróciłem, i to na dobre.
74
SANDRA FIELD
– Jakby to kogoś obchodziło – mruknął Daniel.
– Dość tego – skarciła go Shaine.
– Cicho, mały – dodał Devlin.
Chłopak odsunął krzesło.
– Nie chcę ciasta. Idę odrobić lekcje, a potem od-
wiedzić Arta.
Kiedy jego kroki rozległy się na schodach, Shaine
zwiesiła ramiona.
– Daj mu spokój, Devlin. Jaki sens udawać, że to
zwykła rodzinna kolacja?
– Nie powinienem był przychodzić – odezwał się
Jake. Nie mógł patrzeć na jej przygnębienie.
– Być może. Ale przyszedłeś, a teraz zjemy ciasto.
Connor, zrobisz herbatę? Padric, ciasto jest w piecu.
Devlin, pikle były pyszne.
– Chłopak przywyknie do myśli, że ma ojca – ode-
zwał się Devlin. – Potrzebuje tylko trochę czasu.
Shaine zaczęła nakładać ciasto, Connor przyniósł
czajnik. Chociaż było niemal pewne, że na Manhattanie
nie można dostać szarlotki malinowej, Jake powstrzy-
mał się od kolejnej wzmianki o Nowym Jorku. Właśnie
dopijał herbatę, gdy zadzwonił telefon. Aparat wisiał
na ścianie w kuchni, więc było słychać każde słowo
Shaine.
– Cameron! – zawołała z wyraźną radością. – Jak się
masz?
Kto to jest Cameron, do diabła? – zastanawiał się
Jake. I czym sobie zasłużył na przyjaźń Shaine?
Nie przyszło mu do głowy spytać ją, czy nie ma
kogoś innego. Z głupoty? A może ze zwykłego ego-
izmu?
– Skąd dzwonisz? – ciągnęła. – Z Toronto? Co
CZŁOWIEK SUKCESU
75
takiego? Serio? Za parę dni? Och, Cameron, to niewia-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]